ŚwiatNie pójdziesz głosować? To stracisz pracę

Nie pójdziesz głosować? To stracisz pracę

Zmuszanie wyborców do głosowania i wyrzucanie niezależnych obserwatorów z lokali wyborczych. Na Białorusi od początku tygodnia trwa przedterminowe głosowanie w wyborach prezydenckich. Łukaszenka robi wszystko, żeby nie dopuścić rywali do władzy. Z Mińska dla Wirtualnej Polski przebieg nierównej walki o władzę relacjonuje Aleh Barcewicz.

Nie pójdziesz głosować? To stracisz pracę
Źródło zdjęć: © AFP | Viktor Drachev

18.12.2010 | aktual.: 31.12.2010 11:57

Uśmiechnięci członkowie komisji, kiełbasa, przysmaki, trunki i upominki. Taki sielankowy obraz spotyka nas w lokalach wyborczych na Białorusi. - Zwykle uroczyście chodzimy na wybory całą rodziną - mówi mi Walery. - Jaki by nie był wynik, jest w nich jakaś atmosfera święta - dodaje młody człowiek. Wybory, które od 16 lat nie przynoszą w tym kraju żadnych zmian, przybrały tu formę swoistego rytuału. A władze robią wszystko, aby zatrzeć jego prawdziwą istotę.

Koniec "odwilży"

W tym roku pewną nadzieję na zmiany dawała względna liberalizacja i przyzwolenie na działalność opozycyjnych kandydatów na początku kampanii prezydenckiej. Niestety, ta zmiana okazała się tylko fasadą dla opinii międzynarodowej i zakończyła się wraz z rozpoczęciem głosowania. Obserwatorzy odnotowują liczne przypadki wymuszania na ludziach przyjścia do urn wyborczych przed terminem. Pracownikom urzędów i przedsiębiorstw państwowych grożono sankcjami i nawet zwolnieniami. Studentom - niezaliczeniem przedmiotów lub wyrzuceniem z akademika.

- Maszyna administracyjna pracuje na pełnych obrotach - komentuje Siarhiej Kalakin, koordynator kampanii "Za sprawiedliwe wybory", która monitoruje tegoroczną elekcję. Według oficjalnych danych w niektórych obwodach zagłosowała już ponad połowa wyborców.

Przedterminowe głosowanie nie jest wynalazkiem białoruskim. Stosuje się go w takich krajach jak Niemcy, USA, Kanada czy Australia. Jednak na Białorusi stało się tradycyjnym narzędziem fałszowania wyników wyborów. Trik polega na tym, że obserwatorom zabrania się pełnienia ich funkcji w nocy. Właśnie wtedy skrzynie do głosowania stają się obiektem manipulacji członków komisji. Między innymi dlatego wybory na Białorusi od 1994 roku jeszcze nigdy nie zostały uznane przez Zachód.

Komisji przeszkadza... guma do żucia

Najbardziej aktywnych obserwatorów po prostu wyrzuca się z lokali. - Ktoś wyleciał, bo zrobił zdjęcie pieczątki, którą skrzynię wyborczą zakleja się na noc, ktoś - bo pomagał wyborcom, którzy nie mogli się zorientować się w lokalu - mówi Siarhiej Kalakin. - Czasem dochodzi do absurdu. Jednego z naszych obserwatorów w obwodzie Mohylewskim wyrzucono dlatego, że miał w ustach gumę do żucia. Zdaniem komisji przeszkadzała procesowi wyborczemu - dodaje przedstawiciel kampanii "Za sprawiedliwe wybory".

Więcej szacunku członkowie komisji mają dla obserwatorów zagranicznych. Podczas listopadowej wizyty szefów polskiego i niemieckiego MSZ Radosława Sikorskiego i Guido Westerwelle w Mińsku obecny prezydent Białorusi proponował, by sami przyjechali i "policzyli osobiście każdy głos”. Jednak teraz ton Aleksandra Łukaszenki stanowczo się zmienił. - Dziwię się zagranicznym obserwatorom. Na tych wyborach poczuli się wręcz gospodarzami, chociaż są tylko obserwatorami. Powinni jedynie obserwować. Liczenie głosów do ich funkcji nie należy - stwierdził Łukaszenka. Na opinię i sprawozdanie misji OBWE przyjdzie poczekać do zakończenia głosowania. Jednak już teraz wygląda na to, że wybory na Białorusi znów odbędą się zgodnie z klasyczną maksymą Józefa Stalina: "Nieważne, jak zagłosują. Ważne, jak policzą”.

Wyspa spokoju

Tymczasem w telewizji od dwóch tygodni obecny jest tylko jeden kandydat. W stacjach państwowych (komercyjnych na Białorusi nie ma) bezustannie nadawane są programy i filmy propagandowe opowiadające o licznych osiągnięciach Łukaszenki i szczęśliwym życiu na "wyspie spokoju w świecie globalnego chaosu", którą w wydaniu władz ma być Białoruś. "Mamy państwo socjalne - państwo dla ludzi", "zwalczyliśmy alkoholizm, korupcję, biurokrację", "wkrótce staniemy się drugą Szwajcarią" słychać głos ze szklanego ekranu.

Jednak rzeczywistość wygląda inaczej. - Chciałabym przenieść się ze swojej Białorusi do tamtej w telewizorze - mówi nam sprzedawczyni Helena, zarabiająca miesięcznie (w przeliczeniu na polskie pieniądze) niecałe 500 złotych i ledwo wiążąca koniec z końcem. Tym nie mniej media państwowe stanowczo przestrzegają Białorusinów przed jakąkolwiek alternatywą, utożsamiając ją z "chaosem".

Opozycja na lodzie

W obliczu powrotu władz do starego wyborczego scenariusza wszyscy opozycyjni kandydaci wezwali wyborców do udziału w masowych protestach tuż po zakończeniu głosowania. Polak z pochodzenia Jarosław Romańczuk, kandydat Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, domaga się rozpisania nowych wyborów i przeprowadzenia ich według standardów OBWE. - Bez Łukaszenki - dodaje inny kandydat, lider społecznej kampanii "Mów prawdę!" Uładzimir Niaklajeu.

Tymczasem na największym placu w centrum Mińska, na który opozycja wzywa naród po zakończeniu głosowania, zrobiono w tym roku lodowisko. Aleksander Łukaszenka pragnie zostawić rywali na lodzie. Nawet w sensie dosłownym.

Aleh Barcewicz z Mińska dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)