"Nie ma Radia Maryja bez o. Rydzyka"
Dopóki ojciec dyrektor żyje, na pewno będzie dyrektorem. To jasne – mówi ojciec Ryszard Bożek, nowy prowincjał polskich redemptorystów w rozmowie z Przemysławem Kucharczakiem.
17.02.2008 | aktual.: 17.02.2008 09:19
Przemysław Kucharczak: Pół Polski patrzy na Ojca i zastanawia się: wprowadzi jakieś zmiany w Radiu Maryja czy nie?
o. Ryszard Bożek: – Radio Maryja to ważna dziedzina działalności polskich redemptorystów. Będziemy je otaczać opieką. W miarę możliwości będziemy tam dosyłać nowych, dobrych pracowników. A jednocześnie ci, którzy dzisiaj tworzą to radio, będą tę misję kontynuować.
Wiele osób, które cenią Radio Maryja za działalność ewangelizacyjną, raziło jednak ścisłe wiązanie się Radia z konkretnymi partiami politycznymi: najpierw z LPR, później z PiS.
– Uważam, że w żaden sposób nie powinniśmy wiązać się z jakąkolwiek partią polityczną. W żaden sposób. O polityce musimy mówić w sposób bardziej całościowy i demokratyczny. A demokracja polega na stworzeniu szansy wypowiedzi dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych. Jestem za tym, żeby Radio w tym kierunku szło. Takie otwarcie już zresztą w Radiu się przewija, choć na pewno mamy jeszcze trochę do zrobienia. Nie ma rzeczy doskonałych. Tylko Pan Bóg jest doskonały.
Ataki w mediach na ojca Rydzyka są często krzywdzące, robione na siłę, bez rzetelności dziennikarskiej. Ale czasem też ludzie kochający Kościół uważali, że o. Rydzyk przesadził, powiedział coś nieodpowiedzialnego. Na przykład, gdy po rezygnacji abp. Wielgusa o. Rydzyk sugerował, że w kościelnym otoczeniu arcybiskupa są ludzie gotowi go zabić.
– Cała Polska, ja osobiście też, przeżyła wtedy dramat, że musiało do tego dojść. Czułem się źle jako katolik, ksiądz, redemptorysta. Dlatego sądzę, że w tej sytuacji wiele musimy zrzucić na emocje. My, Polacy, jesteśmy bardzo emocjonalni i wybuchowi. Mnóstwo ludzi wypowiadało się wtedy nieracjonalnie ze względu na te emocje. Wszystko rozgrywało się szybko, chodziło o minuty. W warszawskich kościołach miały być normalne kazania, a w ostatniej chwili okazało się, że będzie czytane jakieś oświadczenie. Moi współbracia mówili, że na kwadrans przed rozpoczęciem Mszy św. jeszcze nie wiedzieli, co za chwilę będą czytać z ambony i co będzie się działo w kościele. Polska przeżyła to boleśnie i długo będzie się to na nas odbijać. Ale w przyszłości na pewno powinniśmy reagować inaczej.
W jakim kierunku pójdzie więc Radio Maryja?
– Jestem za tym, żeby Radio było instytucją ewangelizacyjną, otwartą. Ludzie tęsknią dzisiaj za prawdziwą duchowością. Radio powinno też podejmować problematykę społeczną, oczywiście z punktu widzenia nauczania Kościoła. Ale, moim zdaniem, powinno przy tym dać szansę wypowiedzenia się ludziom o różnych poglądach partyjnych.
Kierownictwo bez zmian?
– Oczywiście. Dopóki ojciec dyrektor żyje, na pewno będzie dyrektorem, to jasne. Wyobraźmy sobie PiS bez Jarosława Kaczyńskiego. To jest niemożliwe. Albo Platformę bez premiera Tuska. Byłyby to zupełnie inne partie i nie ten duch. Jestem za tym, żeby ojciec dyrektor kontynuował swoją misję. I oczywiście jestem za tym, żebyśmy ciągle się poprawiali i nawracali. Chcemy iść w kierunku dialogu i otwartego patrzenia na świat. Nie możemy być zamknięci. * Słowo „redemptorysta” kojarzy się dziś w Polsce z mediami o. Rydzyka. A przecież działacie także na innych polach?*
– Tak. Redemptoryści to przede wszystkim misjonarze. W Polsce odegrali niesamowitą rolę, jeśli chodzi o kaznodziejstwo i bezpośrednie przepowiadanie Bożego Słowa. W ciągu roku przeprowadzamy w Polsce aż 700 rekolekcji i misji parafialnych.
A ilu was jest?
– Kapłanów mieszkających w Polsce jest około trzystu. Prowadzimy 16 parafii rozsianych po całej Polsce. Staramy się, żeby odznaczały się charyzmatem redemptorystowskim. To znaczy, że szukamy ludzi, którzy są poza Kościołem. Przepowiadamy Słowo Boże w taki sposób, żeby ludzi nie odstraszać, ale żeby ich zachęcać do bycia w Kościele, do bycia z nami. Jesteśmy też znani, jak sądzę, jako dobrzy spowiednicy i kierownicy duchowi. Nasz założyciel, św. Alfons Liguori, rodem z Neapolu, to patron spowiedników i moralistów.
Dlaczego założył to zgromadzenie?
– Żeby dotrzeć do ludzi opuszczonych duchowo. I to jest nasze powołanie jako redemptorystów. Dlatego pracujemy też w Argentynie, Brazylii, Boliwii, pracujemy w Rosji. Nasi współbracia na Wschodzie poświęcają się ludziom, którzy często nie mają o Bogu zielonego pojęcia. Jeżdżą do nich setki i tysiące kilometrów, celebrują Msze św. w ich domach, w małych wspólnotach, tak jak w Kościele pierwotnym. Ludzie na Wschodzie naprawdę są opuszczeni duchowo. Redemptoryści do nich wychodzą. Bardzo interesujemy się młodzieżą, która też wydaje mi się dzisiaj bardzo opuszczona.
Jeśli chodzi o znajomość podstaw wiary, to spora część polskiej młodzieży niczym się nie różni od tych ludzi ze Wschodu, o których Ksiądz opowiada.
– Tak, i to jest ogromne wyzwanie dla Kościoła. A jednak młodzież ma tęsknoty. Wśród wielu tęsknot młodzieży jest też ta bardzo ważna: za Panem Bogiem, za czymś, co jest duchowe. Jeśli my jesteśmy przekonani, że Ewangelia to jest najlepsza propozycja na świecie, to nie możemy spocząć. Nie możemy się cieszyć tym, że nam, chrześcijanom, jest dobrze. Musimy z przesłaniem ewangelicznym wychodzić do ludzi młodych. Oni tego naprawdę chcą, jestem o tym przekonany.
Tylko my nie zawsze im o tym przesłaniu mówimy.
– Mówimy językiem, który jest dla nich niezrozumiały. I co najważniejsze: nie jesteśmy z nimi. Ludzie potrzebują dzisiaj bliskości, zwłaszcza młodzi ludzie. * Ma Ojciec jakiś pomysł, żeby do młodzieży dotrzeć? Przed laty udało się to np. ks. Franciszkowi Blachnickiemu, który wymyślił oddolny, wielki ruch oazowy.*
– Nasze zgromadzenie stara się to robić. Prowadzimy dla młodzieży duszpasterstwa i każdego lata w Tuchowie koło Tarnowa organizujemy spotkania młodzieży. Co cztery lata robimy takie spotkania międzynarodowe.
Jak to się stało, że Ojciec trafił akurat do redemptorystów?
– Pochodzę z Dobieszyna koło Krosna. W mojej parafii przez około 25 lat misje przeprowadzali redemptoryści. Od dziecka myślałem, żeby zostać księdzem. Myślałem o księżach diecezjalnych. Ale pewnego dnia jeden z redemptorystów, żyjących zresztą do dzisiaj, zapytał mnie, ministranta: „Słuchaj, czy ty czasem nie myślisz o kapłaństwie?”. Kiedy potwierdziłem, dodał: „No to zapraszam cię do Tuchowa, przyjedź na rekolekcje dla młodych, zobaczysz, spotkasz się z innymi ludźmi”. Pojechałem. Dla mnie to było coś fantastycznego. Tak jeździłem przez cztery lata. I po maturze zdecydowałem, że pójdę do redemptorystów. Kalkulowałem tak: „ksiądz diecezjalny pracuje zasadniczo w parafii i mieszka w diecezji. A jeśli będę redemptorystą, będę jeździł z misjami po całej Polsce lub po świecie”. Marzyłem o misjach zagranicznych. Na szóstym roku napisałem nawet podanie, że chciałbym wyjechać na misje do Afryki, do Burkina Faso. Niestety, przełożeni zdecydowali wtedy inaczej.
Niestety? Czyli pragnienie pracy na misjach ciągle w Ojcu jest?
– Było bardzo długo. I kiedy słyszę o misjach, to odzywa się we mnie jakaś nuta tęsknoty. Redemptoryści mają w sobie gotowość pójścia tam, gdzie ludzie jeszcze o Ewangelii nie słyszeli. W czasie niedawnych obrad naszej kapituły współbrat opowiadał np. o tworzeniu prałatury apostolskiej w Patagonii na południu Argentyny. Pojechało tam siedmiu współbraci Polaków i jeden Argentyńczyk. Działają na terenie 90 tys. kilometrów kwadratowych, wyobraża pan to sobie? Ale nie żałuję, że zamiast na misje zgromadzenie wysłano mnie na studia, że przez wiele lat byłem zaangażowany w formację kleryków, we Włoszech i w Polsce. Nauczanie i bycie z młodymi ludźmi sprawia mi ogromną radość.
Czy były w życiu Ojca jakieś momenty nawrócenia?
– Tak, były, jak w życiu każdego człowieka. W 1990 r. wyjechałem do Włoch. W domu generalnym żyłem we wspólnocie 120 współbraci pochodzących z kilkudziesięciu krajów świata. I wszyscy redemptoryści! Ale o różnej mentalności, różnym sposobie patrzenia na tę samą rzeczywistość. Zobaczyłem, że nie tylko my, Polacy, stoimy przy Bogu. Że redemptoryści rozsiani na całym świecie ewangelizują w wielu językach, przepowiadają Słowo Boże na różne sposoby. To było dla mnie wielkie przeżycie. Nazywam to też nawróceniem do takiego szerszego spojrzenia na Kościół. Potem był uniwersytet – i spotkania z kolegami i koleżankami z całego świata. Mogłem się przyjrzeć liturgii afrykańskiej, azjatyckiej, południowo- i północnoamerykańskiej, europejskiej. Zauważyłem, jak bardzo my się wszyscy różnimy. A przecież to jest ten sam Kościół Chrystusowy. I to jest piękne.