"Nie ma piwka? Po co ja tu lazłem!". Pijanego turystę ściągał z połoniny śmigłowiec
Niektórych turystów oburza brak dostępu do alkoholu w bieszczadzkich schroniskach. Dochodzi nawet do tego, że wszczynają z tego powodu awantury. W ostatnich dniach kompletnie pijanego mężczyznę ściągał z połoniny śmigłowiec ratunkowy.
W Bieszczadach w sezonie wakacyjnym turyści pojawiają się najczęściej w weekend. Mimo słonecznej pogody brakuje wczasowiczów, którzy decydowaliby się na dłuższy wypoczynek. Za to w soboty i niedziele parkingi przy popularnych szlakach zapełniają się po brzegi. Po każdym takim weekendzie w sieci pojawia się kolejna lawina postów pokazujących absurdalne zachowania, których dopuścili się przyjezdni wędrujący po bieszczadzkich ścieżkach. Wpisy najczęściej pojawiają się na grupach turystycznych w mediach społecznościowych.
"Nie ma piwka? To po co ja tu lazłem!"
W ciągu ostatnich dni, gdy temperatury wskazywały nawet 30 stopni Celsjusza, niektórzy piechurzy raczyli się w trasie alkoholem. Tych, którzy po drodze wyczerpali swoje zapasy, oburzało, że w niektórych górskich schroniskach nie można było dostać wysokoprocentowych trunków.
Tak jest m.in. w Chatce Puchatka. Bywa, że na tym tle dochodzi nawet do awantur, a z ust spragnionych piwa wędrowców padają liczne, niecenzuralne słowa.
"Nie ma piwka? To po co ja tu lazłem?", "To chyba jakiś żart, żeby piwka nie można było wypić" - brzmią cytowane na Facebooku wypowiedzi zasłyszane przez wczasowiczów na szlaku.
"Wracał facet, który był lekko zdezorientowany. Żona zeszła szybciej, a on po drzemce, chwiejnym krokiem szedł na Smerek. Co chwilę pytał, ile jeszcze na dół. W końcu dwóch facetów sprowadziło go na parking, bo bankowo typ zboczyłby ze szlaku i zabłądził" - opisuje pan Tomek w grupie "Bieszczady".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Magdalena Leńska, która prowadzi bufet w Chatce, przyznaje, że swoje niezadowolenie z powodu braku alkoholu turyści potrafią wyrażać w mało przyjemny sposób.
Dodaje, że w Chatce Puchatka nie ma też kuchni, co dla części turystów jest sporym problemem. - Ludzie mało się przygotowują. A potem są naprawdę zdziwieni, że to nie jest schronisko, że nie ma lodów, że toalety są nieczynne, bo się skończyła deszczówka - opowiada.
Śmigłowiec ściągał z gór pijanych turystów
W ostatnich dniach nie brakowało turystów, którzy ruszali w drogę po mocnym upojeniu alkoholowym. Niektórzy nie byli w stanie zejść ze szlaku o własnych nogach. W jednym przypadku pracownicy Chatki musieli wzywać śmigłowiec ratunkowy.
- Mężczyzna był całkowicie pijany, istniało bezpośrednie zagrożenie dla jego życia - mówi Wirtualnej Polsce ratownik dyżurny GOPR. Jak dodaje, są to niestety dość powszechne widoki na szlaku.
Ponad 100 interwencji GOPR w tym roku
- Uratowaliśmy w tym roku prawie 100 osób. Najwięcej interwencji było w majówkę i w czerwcu. To były najczęściej wyjazdy do urazów, zachorowań. Było też kilka poszukiwań, ale one stanowią jakoś 10 proc. wszystkich akcji - podkreśla ratownik dyżurny bieszczadzkiego GOPR Jerzy Godawski.
Ratownik potwierdza, że turyści nierzadko zachowują się nieodpowiedzialnie, chociażby podczas spożywania alkoholu. - I to nie tylko na szlakach, ale też w turystycznych miejscowościach. Dzwonią ludzie i mówią, że ktoś leży na przystanku i nie kontaktuje. Takie interwencje się już zdarzają, ale spodziewam się, że w drugiej połowie miesiąca będzie ich więcej. Wtedy sezon rusza na dobre - stwierdza.
Ratownicy proszą także o niedokarmianie zwierząt, przypominając ostatni głośny incydent. W rejonie Przełęczy Orłowicza doszło do dwóch przypadków pogryzienia turystów przez lisy. Przyjezdni prawdopodobnie chcieli dokarmiać zwierzęta, a te odpowiedziały agresją. Władze Parku apelują do wszystkich odwiedzających o bezwzględne przestrzeganie zasad, szczególnie w zakresie niedokarmiania zwierząt.
Joanna Zajchowska, dziennikarka Wirtualnej Polski