"Nie dostała pani przelewu?" Bezczelni pracodawcy, którzy mogą dziś w Polsce wszystko

Dlaczego pracodawcy nie płacą pracownikom? "Bo mogą". Freelancerzy, w tym tłumacze nie idą do sądu, bo boją się zemsty w postaci braku kolejnych zleceń. A bezczelność niektórych wydawnictw przerasta najśmielsze oczekiwania.

"Nie dostała pani przelewu?" Bezczelni pracodawcy, którzy mogą dziś w Polsce wszystko
Źródło zdjęć: © PAP | Jakub Kamiński
Nina Harbuz

06.02.2018 | aktual.: 06.02.2018 22:26

"Szanowna pani Agnieszko w tej chwili mam na koncie 10 złotych 50 gorszy i czekam na przelew" napisała na Facebooku jedna z tłumaczek języka hiszpańskiego. - Znam to doskonale, to standard i wieczne życie z długiem, do którego przywykłam - wykrzykuje niemal ekstatycznie Katarzyna, tłumaczka języka angielskiego. Po chwili jej entuzjazm gaśnie. - To nie jest problem wyłącznie tłumaczy ale rzeszy ludzi, którzy zarabiają ustawowe grosze, bądź dzięki "elastycznym formom zatrudnienia" w życiu nie widzieli umowy o pracę - dodaje.

Co w praktyce oznacza te "10 złotych i 50 groszy"? - To polowanie na promocje sera w Biedronce, chodzenie na piechotę zamiast komunikacji miejskiej, wakacje to weekend na działce u znajomych i lęk, żeby nie posypało się zdrowie albo nie zdechła pralka - mówi Katarzyna. - Tak naprawdę, to gdybym nie wyszła za mąż, nadal mieszkałabym w wynajmowanym pokoju, po sąsiedzku z koleżanką, artystką teatralną, która co prawda ma umowę o pracę, ale zarabia 1600 złotych. Dodam, że mam 40 lat.

Na fanpage'u "Czekam na przelew" moderator zadał pytanie: "Jak długo czekacie już na najbardziej zaległy przelew?". W komentarzach posypały się odpowiedzi. "22 września miną 4 lata, a na ten bieżący czekam 3 miesiące". "783 dni". "Rok". "Pół roku". "Prawie tyle co przedawnienie prawomocnego nakazu zapłaty" [art. 118 KC. Termin przedawnienia wynosi 10 lat, a dla roszczeń o świadczenia okresowe oraz roszczeń związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej - 3 lata - przyp. red.]

Prezes machał nogami w powietrzu

W środowisku tłumaczy krąży anegdota o pewnym autorze przekładów, który jako jedyny nie miał problemu z otrzymywaniem należności w terminie. Jak to się stało? Otóż skorzystał z tego, że był słusznej postury, a na pewno był większy od prezesa pewnego znanego, dużego poznańskiego wydawnictwa, od którego przyjmował zlecenia. Wpadł pewnego dnia do siedziby, dopadł szefa na korytarzu, przyparł go do muru i uniósł w górę. Prezes pomachał chwilę nogami w powietrzu, po czym został gwałtownie opuszczony na ziemię. Od tej pory płatności co miesiąc przychodziły bez opóźnień.

To samo poznańskie wydawnictwo słynie też z tego, że jego szef ucieka przed autorami przychodzącymi upomnieć się o zapłatę tylnymi drzwiami. - Do gmachu można wejść schodami frontowymi lub tylnymi, ale wchodząc od przodu budynku człowiek natyka się na recepcjonistkę, która natychmiast powiadamia przełożonego o niepożądanym gościu - opowiada Katarzyna, która mieszka w Poznaniu. - Sama byłam świadkiem domykających się drzwi i stukotu zbiegających po schodach nóg prezesa.

Jak Katarzyna dopomina się o zaległe zapłaty? - Namolnie - odpowiada krótko. - Tylko tak można coś wskórać. Gdy wydzwania się i pisze codziennie maile, w końcu wydawnictwo zechce pozbyć się natrętna i zapłaci. Na pewno nie można się nie dopominać o swoje, bo to dla wydawców oznacza, że nie potrzebujesz tych pieniędzy.

Droga sądowa to koniec kariery

Dlaczego wydawnictwa nie płacą tłumaczom? Najprościej jest chyba powiedzieć: bo mogą. Większość autorów przekładów (ale dotyczy to także innych grup zawodowych nie będących na umowach o pracę nie idzie do sądu, bo boją się, że to całkowicie zamknie im drogę do nowych zleceń. - Szybko rozejdzie się fama, że dany tłumacz to pieniacz i awanturnik i z takim żadne wydawnictwo nie będzie chciało się użerać - mówi Katarzyna, która raz w życiu usłyszała od wydawnictwa, że nie dostała przelewu, bo widocznie pieniądze zostały przelane innemu autorowi o tym samym nazwisku co jej. Pech chciał, że nazwisko Katarzyny jest niezwykle rzadkie i nosi je zaledwie 11 osób w Polsce. Wszystkie należą do do bliższej lub dalszej rodziny translatorki.

Bartek, tłumacz i dziennikarz, uważa, że z przekładów wyjątkowo trudno się utrzymać. Między innymi dlatego, że wydawnictwa potrafią miesiącami zalegać z płatnością, przez co traci się płynność finansową. - Zdarzało mi się nie dostawać przelewów po 2, 3 miesiące ale początkowo, naiwnie, szukałem racjonalnych powodów takiej sytuacji, zakładałem techniczny błąd, a nie złą wolę ludzi - mówi. - Wydzwaniałem do wydawcy, słyszałem jak pracownicy wiją się, kręcą i jest im głupio, że nie dostałem pieniędzy. Ale to ani nie była ich wina, ani ich decyzja. Nic nie mogli zrobić. Wielokrotnie spotykałem się z tym, zwłaszcza w mniejszych firmach, że płaca szeregowych pracowników ma bardzo niski priorytet i traktowana jest niczym jałmużna. Właściciele robią łaskę, że w ogóle płacą - dodaje. Czy ktoś go za te opóźnienia przeprosił, albo choć wyjaśnił, z czego wynikały? - Nic takie nie miało miejsca - stwierdza Bartek.

Justyna Czechowska, tłumaczka literatury szwedzkiej i prezeska Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, w 2014 roku zrezygnowała z pracy etatowej i przeszła na freelance. Od tego czasu jej głównym źródłem dochodu są tłumaczenia literackie. Są miesiące, w których w ogóle nie dostaje przelewów, są takie, kiedy honoraria spływają z kilku źródeł. - Mam wpisane w kalendarzu dokładne terminy, kiedy wydawnictwa powinny mi zapłacić - mówi. - Jeśli nie dostaję pieniędzy, dzwonię, piszę. Ostatni raz upominałam się o pieniądze tydzień temu. Wydawnictwo zalegało z zaliczką już 14 dni. Nikt w firmie nie odbierał telefonu, więc napisałam sms do właścicielki. Miałam do niej numer, jeszcze z dawnych lat. Myślę, że to poskutkowało.

Co dla Justyny Czechowskiej oznacza brak płynności finansowej? - Na przykład to, że będąc samotną mamą, nie mogłam kupić mojej 8-letniej córce nowego materaca, o który prosiła w październiku. Usłyszała ode mnie, że musi poczekać do momentu aż dostanę wypłatę. Czekała 4 miesiące. Innym razem nie miałam z czego zapłacić raty za jej wycieczkę szkolną. Założyła za mnie wychowawczyni córki.

Każde wydawnictwo ma swojego trupa w szafie

Wbrew obiegowej opinii, że pójście do sądu i procesowanie się z wydawnictwem o zaległe pieniądze grozi utratą zleceń w przyszłości, Justyna Czechowska skorzystała z tej ścieżki. - To było wiele lat temu, miałam wtedy debiutować - opowiada. - Proces trwał rok, potem kolejny czekałam na wypłatę, ale udało się. Z pieniędzy, które wygrałam opłaciłam prawnika, dostałam zaległe honoraria i odsetki za zwłokę. Warto wiedzieć, że żeby odzyskać swoje należności, nie trzeba iść od razu do sądu. Wystarczy złożyć przedsądowe wezwanie do zapłaty, którego wzory można znaleźć w sieci - podpowiada.

Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury, któremu przewodzi, 2 lata temu ustanowiło nagrodę "Lew Hieronima". Statuetka wędruje do wydawnictwa przyjaznego tłumaczom literackim, co oznacza także terminowe płacenie. - Rok temu laureatem było wydawnictwo Książkowe Klimaty, a dwa lata temu, wydawnictwo Czarne - opowiada Czechowska. - Niestety, z wyników ankiety, na podstawie której przyznajemy nagrodę, wynika, że nawet wydawnictwa szczycące się wartościowymi tytułami i najlepszymi autorami mają swoje trupy w szafie - podsumowuje.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
książkiczarnewydawca
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (292)