Nie chcę czuć się bezkarny
Jakimi cnotami się szczyci, co zyskał i czego mu brakuje – z premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem rozmawiają Andrzej Grajewski i Sebastian Musioł
Andrzej Grajewski, Sebastian Musioł: – Rozpoczniemy od anegdoty. W pociągu toczyła się dyskusja o sprawach publicznych. Jedna z pań, niewątpliwie sympatyk nowego rządu, powiedziała z troską: – Ten nasz premier to na pewno pobożny jest, ale czy da sobie radę? Nie ma Pan takich wątpliwości?
Kazimierz Marcinkiewicz: – Nie tylko pobożny, ale i da sobie radę, tak bym odpowiedział. Swojej pobożności się nie wstydzę. Spokój, jaki zachowuję nieraz w trudnych sytuacjach, a minęło już sześć tygodni od mojej nominacji, zawdzięczam także swej wierze. To poczucie jest oczywiście bardzo trudne do wytłumaczenia, ale ja to czuję. Czuję, że ludzie są ze mną, że się za mnie modlą, że podtrzymują mnie na duchu. To bardzo mi pomaga.
Wierzymy. Ale nie wszyscy się za Pana modlą. Niektórzy stawiają pytanie, czy najwyższy urzędnik państwowy powinien demonstrować swą religijność
? – O ile dobrze pamiętam, jedynie w dwóch wystąpieniach mówiłem, zresztą rzecz dla mnie absolutnie prawdziwą, że z Bożą pomocą damy radę nasz program zrealizować. Powiedziałem to przy zaprzysiężeniu rządu oraz w czasie wygłaszania exposé w Sejmie. W porównaniu z wypowiedziami znanych polityków zachodnich, na przykład prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie uważam, abym zbyt często używał imienia Bożego w debacie publicznej. Tego, że chodzę do kościoła częściej niż w niedzielę, nie mam powodu ukrywać. Teraz towarzyszy mi sztab ludzi, ochroniarze i oczywiście dziennikarze. Ale z tego powodu nie zamierzam zmieniać swych zwyczajów ani ukrywać swej religijności. Oczywiście w służbie publicznej moim obowiązkiem jest przestrzeganie prawa. Zapewniam Panów, że nie zamierzam łamać czyichkolwiek praw. Powiem więcej, moim zadaniem jest bronić każdego obywatela, bez względu na jego przekonania religijne. Będę tak robił nie tylko dlatego, że tak nakazuje mi prawo. Wynika to przede wszystkim z mego głębokiego szacunku dla
każdego człowieka.
Jaki jest, według Pana, optymalny model stosunków Kościół–państwo?
– W gruncie rzeczy taki model został już w Polsce stworzony. Mamy podpisany Konkordat, a także wynikające z tego stanu rzeczy ustawodawstwo. Opracowania wymagają jeszcze ustawy regulujące niektóre sprawy majątkowe Kościoła. Mam nadzieję, że prace nad nimi wkrótce zostaną zakończone. Rozmawiałem już o tym z bp. Piotrem Liberą, sekretarzem Episkopatu Polski. Wkrótce wznowi prace Komisja Wspólna Rządu i Episkopatu, a także gremium zajmujące się Konkordatem. Jestem przekonany, że wszystkie sprawy, które nie zostały jeszcze zakończone, wkrótce znajdą swój finał. Podobnie zresztą będzie w przypadku ustaw regulujących relacje z państwem innych Kościołów. Sądzę więc, że w naszym państwie potrafiliśmy rozsądnie oddzielić to, „co boskie”, od tego, „co cesarskie”.
W wywiadach podkreślał Pan, że nie brakuje Panu cnoty cierpliwości. Czy jakieś inne cnoty są Panu bliskie?
– Musiałbym zacząć od refleksji nad cnotami kardynalnymi, których osiągnięcie jest naszym celem, choć wszyscy mamy świadomość, jak jest to trudne. Myślę, że cnotą, która jest mi szczególnie bliska i do której świadomie zmierzam, jest cnota miłości. Jestem przekonany, że dzięki temu w kręgu mojej rodziny udało mi się osiągnąć ład i harmonię. Teraz muszę to poszerzyć na krąg wszystkich ludzi. * A co z cnotą roztropności Panie Premierze? Czy powoływanie rządu mniejszościowego było rzeczą roztropną?*
– Myślę, że nie brakuje mi także tej cnoty. Jednak w przypadku powoływania koalicji oraz poszukiwania większości sejmowej dla mego rządu znacznie bardziej potrzebna była cierpliwość. Nie mam żadnych wątpliwości, że powołanie tego rządu, nawet w takich warunkach, było po prostu koniecznością. Jest szansa, aby zmieniać Polskę, i trzeba ją wykorzystać. Efekty naszej pracy rozliczą obywatele.
Sytuacja polityczna może zmusić Pana do kompromisu. Przyjdą posłowie Lepper bądź Giertych i za wsparcie w Sejmie będą domagać się konkretnych decyzji i rozstrzygnięć.
– Rządzenie jest sztuką osiągania kompromisu. Tylko dyktatorzy mogli robić to, co chcieli i uważali za najmądrzejsze. Aby rządzić, trzeba mieć wsparcie na sali sejmowej, to oczywiste. Dla mnie kompromis nie jest wyrazem oportunizmu, ale umiejętnością dochodzenia do wspólnego dobra, a więc rozwiązań korzystnych dla większości. Mam poczucie tego, że naszymi działaniami musimy naprawić wiele niesprawiedliwych rozwiązań. Z dobrodziejstw demokracji i wolności korzystało u nas niewielu. Ja także korzystałem, dlatego mówię nas. Wielu Polaków, niestety, nie. Dlatego potrzebujemy stabilnej większości, aby móc sprawnie rządzić. Nie boję się więc rozsądnych kompromisów, jeżeli nie będą one sprzeczne z najważniejszymi celami mego rządu.
Przychodził Pan tutaj z pewnymi wyobrażeniami zadań, jakie Pana czekają. Czy czegoś Pan jednak nie przewidział, coś zaskoczyło Pana negatywnie, a może coś pozytywnie.
– Zaskoczeniem negatywnym była przede wszystkim inercja administracji. Mamy tysiące urzędników w państwie, a wygląda to często tak, jakby pracowało tylko niewielu z nich. Administrację należy poprawić w sposób znacznie bardziej radykalny, aniżeli o tym kiedyś myślałem. Zaskoczenie pozytywne to silne poczucie, że w społeczeństwie jednak pojawiła się nadzieja na zmiany, na wdrożenie naszego programu. Z tej nadziei czerpię siłę do działania, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, jakim jest do dla nas wyzwaniem. Wiem, że tej nadziei zawieść nie możemy.
Jak Pan teraz traktuje polityków Platformy. Miał Pan wśród nich wielu znajomych, może i przyjaciół. Chciał Pan z nimi rządzić i nagle między wami wyrasta mur niechęci.
– To nie jest proste. Przyzwyczaiłem się już jednak do tego, że polityka jest także pewnym teatrem. Staram się więc to w swych ocenach uwzględniać. Nasz rząd jest w tej chwili ostro atakowany przez PO. Jednocześnie w kuluarach sejmowych podchodzą do mnie posłowie z tego ugrupowania, gratulują wyboru oraz życzą, aby nasz program udało się zrealizować. Myślę więc, że istnieje możliwość normalnej, rzeczowej współpracy także z Platformą Obywatelską.
Czy, według Pana, liberalizm wyklucza solidaryzm?
– Wydaje mi się, że dyskusja, która toczyła się podczas kampanii wyborczej na temat liberalizmu i solidaryzmu, jest dla Polski bardzo wartościowa. Pierwszy raz od 1989 roku rozmawialiśmy w bardzo nowoczesny sposób o poważnych sprawach. Nie mówiłem nigdy, że liberalizm i solidaryzm się wykluczają. Liberalizm uważa, że poprzez stworzenie warunków dla najsilniejszych dobrobyt dotrze do każdego, zaś solidaryzm uznaje, że dbałość o najsłabszych musi być od samego początku. * Przeciętni obywatele wciąż pytają, kiedy będzie lepiej?*
– Składanie obietnic, zwłaszcza konkretnych, jest bardzo trudne. Mogę jednak zapewnić, że w ciągu roku gospodarka poprawi się znacząco. Za rok mamy szansę osiągnąć 5-procentowy wzrost gospodarczy, jeżeli uda nam się wdrożyć trzy instrumenty: inwestycje drogowe, inwestycje mieszkaniowe i środki strukturalne z Unii Europejskiej, dotychczas wykorzystane zaledwie w 3 procentach. Poprawią się warunki działalności firm i powstaną nowe miejsca pracy. A równocześnie najbiedniejsi odczują pewną ulgę w życiu poprzez waloryzację rent i emerytur, zwrot akcyzy za paliwo dla rolników, program dożywiania dzieci i młodzieży, lepszą politykę społeczną wobec grup najbiedniejszych.
Program rządu zakłada rozwój przez zatrudnienie. Jak rozumieć w tym kontekście na przykład zapowiedź ograniczeń dla hipermarketów, w których przecież wielu bezrobotnych znajduje pracę?
– Nie chodzi o zamykanie się dla firm. Polska jest krajem otwartym na każdą dobrą, uczciwą inwestycję, która będzie prowadziła do zatrudnienia. Co więcej, stworzymy dużo lepsze warunki do prowadzenia takich inwestycji. Jeśli jednak chodzi o handel, to w każdym znanym mi kraju próbuje się znaleźć równowagę pomiędzy małymi sklepikami a handlem wielkopowierzchniowym.
A może tę równowagę ustala rynek? Klienci idą na zakupy tam, gdzie im wygodniej, taniej, mają większy wybór…
– Bardzo możliwe, że rynek by sobie z tym poradził. Wolny rynek działa jednak wtedy, kiedy jest konkurencja.
A budząca kontrowersje zmiana marki Idea na Orange?
– Rynek telekomunikacyjny jest zmonopolizowany, bo sprzedano rynek właśnie. Zminimalizowano konkurencję, która jest podstawą kapitalizmu.
Zatem rząd będzie sprzyjał wolnej konkurencji?
– Ależ oczywiście! Chcemy demonopolizować. Wzmocnimy urząd antymonopolowy.
Czy to będzie oznaczało także rozliczanie nieprawidłowych prywatyzacji?
– Rozliczyć trzeba wszystko, dlatego że trzeba mieć wiedzę. Budować trzeba na prawdzie. Czy uda się pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy podejmowali złe decyzje – to druga kwestia. Warto, żeby wreszcie kiedyś ci, którzy podjęli złe decyzje, za to odpowiedzieli. To jest ważne także dla mnie. Żebym ja przy podejmowaniu decyzji wiedział, że ktoś już za złą decyzję odpowiedział. Dziś mam przeświadczenie, że do tej pory nikt nie poniósł odpowiedzialności za swoją dotychczasową działalność. Ja nie chcę czuć się bezkarny.
Jednym z najważniejszych problemów jest kryzys demograficzny. Może Pan wymienić trzy konkretne działania rządu wzmacniające rodzinę?
– Nasz program jest w całości odpowiedzią na kryzys demograficzny. Podstawowym elementem są działania skierowane do obecnych dwudziestolatków. Dla dziesięciu milionów Polaków to program otwarcia nowych zawodów, dotychczas zamkniętych, np. zawodów prawniczych czy kariery naukowej. Po wtóre napędzanie gospodarki i zachęta do tworzenia miejsc pracy. I po trzecie program mieszkaniowy, który da młodym szansę szybko budować dzięki tanim kredytom. Do tego: wydłużone urlopy macierzyńskie, dodatki przy urodzeniu dziecka, program edukacji. Nasz program zakłada starania wobec rodziny od przedszkola do emerytury. * Jakie Pańska rodzina zapłaci podatki w 2006 roku?*
– Będzie to taki sam podatek jak do tej pory. Rozliczam się razem z żoną. Za upływający rok zapłacę podatek najpierw 19 proc., potem wpadnę w stawkę 30 proc., a nawet 40 procent. Ale już za 2006 rok zapłacę podatek 32-procentowy. Ulgi, proponowane przez PiS, nie uchronią więc przed wyższymi progami podatkowymi. – Fakty są takie, że dziś efektywna stawka podatkowa wynosi niewiele ponad 13 procent. Tyle płaci większość Polaków. To mniej niż liniowa stawka proponowana przez PO.
Jaką ma Pan wizję Polski w Europie?
– Polska może odegrać w Europie dużo większą rolę przynajmniej z trzech powodów. Pierwszy to ciekawe miejsce Polski. Jesteśmy najmniejszym z sześciu największych państw i największym z najmniejszych. Możemy budować koalicje w różnych kierunkach dla tworzenia dobrych warunków istnienia w Europie. Drugi powód to nasze dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Europa powinna się budować nie w konfrontacji atlantyckiej, lecz we współpracy z USA. Trzeci powód – dla Europy jesteśmy bramą na Wschód.
Czego Panu brakuje jako premierowi?
– Brakuje najbardziej czasu, bo człowiek potrzebuje jednak pięciu, sześciu godzin snu, aby pozostałą część dnia dobrze funkcjonować. Oprócz tego brakuje mi kontaktu z ludźmi. Chodzi o to, czym ludzie żyją. Odgradza mnie ilość zajęć, spotkań i innych obowiązków. Będę musiał to nadrabiać.
Premier Kazimierz Marcinkiewicz
Z wykształcenia jest fizykiem. Był nauczycielem matematyki i fizyki w Gorzowie Wielkopolskim, wiceministrem edukacji narodowej w rządzie Hanny Suchockiej, szefem Gabinetu Politycznego Premiera Jerzego Buzka. W 1989 r. tworzył ZChN. Był posłem AWS. Od 2002 roku jest członkiem PiS. 31 października został przez Prezydenta RP zaprzysiężony na urząd Prezesa Rady Ministrów. 10 listopada jego rząd otrzymał od Sejmu wotum zaufania. Ma 46 lat, żonaty, czwórka dzieci.