Nie chcą do żony, nie chcą do męża - Polacy wolą szefa
Wolimy siedzieć w pracy, niż wracać do domu. Bo życie w firmie jest przewidywalne. Szef mówi, co masz zrobić, rozlicza z wykonanej roboty i płaci. Nawet jak w międzyczasie którejś ze stron puszczą nerwy, to spece od HR są po to, żeby ten konflikt załagodzić. A w domu co? Przecież nie powiesz żonie, że jest głupią rurą, bo każe ci spać na kanapie – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Miłosz Brzeziński, trener rozwoju osobistego, oceniając pracoholizm i permanentny brak czasu wśród Polaków.
27.11.2009 | aktual.: 01.12.2009 10:45
WP: *Anna Kalocińska: Jeszcze trzy lata temu co trzeci Polak (32%) deklarował w badaniu CBOS, że zmniejsza się liczba czasu wolnego, którym dysponuje. Nie odpoczywamy, bo ciągle pracujemy?*
Miłosz Brzeziński: – Kiedyś ludzie pracowali po kilkanaście godzin dziennie. Teraz, jak siedzimy dziesięć godzin w pracy, to już narzekamy. Patrząc wstecz, nasi przodkowie pracowali o wiele dłużej. Często była to praca na roli, od świtu do zmierzchu, męcząca fizycznie. Potem taka osoba miała godzinę przerwy i szła spać. Teraz już nikt tego nie pamięta.
Słabo sprzęga się również nasza praca z efektywnością. Z moich obserwacji wynika, że nie często zostajemy po godzinach dlatego, że boimy się utraty zatrudnienia, ale przez to, że nie wiemy, po co mielibyśmy wracać do domu. Niektórzy deklarują wręcz, że nie widzą w tym żadnego sensu.
Dlaczego tak się dzieje? Bo praca jest wygodna, przewidywalna, bezpieczna. Oprócz wielu przykrych rzeczy, które w niej człowieka spotykają, jest też bardzo wiele dobrych. Na przykład dostaje się nagrodę za pracę w postaci wynagrodzenia czy ekstra premii. W domu właściwie nie wiadomo, za co mielibyśmy to wynagrodzenie dostać. W pracy wymagania są jasne. Szef mówi, co mamy zrobić, daje do zrozumienia kiedy jest zadowolony a kiedy nie. Jako pracownicy borykamy się z problemami, które bardzo łatwo da się rozpisać w tabelkach, wyniki naszej pracy są mierzalne i łatwo wyciągać na ich podstawie wnioski. Właściwie bezkarnie można nazwać kogoś dupkiem, bo specjaliści od HR dbają o to, żeby wszelki konflikt załagodzić. To daje strukturalizację i łatwość przewidywania, która podoba się pracownikom.
WP:
A w domu?
– Załóżmy, że ktoś taki wraca nagle z firmy, w której czuł się w miarę bezpiecznie. Tak naprawdę wszystkie strategie, które sprawdzały się w pracy, w domu nadają się do kubła. Bo w domu co? Przecież nie powiesz bezkarnie żonie, że jest głupią rurą, bo każe ci spać w kociej kuwecie. Często Polacy nie potrafią też sami wymyślić, czym mieliby się w zasadzie zająć. Często coś ich wewnętrznie blokuje, więc marnotrawią czas przed telewizorem na bezproduktywne siedzenie. I tak im życie cieknie przez palce.
Wiele osób zastanawia się, jak wykorzystać wolny czas na doskonalenie swoich umiejętności czy rozwój. Przeważnie kończy się to jednak wnioskiem, że chcieliby, ale w zasadzie nie wiedzą co i jak, więc z powodu tych wszystkich wątpliwości nie podejmują żadnych działań. Takich decyzji nie musimy podejmować w pracy, bo robi to za nas przełożony. W minionym systemie politycznym było nawet lepiej, bo wtedy pracodawca mówił pracownikowi gdzie ten ma jechać na wczasy, wysłać dziecko do przedszkola czy do szkoły. Choć w niektórych współczesnych firmach jest podobnie. Na przykład tam, gdzie tworzone są specjalne przedszkola przyzakładowe.
WP:
Kto mniej chętnie wraca do domu? Kobiety czy mężczyźni?
– Dałbym proporcje 40 do 60%, dla mężczyzn. Z mojego doświadczenia wynika, że to panom częściej nie chce się wracać do domu. Częściej nie ogarniają wszystkiego, co się tam dzieje i nie podejmują starań, żeby coś w tej sprawie zmienić. Inaczej kobiety, które potrafią znaleźć dla siebie drobne zajęcia. Na przykład przy urządzaniu mieszkania, jak choćby zmiana wystroju pokoju. Jak faceta w domu nie ma, to kobieta zawsze coś sobie do roboty znajdzie. Mężczyznom takie wymyślanie zajęć przychodzi o wiele trudniej. WP: Wychodzi na to, że nie potrafimy samodzielnie myśleć i działamy trochę jak gońce…
– Bo tak jest. Z moich obserwacji wynika, że Polacy coraz słabiej radzą sobie w sytuacjach, kiedy nikt nie mówi im, co mają robić. Trochę jesteśmy na posyłki i działamy jak gońce i w dużej mierze żyjemy tak, że świat mówi nam, co mamy robić, żeby było dobrze. W pewnym sensie ten świat zawsze taki był, ale nie do tego stopnia, żeby decydował za nas, jaki powinniśmy mieć status społeczny, żeby było dobrze, czy który samochód wybrać, żeby się lepiej poczuć. Jest tak trochę dlatego, że nie mamy czasu zastanawiać się nad tym wszystkim. I nikt nie mówi nam za specjalnie, jak to robić.
Jeśli zastanowimy się nad procesem dydaktycznym – prześledzimy szkołę podstawową, gimnazjum oraz studia – to zauważymy, że nie uczą tam, jak prowadzić dom i żyć w dobrej relacji ze współmałżonkiem czy rodziną. Nie bardzo więc wiemy później, co z tym życiem zrobić i jak się w nim odnaleźć. A w życiu jest tak, że w dużej mierze odzwierciedla ono to, proporcje, do których przyzwyczaiła nas szkoła. Czyli większość to nauka do pracy, rozwiązywanie zadań matematyczno-ekonomiczno-teoretyczno-tararara, a godzina na przysposobienie do życia w rodzinie na poziomie pierwotniaków. Bo, umówmy się, ile płaszczyzn życia rodzinnego można przekazać na jednym przedmiocie.
Potem przenosimy ten schemat na życie. Wychodzimy z pracy, wracamy do domu i albo myślimy o pracy dalej, albo nadrabiamy zaległe zadania. Dzieje się tak, bo naturalną reakcją człowieka na to, że sobie z czymś nie radzi – a tak jest w domu – jest ucieczka.
WP:
Co robimy, kiedy nic nie robimy?
– Niestety większości z nas odpoczynek kojarzy się z leżeniem i nicnierobieniem. Jest tak, bo mało mamy w ogóle pomysłów na spędzanie wolnego czasu w sposób, który pozwoliłby nam się zrelaksować i odpocząć. Mamy za to wiele alternatywnych pomysłów, które, niestety, nic nam nie dają. Na przykład dużo osób ogląda telewizję, która relatywnie słabo daje poczucie zrelaksowania. U wielu osób daje wręcz poczucie zażenowania, że nic konstruktywnego nie udało im się w tym czasie zrobić i kładąc się spać mają wyrzuty sumienia, że kolejny dzień bliżej do śmierci, a oglądałem tylko „S jak Szpital”.
WP:
Jak zatem odpoczywać?
– Najlepiej poświęcając się czemuś, co całkowicie pochłonie naszą uwagę, ale po czym będziemy mieli poczucie, że coś konstruktywnego udało nam się osiągnąć. Do takiej grupy odpoczynków należy choćby sport. Możemy też pójść do parku, albo nawet centrum handlowego i zrobić konkretne, zaplanowane wcześniej zakupy.
Były kiedyś robione badania i okazało się, że najbardziej zadowoloną grupą zawodową są rzemieślnicy. Pochylają się nad robotą, a jak podnoszą wzrok jest już 4 godziny później. Bo zasada jest taka, żeby zająć się czymś na tyle, żeby nie mieć czasu na myślenie. Trzeba zająć swoją głowę czymś, co aktywnie wykonujemy i mamy na to wpływ. Jest to najlepsza metoda na odpoczywanie.
Krótko mówiąc, powinniśmy zadbać o to, w jakim kiślu nasz mózg się kąpie. Nie mamy wpływu na to, jakie myśli nam do głowy przychodzą, ale mamy duży wpływ na to, jakie myśli nam w tej głowie zostają. Kontrolowanie myśli to brzmi straszliwie, ale myślę, że ważne jest, żeby się w czymś zająć. Każda czynność, która jest w jakiś sposób aktywna – nawet jeśli będzie chodziło o umycie ściany w domu – spowoduje, że człowiek będzie miliard razy bardziej szczęśliwy niż gdyby siedział przed telewizorem. Powie sobie: „Ok, dobrze że to zrobiłem”. Z tej też perspektywy namawiam wszystkich do wspierania każdego hobby i pasji jakie mają dzieci i współmałżonkowie. To naprawdę zniesie w domu masę zbędnego napięcia.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska