"Nie będę debatował w oparach absurdu"

Z Jarosławem Kaczyńskim, byłym premierem, prezesem Prawa i Sprawiedliwości rozmawiają Jacek i Michał Karnowscy.

"Nie będę debatował w oparach absurdu"
Źródło zdjęć: © Uważam Rze

Dojdzie do pana debaty z Donaldem Tuskiem? Kampania już na finiszu.

Nie chcę rozmawiać w oparach absurdu. Nie potrafię debatować w świecie pojęć, które nie mają nic wspólnego z sytuacją Polski, dokonaniami rządu i faktami.

Przykład?

Jak mam rozmawiać o tym, nad czym Donald Tusk szeroko i głośno się ostatnio rozwodził – a więc o „aresztowaniu” przez nas inwestycji, jeśli przejmiemy władzę. To jest jakiś wymysł, jakaś kalka napisana przez propagandystów. Ale co to znaczy? Czy za naszych rządów „aresztowano” jakąkolwiek inwestycję? Nigdy. Co to w ogóle za pojęcie? I mam marnować czas Polaków na taką rozmowę? Polacy by mi tego nie wybaczyli. Sytuacja jest poważna, ludziom żyje się ciężko. O tym trzeba w kampanii rozmawiać. To robię.

Postawmy więc kropkę nad i – debaty nie będzie?

Opary absurdu zostawiam Donaldowi Tuskowi.

Polacy takich dyskusji raczej chcą, nawet jeśli to rytuał. Więc im się ona należy.

Debatę można prowadzić w różny sposób. Teraz codziennie się wypowiadamy, często na te same tematy. To też debata. Zresztą telewizyjne dyskusje parlamentarne to w Polsce stosunkowo niedawny wynalazek. Ja debatuję z Polakami.

Niektórzy mówią, że ma pan traumę po debacie z roku 2007.

To nieprawda. Ale wiem, że zgadzając się na nią popełniłem błąd. Bo retoryka człowieka, który funkcjonuje w ramach faktów, w zderzeniu z tym, który posługuje się socjotechniką i agresją, daje przewagę temu drugiemu. Temu, który zamiast mówić o Polsce, wymyśla, że rzekomo straszyłem go pistoletem. Jak z tym dyskutować? Nie mówiąc o tym, że mamy dziś media, które najpierw debatę by stronniczo przeprowadziły, a potem stronniczo opisały. Zwłaszcza elektroniczne. I jeszcze jeden powód – Platforma dziś ucieka od poważnej rozmowy o Polsce. PO chce odnowić zasoby tego, co ich socjologowie nazywają paliwem antypisowskim. Nie mam zamiaru im tego ułatwiać.

To paliwo antypisowskie się wyczerpuje?

To pokaże dopiero wynik wyborów. Natomiast z całą pewnością jest go w tej chwili mniej. Bo gdyby tego paliwa w ogóle nie było, to Platforma powinna mieć najwyżej 15-procentowe poparcie.

Z jakiego powodu?

Klęska tego czterolecia jest totalna. Dorobek – żaden. Dlatego te wszystkie próby ponownego wygrania wyborów na zbudowaniu nienawiści do naszego obozu jak na razie okazują się nieskuteczne. Silniejsze jest osobiste doświadczenie ludzi, które w zderzeniu z propagandą wykazuje, że żyje się gorzej, a państwo w wielu miejscach przestaje działać. No i jeszcze jeden element – z całej propagandy o rzekomych nadużyciach władzy po czterech latach ścigania, szukania, ganiania nie pozostało nic. Dosłownie. Jednego solidnego wyroku. Zero.

Jest raport Kalisza.

Panowie, teraz was zapytam –traktujecie to serio?

Szczerze mówiąc, to śmieszna lektura.

Dla mnie straszna i śmieszna. Jakiś bełkot bez cienia dowodu. To rozpięcie pomiędzy propagandą a życiem jest dzisiaj ogromne, dla wielu ludzi nie do wytrzymania.

Ten opis zawiera jednak pęknięcie. Albo nie jest tak źle, jak pan mówi, albo oferta opozycji nie jest najlepsza. PO wciąż prowadzi w sondażach. Ogromne poparcie mediów, zwłaszcza elektronicznych, dla obozu władzy nie wszystko tłumaczy.

Tłumaczy bardzo wiele. Nie da się w dzisiaj odbierać świata bez mediów. One często przedstawiają nieprawdę, pokazują świat zupełnie inny, niż jest w rzeczywistości. Gdyby działały choćby tak jak pierwsze trzy dni po wybuchu afery hazardowej, kiedy zadały władzy kilka prostych pytań, scena polityczna wyglądałaby zupełnie inaczej. To były normalne w zdrowej demokracji pytania. Potem to minęło. Przekaz się zmienił. Tak jakby oddział maszerował i dostał rozkaz zmiany kierunku. Szukanie prawdy kontynuowali nieliczni – jak Łukasz Warzecha w „Fakcie”. Jednak raczej na marginesie swojej gazety. * Słynna wajcha?*

Nie wiem, czy jest wajcha, ale to wygląda jakby funkcjonowało biuro prasy, które w czasach komunistycznych decydowało, jak wygląda opis świata w najmniejszej gazecie. Nie wiem, czy to biuro jest, jaki ma kształt – ale media działają tak, jakby taki ośrodek decyzyjny funkcjonował. W przypadku afery hazardowej po trzech dniach zmieniono po prostu kryteria oceny medialnej. Z tego, czy coś jest prawdą czy fałszem, na to wizerunkowe. Ograniczano się już do pytań, czy ktoś wypadł dobrze czy źle. Czy kłamał – mało istotne. Ważne, że się nie pocił. Sam Tusk zresztą o tym mówił. Podkreślał, że los jego kolegów zależy od tego, jak wypadną.

Ale pan też uważa na to, jak wypadnie. Weźmy ostatnie konferencje – dostaje pan kilkanaście pytań o Smoleńsk, nawet prośby wprost, by powiedział pan coś ostrego o tym wydarzeniu.

Ale nie daje się pan sprowokować. Tak jest.

I dlaczego nie chce pan powiedzieć, bo przecież poglądu pan nie zmienił.

Nie zmieniłem. Wiem jednak, czemu to będzie służyło – zrobieniu z igły widły, a z wideł snopowiązałki. Niektórzy dziennikarze mają chyba zadanie, by wyciągnąć coś takiego, a potem organizować trzydniowe wzmożenie potępienia w mediach. Nie jest prawdą, że nie mówię o Smoleńsku. Była w ubiegłym tygodniu moja konferencja prasowa na temat wyjazdu prokuratorów w celu obejrzenia wraku. Pół roku po tragedii. To inny temat.

Załóżmy, że pan przejmuje władzę. Przecież wtedy rozpętuje się piekło. Profesor Zyta Gilowska mówiła nam, że lata 2005–2007 przy tej nowej nagonce, przy jeszcze większej przewadze medialnej obozu PO, to byłaby kaszka z mlekiem.

Takie próby będą, ale to byłyby już drugie nasze rządy. Wszyscy wokoło wiedzieliby, że to nie przypadek. Po drugie, nie będzie tym razem żadnej koalicji tak trudnej jak ta z Samoobroną i LPR, która nam bardzo szkodziła. Chociaż – dając nam możliwość rządzenia – przyniosła Polsce wiele dobrego.

Powiem coś, co jest jasne dla wielu Polaków: wojnę polsko-polską może zakończyć tylko nasze zwycięstwo. Bo pewne sprawy byśmy oczywiście musieli podsumować. Potem byśmy to zakończyli. Nie nakręcalibyśmy konfliktu, co od czterech lat – już rządząc – robi Platforma Obywatelska. Świadomie buduje podziały.

Żartobliwie mówiąc, była w pana partii i druga koncepcja – zakończenia tej wojny przez przyłączenie się do obozu zwycięzców.

Była. Zawsze zdarzają się ludzie słabi, a co dopiero pod takim ostrzałem. Proszę, nie mówcie panowie, że ja ich wyrzuciłem. Ta grupa podjęła decyzję o odejściu, mieli taki pomysł od dawna, pierwszy etap to był kongres PiS w marcu 2010 r., przed tragedią i słynny wpis na Twitterze Pawła Poncyljusza, że „szkoda PiS”. I to po bardzo udanym, żywym, merytorycznym kongresie. Myślałem na początku, że to przypadek. Elżbieta Jakubiak wprost mi powiedziała – tu, przy tym stole – że to było organizowane przez większą grupę. Mówienie, że ich skrzywdziłem, budzi teraz moje zdumienie. Chcieli pójść własną drogą, spróbowali, ale proszę nie winić mnie, że im się nie udało.

Nie zastanawiał się pan, dlaczego nie chcieli iść z panem?

To przecież jasne – ambicje.

List Joanny Kluzik-Rostkowskiej do działaczek PiS…

… Panowie! Obiecałem, że nie będę komentował wystąpień tej pani.

Bardziej to pana boli czy śmieszy?

Na tak postawione pytanie mogę odpowiedzieć w ramach wyjątku. Zdecydowanie śmieszy. Całość. * Wróćmy do kampanii. Premier Tusk ruszył w Polskę, jak lider opozycji, rzucił panu wyzwanie. Kradnie panu show.*

Nie lubię takich pojęć, ale jeśli już mam użyć tego sformułowania, to nie sądzę. Wycieczka klimatyzowanym autokarem człowieka, który cztery lata temu podjął się radykalnej poprawy życia Polaków, a dzisiaj musi udawać, że spadł tu z księżyca i jest zdziwiony, że jest tak źle, nie wydaje mi się ani poważna, ani przekonująca. Jest niewiarygodny. My rozmawiamy z ludźmi i mówimy o faktach. Choćby z osobami poszkodowanymi przez wichury i nawałnice. Jesteśmy tam, gdzie wcześniej był Donald Tusk i tyle naobiecywał. Nic nie zrobił.
I teraz ludzie pytają: „Jak żyć?”.

Pyta Stanisław Kowalczyk, czyli Staszek Paprykarz. A media prorządowe drwią, że wcale nie taki biedny, bo ma telewizor plazmowy.

Kupił go, gdy powodziło mu się dobrze – za naszych rządów. To człowiek, który głosował na Platformę, tak mi powiedział, i teraz bardzo tego żałuje. To dzielny człowiek, wspaniale wychował trójkę dzieci. Dwie córki studiują na bardzo dobrych uczelniach. Teraz, choć ciężko pracuje, powodzi mu się dużo gorzej. Co do drwin Platformy i jej mediów – ja się do drwin z polskiej klasy średniej, a o tym przecież mówimy, nie przyłączę. To wstyd. Tych ludzi trzeba wspierać, a ona teraz się chwieje. PO nic, całkowicie nic, dla niej nie zrobiła. Nie ma żadnego powodu, by ci, którzy chcą być klasą średnią, się nią nie stali. PO pozostawiła swoich wyborców.

Może jednak coś zrobiła, skoro ta grupa na Platformę głównie głosuje, wspiera ją.

Głosowała i wspierała. Dziś już wielu z tych ciężko pracujących ludzi widzi, że PO mówi, że o nich dba, a myśli o wielkim biznesie. I że ten system ich właśnie wykańcza.

I do nich skierowane są plakaty z młodymi działaczkami PiS?

Nie tylko. To chęć pokazania, że Prawo i Sprawiedliwość ma także taką twarz. Prawdziwą – bo każda z tych pań ma swój dorobek, jest nie tylko piękna, ale też pracowita i inteligentna. Nie ma tam osoby, która byłaby u nas krócej niż trzy lata. Jedna z nich była wicewojewodą, inna jest wiceszefową Biura Prasowego PiS.

A kto to wymyślił?

Szczerze mówiąc, to był mój pomysł. Chciałem, by te zdolne młode kobiety miały szanse zawalczyć o miejsce w parlamencie. Uważam, że mogą tam zrobić dużo dobrego.

Mamy więc kampanię PiS „lekką”, skierowaną do centrum. Ale po podobnej kampanii prezydenckiej mówił pan, że były „ładne buzie”, a nie mówiono o wielu sprawach poważnych, jak tragedia smoleńska. A więc może i za kilka tygodni pan to powie?

W kampanii prezydenckiej ludzie, którzy ją prowadzili, zapomnieli o najważniejszym: o tym, że ta kampania była wynikiem katastrofy smoleńskiej. Oni o tym zapomnieli, tak jakby ten fakt wymazali. To był błąd niewybaczalny.

Ale co z tymi „ładnymi buziami”?

To było do tych, którzy potem zarzucali mi, że ich oszukałem. Przecież wiedzieli… Jak można było nie zająć się katastrofą, której wynikiem była kampania wyborcza. Jeszcze raz powtarzam – to niewybaczalne. Przede wszystkim nie wybaczalne w wymiarze ludzkim, w wymiarze pamięci. Mamy się tym nie zajmować? W imię czego? Interesu i spokoju obecnego establishmentu? Mówimy uczciwie – nas interesy tego establishmentu i jego samopoczucie nie interesują. Ważna jest prawda, ważne jest życie Polaków. Praworządność, bo nie można tolerować nadużywania prawa np. w stosunku do kibiców.

Ten temat budzi dość spore emocje. Z jednej strony oczywiście należy piętnować nadużywanie władzy w stosunku do tej grupy, na przykład karanie mandatami za złośliwe zaledwie hasła wobec władzy. Z drugiej – wynoszenie ich na sztandar budzi nasz sprzeciw.

Kto ich wynosi na sztandar?

Niektóre media związane z PiS.

Ja nie redaguję żadnych gazet, nawet nam w pewnych sprawach bardzo przychylnych. Więc proszę nie przypisywać mi pewnych inicjatyw medialnych. To są ośrodki oddzielne, chociaż mogą iść w podobnym kierunku. * Ale już posłanka Beata Kempa, która poręczyła za Starucha, nie jest ośrodkiem oddzielnym.*

Nie chcę się ustosunkowywać do tej konkretnej sprawy, bo jej nie znam. Na pewno rzecz wygląda dziwnie, bo jakoś nie wierzę, by ten człowiek podczas patriotycznej uroczystości rzucał się na kobietę, by jej wyrwać torebkę. Jest faktem, że władza ma powody, by go bardzo nie lubić, bo to on przecież wymyślił hasło „Donald matole…”. Naraził się premierowi i władzy zależało, by go zamknąć w areszcie. Gdzie zresztą został ciężko pobity – jest na to wielu świadków. Podkreślam – w żaden sposób nie afirmujemy działań przestępczych wśród kibiców, jeśli takie mają miejsce.

To się jednak do PiS przykleja.

Panowie, nikogo nie wyciągamy na sztandary. Nie możemy zaakceptować sytuacji, w której na stadionach następuje zawieszenie praw konstytucyjnych, w tym wolności wypowiedzi. Niezależnie od tego, czy ktoś chce to wykorzystać i przykleić do nas chuliganów. Podkreślam – chcemy porządku na stadionach tak, jak chcemy porządku w Polsce. Donald Tusk lepiej by się zajął sprawą prawdziwych przestępców, ludzi dopuszczających się wykroczeń przeciwko życiu, którzy często chodzą wolni, tylko pod nadzorem policji. Dlaczego? Bo często sędziowie po prostu boją się tej rzeczywistości. Za naszych czasów trochę przestali. Teraz poczucie bezkarności świata przestępczego wróciło. Jak wygramy, skończymy z tym.

A jeśli nawet wygracie, to władze utrzyma premier Tusk.

Dlaczego?

Bądźmy poważni – on może zawrzeć koalicję z każdym. Przeciw wam.

Dobrze, bądźmy poważni. Więc dlaczego w ogóle odrzucacie możliwość naszego samodzielnego zwycięstwa? W tej chwili według naszych badań, ale podobne wyniki, jak widać, ma PO, idziemy łeb w łeb. I my, i PO mamy po ok. 35 proc. poparcia. Kilka punktów więcej i możemy rządzić samodzielnie. To bardzo trudne, ale możliwe. O to walczymy. Cała kampania jest na to nastawiona. I różnie może być. I to nie jest chwyt, którym się opędzam od pytania o koalicję, ale prawdziwy cel. Papryka, o której mówiliśmy, kojarzy mi się też z Węgrami. O Wiktorze Orbánie też mówili, że nie ma zdolności koalicyjnej.

A jeśli nie?

Warto Polską rządzić, ale po to, by ją prawdziwie zmienić. Więc koalicja, na którą moglibyśmy się zgodzić, to taka, która takich zmian by dokonała. To też możliwe, choć wymagałoby przebudowy innych partii. Na przykład odejścia z PO tych, którzy mają już dość tej pustej władzy. Nie można tego wykluczyć.

W stosunku do prezydenta wyraźnie złagodził pan ton, właśnie z myślą o możliwej władzy.

Słów takich jak o snajperze, który nie trafił w mojego śp. Brata, nigdy nie zapomnę. To jest moja prywatna sprawa. Ja spraw prywatnych nie przedkładam na interes państwa. Jestem człowiekiem odpowiedzialnym, mam głęboki szacunek do państwa i jego instytucji. Pozycja lidera opozycji jest inna niż premiera. Jako premier będę współpracował z prezydentem.

Donald Tusk odpowiada panu: żadna łaska. Za to bierze pan pieniądze podatnika jako polityk, poseł.

To trzeba go zapytać, za co on brał pieniądze? Wtedy, kiedy mówił brutalnie, jako premier, że nie potrzebuje do niczego prezydenta. Mówił tak o śp. Lechu Kaczyńskim. Może więc powinien zwrócić zarobione wcześniej pieniądze? Bo on nie współpracował.

Będzie jakaś bomba PO w kampanii?

Plotki do nas docierają, ale nic więcej. Stare rzeczy, wielokrotnie sprawdzane. * Mówi się o ujawnieniu zapisu pana rozmowy z bratem w trakcie tragicznego lotu do Smoleńska. I ma to podobno nastąpić w sobotę w trakcie ciszy wyborczej.*

Nie słyszałem. Jeśli ta rozmowa nie zostanie sfałszowana, to nie przyniesie nic nowego. Wiem, co mówiłem. Zresztą odbyła się, zanim jeszcze były znane prognozy pogody w Smoleńsku. Dotyczyła stanu zdrowia naszej mamy, trwała 25 sekund. Zapytałem, czy jest już w Smoleńsku, bo tak myślałem. Odparł, że nie. Powiedziałem mu, jak u mamy, on odparł, że powinienem się przespać. Tak jak zawsze. Przerwana zresztą nie przez nas, bo połączenie się zerwało. Tematu lądowania w Smoleńsku w ogóle nie było.

Podać jej treść mają rzekomo zagraniczne media.

Jak było – powiedziałem. Że obecna władza boi się potwornie, to fakt. Więc nie ma chyba metody, która jest poza wyobraźnią. Wiadomo, co robiono przez lata.

Jeden z aktywistów tego, co Piotr Zaremba nazwał „przemysłem pogardy”, Janusz Palikot, może się znaleźć w Sejmie. I pojawiają się tezy, że może być taką nową wersją Samoobrony – rzuconą na was.

Samoobrona była, przy wszystkich swoich wadach, lepsza niż ten człowiek. Jak będziemy rządzili, to zapewniam, że damy sobie radę. Czy jednak wejdzie do Sejmu – wątpię. Nasi działacze mówią, że na listach tej partyjki są w regionach dziwni ludzie, niektórzy z dziwną przeszłością, inni zaczynający w partii Tymińskiego.

Mamy nową falę agresji antykościelnej?

Tak. To rzecz bardzo niebezpieczna. W Polsce sprawa stosunku do Kościoła nie jest tylko kwestią światopoglądu, ale przyszłości narodu. Nie ma u nas innego systemu wartości, do którego można by się odwołać. Zniszczenie Kościoła to sprowadzenie na część narodu nieszczęścia. Powstanie pustka, która zaowocuje bardzo, bardzo złymi zjawiskami społecznymi.

Co jest w Polsce najważniejsze? Najpilniejsze? Czym będzie musiał się zająć nowy rząd?

Oczywiście stanem finansów publicznych. Mamy fiskalizację kryzysu, czyli narastające zadłużenie, spadek dochodów budżetu. To narasta. Sytuacja jest bardzo poważna, a ta władza nie mówi nawet części prawdy.

Na pewno należy opodatkować dziedziny dziś tego unikające, na przykład supermarkety. Na pewno, jeśli będzie trzeba, także należy sięgnąć do głębokich kieszeni – nie do płytkich.

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)