"Nic dziwnego, że Czeczeni strzelają polskimi rakietami"
W Czeczenii znaleziono dwa przeciwlotnicze zestawy rakietowe polskiej produkcji - informuje dziennik "Izwiestija". Ekspert, Grzegorz Hołdanowicz stwierdził specjalnie dla Wirtualnej Polski, że nic dziwnego, że nasze rakiety trafiły w ręce Czeczenów. Może to być wynikiem konfliktu rosyjsko-czeczeńskiego. Podczas działań wojennych sprzęt może trafić w dowolne ręce, a Polska oficjalnie i legalnie dostarczyła rządowi Gruzji broń.
Moskiewska gazeta podaje, że znaleziskiem są zestawy GROM, stanowiące odpowiednik rosyjskich zestawów Igła. Według "Izwiestii", natrafiono na dwa takie zestawy - jeden już po użyciu, a drugi - gotowy do użycia.
"Wystrzelenie rakiety oznaczało, że rebelianci znów weszli w posiadanie przeciwlotniczych zestawów rakietowych, a lotnictwo nad Czeczenią nie może czuć się bezpiecznie. I chodzi nie tylko o lotnictwo wojskowe. Za pomocą takiego zestawu można strącić również cywilny samolot podchodzący do lądowania w Groznym" - konstatują "Izwiestija".
"Do Czeczenii mógł trafić nie tylko polski sprzęt"
Choć według gazety, polskie rakiety mogły trafić do Czeczenii tylko przez Gruzję, to zdaniem Grzegorza Hołdanowicza z miesięcznika „Raport - wto”, nie ma w tym nic dziwnego. Jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską: Polska oficjalnie dostarczyła rządowi Gruzji 30 wyrzutni, 100 pocisków. Ta transakcja była legalna i wcześniej notyfikowana w ONZ. To, że nasze rakiety trafiły w ręce Czeczenów może być wynikiem konfliktu rosyjsko-czeczeńskiego. Podczas prowadzenia działań wojennych sprzęt może trafić w różne miejsca. Odbywa się to na zasadzie zwyczajnego szmuglu czy zbierania pozostałości po walkach. W ten sposób do Czeczenii mogły trafić nie tylko GROM-y, ale także inny sprzęt dostarczany armii gruzińskiej jak np. karabiny izraelskie – podkreśla Hołdanowicz. Jak dodaje jednak, niewykluczone, że jest to rosyjska prowokacja.
"Wszystko wskazuje na to, że przez granicę przerzucano także przeciwlotnicze zestawy rakietowe. Przy czym czyniono to za wiedzą amerykańskich instruktorów, którzy w ostatnich latach kontrolowali wszystkie poczynania gruzińskich wojskowych" - piszą "Izwiestija".
Według dziennika, przeciwlotnicze zestawy rakietowe nie mogły trafić z Polski na Kaukaz bez zgody USA. "Wszak sprzedaż tej tak śmiercionośnej broni odbywa się pod ścisłą kontrolą. Rosja i USA nawet podpisały w 2005 roku w Bratysławie specjalne porozumienie" - wskazują "Izwiestija".
Gazeta zaznacza, że Polska należy do NATO, więc jest wątpliwe, by dostawy przeciwlotniczych zestawów rakietowych szły bez akceptacji Brukseli.
"Rosjanie mogą teraz wymyślać dowolne oskarżenia"
"Ponadto polskie GROM-y dotarły do Gruzji przez Ukrainę, a jak wiadomo, broń dla gruzińskiej armii na Ukrainie wybierali właśnie przedstawiciele USA" - podkreślają "Izwiestija". W opinii Hołdanowicza trudno stwierdzić, na jakiej podstawie rosyjski dziennik pisze o tym, że krajem tranzytowym była Ukraina. - Rosjanie mogą wymyślać teraz dowolne oskarżenia. Nie mam jednak pojęcia, co ma do tego Ukraina, skoro dostarczenie GROM-ów było transakcją międzyrządową - zastanawia się Grzegorz Hołdanowicz. Równocześnie dodaje, że problem handlu pociskami przeciwlotniczymi jest dosyć delikatny, bo to nie jest tak, że mogą pójść w dowolne miejsce. Każdy kraj dba o to, by do takich sytuacji nie dochodziło - podkreśla ekspert.
Gazeta zauważa, że nie wiadomo, ile takich zestawów trafiło w ręce czeczeńskich bojowników. "Przedstawiciele rosyjskich służb specjalnych mają nadzieję, że te dwa znalezione okażą się jedynymi" - dodaje gazeta.
Hołdanowicz pytany o to, jakie konsekwencje mogą się wiązać z tym, że sprzęt trafił w niewłaściwe ręce mówi: Nie wydaje mi się, aby sprawa znalezienia GROM-ów wiązała się dla nas z jakimiś konsekwencjami ze strony Rosji. Dostawa do Gruzji była legalna, więc nie powinno być problemów.