"New York Times" o lustracji w Polsce
Na łamach "New York
Timesa" Tina Rosenberg przestrzega przed uproszczonymi metodami
lustracji agentów komunistycznych w Polsce, zwracając uwagę na
trudności w osądzeniu poszczególnych przypadków.
24.01.2005 17:15
"Polska będzie musiała starać się zachować równowagę między sprawiedliwością wobec tych, których dokumenty archiwalne niesłusznie oskarżają, a otwartością konieczną do pobudzenia dyskusji nad tym, co stanowiło prawdziwą kolaborację i nad tym, jak komunistom udało się do niej wciągnąć tak wielu ludzi" - pisze autorka.
Pretekst do rozważań
Pretekstem do jej rozważań stała się sprawa Małgorzaty Niezabitowskiej, rzeczniczki prasowej w rządzie premiera Mazowieckiego, oskarżonej o współpracę z SB. Zaprzecza ona tym zarzutom.
"Publikowanie po prostu nazwisk wszystkich, którzy kiedykolwiek zostali wciągnięci na listę tajnych współpracowników - strategia popierana przez niektórych prawicowych polityków, pragnących manipulować kartotekami do celów politycznych - byłoby katastrofą" - twierdzi Rosenberg, autorka nagrodzonej książki o rozrachunkach z epoką komunizmu w krajach Europy Środkowowschodniej.
Publicystka "NYT" przypomina negatywne skutki lustracji w Czechach, gdzie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło publicznie listę agentów bez badania, czy zdemaskowane osoby rzeczywiście były winne. "W wyniku tej procedury oczerniono tysiące niewinnych ludzi" - pisze.
Inaczej niż w Czechach
Rosenberg przyznaje, że lustracja w Polsce zasadniczo różni się od tej, którą przeprowadzono w Czechach: kartoteki są badane nie przez rząd, lecz przez niezależne organizacje, osoby oskarżone są zwalniane ze stanowisk po udowodnieniu im kłamstwa, a fakt ewentualnej współpracy z SB jest przedmiotem długiego śledztwa, którego wyniki ujawnia się publicznie.
"Jednak nawet otwarte teczki mogą ukrywać prawdę" - zwraca uwagę autorka. "W większości miejsc tajna policja miała do wykonania liczbowe +normy+ planu werbowania współpracowników. Esbecy mieli silne bodźce, aby informacje od jednego agenta wsadzić w usta trzech lub czterech innych. Jedno przesłuchanie dysydenta przedstawiano jako serię spotkań i z dysydenta robił się +współpracownik+. Funkcjonariusz (bezpieki) czasem także brał do własnej kieszeni pieniądze, które mieli otrzymać jego fikcyjni agenci".
"W całym bloku wschodnim wielu ludzi poddanych presji, aby donosili, zawarło pakt z diabłem, starając się nie powiedzieć policji nic użytecznego. Z teczek nie zawsze jest to oczywiste" - kontynuuje Rosenberg.
Publicystka za lustracją
Publicystka "NYT" ostatecznie jednak opowiada się za lustracją. Jej zdaniem "trzeba otwierać teczki", gdyż komunistyczni konfidenci "byli prawdziwi, wspierali komunizm i rujnowali ludziom życie".
"Kraje postkomunistyczne muszą zrozumieć ten kluczowy mechanizm dyktatury. Ale kartoteki policyjne powinny być ujawniane z uwzględnieniem możliwie najpełniejszego kontekstu i traktowane nie jak dokładna historia, tylko jako produkt biurokracji tak samo niedoskonałej jak system, któremu służyła" - konkluduje autorka.
Tomasz Zalewski