"Nazywam się Jarosław Kaczyński i startuję w wyborach"
Nazywa się Jarosław Kaczyński, ale nie ma nic wspólnego z PiS. Choć kiedyś, jako wiceszef BOR, dbał o bezpieczeństwo Lecha Kaczyńskiego i miał okazję poznać obu braci Kaczyńskich, nazwisko nie pomogło mu w karierze zawodowej. Stało się odwrotnie - stracił przez nie pracę. Były funkcjonariusz nie poddał się i postanowił zaangażować w politykę. W wyborach samorządowych zawalczy o mandat radnego Warszawy. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski opowiada m.in. o tym, czy łatwo jest żyć ze znanym nazwiskiem.
22.09.2010 | aktual.: 02.11.2010 10:32
Agnieszka Niesłuchowska: Ma pan być liderem stołecznej listy Wspólnoty Samorządowej, która wystawi kandydatów na radnych i prezydenta Warszawy. Kiedy wpadł pan na pomysł startu w wyborach do stołecznego ratusza?
Jarosław Kaczyński: Polityką na szczeblu samorządowym interesuję się od dawna. Dopiero teraz jednak mam możliwość czynnego zaangażowania się w nią. Wcześniej, przez 20 lat, pracowałem w BOR i żyłem z daleka od problemów zwykłych ludzi. Gdy jednak odszedłem ze służby, zacząłem działać w Ruchu na rzecz Demokracji, który wspierały takie osoby jak Aleksander Kwaśniewski czy Lech Wałęsa. Potem związałem się ze Stronnictwem Demokratycznym – ugrupowaniem, w którym spotkałem ludzi, którzy nie są cynikami i chcą pomóc Polsce. Pomyślałem, że też chcę pomagać, bo mam wizję i pomysły, dlatego zdecydowałem się na kolejny krok – start w wyborach. Nawiązałem współpracę z Katarzyną Munio, warszawską radną i kandydatką na prezydenta Warszawy z ramienia Wspólnoty Samorządowej. Ma doświadczenie, konkretny plan, jest osobą merytoryczną. Przekonała mnie.
WP: Jakie problemy warszawiaków chciałby pan rozwiązać w pierwszej kolejności? Co jest pana „konikiem”?
- Problemy związane z bezpieczeństwem dzieci i osób starszych, bo w tej dziedzinie jest wiele do zrobienia. Przede wszystkim chodzi o właściwe rozpoznanie zagrożenia, odpowiednie rozmieszczenie policjantów, np. w bardziej niebezpiecznych dzielnicach powinno być ich więcej, poprawę relacji między dzielnicowymi a mieszkańcami. Należałoby się też zająć pracą nad uprawnieniami straży miejskiej, które miałyby na celu m.in. odciążenie policji. Należy zastanowić się również nad rozwojem systemu monitoringu miejskiego, który działa dobrze, ale kamer powinno być więcej. Problemów jest więcej, dlatego trzeba się zastanowić, jak pozyskać na to wszystko środki.
WP: Myśli pan, że nazwisko będzie dla pana przepustką do samorządu?
- Jestem z niego dumny, choć przyznam, że do różnych konfliktów i nieporozumień na tym tle dochodziło. Bardzo zaszkodziło mi szczególnie pod koniec pracy w BOR. Nie zamierzam go jednak zmienić i chcę pracować na nie, bo mam wizję pracy w samorządzie. Pokaże wyborcom, że chcę zrobić wszystko, aby żyło im się lepiej i bezpieczniej. Mam szansę normalnie funkcjonować jako Jarosław Kaczyński nie kojarzony z prezesem PiS.
WP: Nie obawia się pan, że wyborcy będą pana postrzegać jako tego, który chce zbić kapitał polityczny na swoim nazwisku? Zwłaszcza, że niektóre ugrupowania, np. Polska Partia Pracy wystawiały w przeszłości osoby, które nazwiska były zbieżne z nazwiskami znanych polityków a nie miały żadnego doświadczenia.
- Może tak być i liczę się z tym, ale co mam na to poradzić? Czy tylko dlatego, że nazywam się Jarosław Kaczyński mam wyjechać z tego kraju? Mam przestać realizować swoje ambicje? Mam jeszcze wiele do zrobienia.
WP: Trzy lata temu twierdził pan, że właśnie przez nie odwołano pana ze stanowiska wiceszefa BOR. Zaskarżył pan nawet decyzję do sądu, ale ten nie dopatrzył się nieprawidłowości proceduralnych.
- Mówiłem przed sądem, że nie zarzucam organowi odwołującemu mnie ze stanowiska błędów proceduralnych, ale domagam się podania mi powodu odwołania, bo jest on ukryty i wiem, że chodzi o moje imię i nazwisko. To jednak nie zostało wzięte pod uwagę. Sąd nie chciał rozpoznać tego wątku, choć potem sędzia wykazała się dużym zrozumieniem i po ludzku mi współczuła. Nie mogła jednak wiele zrobić.
WP: Co się dalej działo? Odpuścił pan?
- Tak, to temat zamknięty, nie dyskutuję z wyrokami sądów. Nadal jednak mam żal, że nie odwołano mnie w normalny sposób. Gdyby wezwał mnie szef MSWiA i powiedział, że muszę odejść, bo np. nie mogą funkcjonować dwa te same imiona i nazwiska w administracji państwowej, zrezygnował bym sam. Ale tak się nie stało. Były kombinacje i potraktowano mnie w stylu: „Zwalniamy pana, bo każdy minister może dobierać sobie podwładnych, jak sobie życzy”. Jako funkcjonariusz z tak długim stażem, powinienem być potraktowany inaczej. W ogóle odwoływanie kadry kierowniczej w formacji, którą reprezentowałem ma wiele do życzenia, panują tam bardzo złe zwyczaje.
WP: Myśli pan, że za sprawą mógł stać Jarosław Kaczyński? Przeszkadzało mu pana nazwisko?
- Z drugiej ręki dowiedziałem się, że nie miał z tym nic wspólnego. Ktoś mi powiedział, że to było zagranie ludzi z jego otoczenia, do dziś nie wiem o co chodzi, ale już o tym nie myślę. WP: Czyli nie startuje pan po to, aby się zemścić na PiS?
- Poznałem zarówno Jarosława jak i Lecha Kaczyńskiego, gdy zabezpieczałem wizyty prezydenta Kaczyńskiego. Szanowałem ich i nadal darzę szacunkiem, tym bardziej po tragedii, jaką przeżył Jarosław Kaczyński. Bardzo mu współczuję, więc o zemście nie ma mowy.
WP: Ma pan dobre relacje z Jarosławem Kaczyńskim?
- Nie mamy w ogóle relacji. Rozmawiałem z nim raz, czy dwa, gdy jeszcze pracowałem w BOR. Pamiętam jednak, że były to ciepłe rozmowy. Co jednak nie zmienia faktu, że mamy inne poglądy i politycznie różnimy się w wielu kwestiach.
WP: Ale obaj wywodzicie się z jednej dzielnicy...
- To prawda. Rodzina mojego taty pochodzi z inteligencji żoliborskiej, ale nie mam wspólnych korzeni z prezesem PiS. Co ciekawe, nigdy nie spotkałem go na Żoliborzu. Często ludzie pytają mnie czy jesteśmy spokrewnieni. Bywają komiczne sytuacje, ale nigdy obelg pod swoim adresem nie usłyszałem.
WP: Zgłaszali się do pana politycy, którzy proponowali panu miejsce na swojej liście w jesiennych wyborach?
- Tak, ale nie będę zdradzać z których ugrupowań. Nie byli to jednak ludzie z PiS.
WP: Nie lepiej było wystartować pod szyldem większej partii?
- Nie, bo niepokoi mnie to, co się dzieje ostatnio, nawet w samorządzie. Jeśli ktoś z PO ma dobry pomysł to jest on od razu krytykowany przez PiS, bez względu na to czy jest dobry, czy nie. I na odwrót, gdy zgłosi coś PiS, PO zaraz go bombarduje. I właśnie dlatego startuję z Wspólnoty. Chcę wprowadzić coś nowego, świeży powiew do lokalnej polityki.
WP: Na warszawskich listach startują głównie samorządowcy z mijającej kadencji. Nie boi się pan starcia ze „starymi wyjadaczami”?
- Zdaję sobie z tego sprawę, że będzie ciężko, ale będę się spotykał z mieszkańcami i przekonywał ich do siebie. Na razie opracowujemy strategię. Zapewniam, że kampania będzie mocna.
WP: Marzy się panu polityka krajowa?
- Często rozmawiam z kolegami, którzy pracują w samorządzie i oni podkreślają, że to na poziomie lokalnym dzieje się prawdziwa, choć niedoceniana polityka. Tu rozwiązuje się najtrudniejsze problemy. Jeśli człowiek sprawdzi się na tym poziomie i będzie miał sukcesy, może zastanawiać się co dalej.
Ppłk Jarosław Kaczyński - były wiceszef Biura Ochrony Rządu. Z wykształcenia jest politologiem (uzyskał dyplom magistra na Uniwersytecie Warszawskim). Wcześniej ukończył Wyższą Szkołę Oficerską im. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Ukończył podyplomowe studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Krajowej Szkole Administracji Publicznej. Kształcił się również we francuskiej Szkole Administracji Publicznej - E’cole Nationale d’Administration (ENA) z zakresu integracji europejskiej.