"Nawet gdybym wiedział co się stanie, zrobiłbym to znowu"
Rok temu doszło na Białorusi do zdławienia wielotysięcznego protestu przeciw oficjalnym wynikom wyborów prezydenckich z 19 grudnia. Opozycyjni kandydaci w tych wyborach deklarują dziś jednak, że wzięliby w nich udział nawet gdyby wiedzieli, jak to się skończy.
18.12.2011 | aktual.: 18.12.2011 12:35
Po proteście przeciwko oficjalnym wynikom wyborów, dającym prawie 80% urzędującemu prezydentowi Alakeandrowi Łukaszence, do aresztów trafiło ponad 600 osób, a sądy skazały ponad 40. Trzech byłych kandydatów opozycji - Dźmitryj Wus, Andrej Sannikau oraz Mikoła Statkiewicz - otrzymało najwyższe kary: 5-6 lat pozbawienia wolności. Dwóch ostatnich wciąż pozostaje w koloniach karnych.
Poeta i szef kampanii "Mów Prawdę!" Uładzimir Niaklajeu, który był jednym z kandydatów w tych wyborach, zapewnia w nagraniu zamieszczonych na stronie Radia Swaboda: - Zająłbym się polityką i poszedłbym na plac nawet gdyby konsekwencje były jeszcze gorsze, niż były.
Niaklajeu przyznaje, że popełnił strategiczną pomyłkę, nie przewidując reakcji Łukaszenki na działania opozycji. - Polityczna logika dyktowała mi przyjęcie wariantu nieużycia siły przez władze na placu. Wspominając okres kampanii wyborczej, podkreśla jednak: - Taki przypływ energii jak wtedy czułem tylko jako młody człowiek, gdy pisałem swoje pierwsze wiersze. Mogłem wtedy nie spać całymi nocami i nie wiedziałem nawet, że jest taka fizjologiczna potrzeba jak sen.
Jak mówi, wiele przemyślał przez ostatni rok. - Siedziałem w więzieniu. Tam nie było nic więcej do roboty, jak myśleć. Więzienie jest niezłym miejscem do myślenia. Oczywiście nie wtedy, kiedy biją. Wtedy myśli się tylko o tym, jak się nie załamać.
Niaklajeu w wieczór wyborczy został pobity przez nieznanych sprawców, według opozycji - struktury siłowe. Trafił do szpitala i nie brał udziału w demonstracji opozycji. Ze szpitala został uprowadzony i przeniesiony do aresztu śledczego KGB. Później nałożono na niego areszt domowy, w którym przebywał do procesu. W maju otrzymał karę dwóch lat w zawieszeniu na dwa lata za "przygotowywanie działań poważnie naruszających porządek publiczny".
Inny kandydat, przedsiębiorca niezwiązany z ruchami opozycyjnymi Dźmitryj Wus, mówi po roku, że nie zamierzał zostać prezydentem.
- Wiedziałem, czym to się skończy i ile komu przypiszą głosów. Postawiłem sobie inne zadanie i nadal je realizuję: wyrazić opinię społeczną i wprowadzić poprawki do ordynacji wyborczej, które pozwoliłyby na przeprowadzenie demokratycznych wyborów, w tym prezydenckich - mówi.
Także on przyznaje, że mylnie ocenił sytuację. - Pomyliłem się w tym, że sądziłem, iż społeczeństwo białoruskie jest bardziej świadome, że poważniej zareaguje na problemy, jakie mieliśmy Sannikau, Statkiewicz czy ja (...) Ludzie nawet nie wyszli na ulicę, żeby nas poprzeć. To bardzo przykre.
Uważa on, że społeczeństwo białoruskie jest na obecną chwilę niegotowe, by Białoruś stała się państwem demokratycznym. - Trzeba 10 lat, by ukształtowało się nowe pokolenie o innej mentalności - podkreśla.
Wus został zatrzymany po demonstracji w wieczór wyborczy, ale następnego dnia zwolniono go w zamian za zobowiązanie do niewyjeżdżania z kraju. W maju sąd skazał go na 5,5 roku kolonii karnej. 1 października Wus wyszedł jednak na wolność po ułaskawieniu przez Łukaszenkę.
Wiceszef Białoruskiego Frontu Narodowego (BNF) Ryhor Kastusiou również zapewnia, że startowałby znów w wyborach.
- Wiedzieliśmy, że Łukaszenka nie odda władzy tak po prostu.(...) Nasza największa pomyłka polegała na tym, że wystartowaliśmy o wiele za późno. Teraz zrobiłbym wszystko, by patia BNF podjęła decyzję o udziale w kampanii dużo, dużo wcześniej - mówi.
Podsumowując skutki zdławienia protestu ocenia, że rozpędzenie demonstracji 19 grudnia odsunęło Białoruś od wspólnoty międzynarodowej i skierowało ją "w imperialne objęcia Rosji".
Jest on jednak przekonany, że ubiegłoroczne wybory miały też pozytywny skutek: - Ludzie zaczęli się zastanawiać nad tym, co się dzieje w ich kraju, i trochę się zmieniło ich nastawienie do władzy, do nas, do partii, opozycji i do organizacji społecznych. W głowach ludzi odbywa się demokratyzacja.
Kastusiou został zatrzymany 19 grudnia, ale wypuszczono go dzień później, gdy podpisał zobowiązanie, że nie będzie wyjeżdżać z kraju.
Były szef Zjednoczenia Studentów Białoruskich, a potem wiceszef BNF Aleś Michalewicz mówi, że gdyby wiedział, jak skończą się wybory, spróbowałby np. uniknąć aresztu.
- Oczywiście jestem bardzo niezadowolony, że żyję na emigracji politycznej, ale ciszę się, że stałem się człowiekiem niezależnym, choć wiąże się to z wielu trudnościami - mówi Michalewicz, który zbiegł z kraju i dostał azyl polityczny w Czechach.
Michalewicz został zatrzymany w noc po wyborach i przez blisko dwa miesiące był przetrzymywany. Po wyjściu na wolność ogłosił, że był torturowany w areszcie i że aby się niego wydostać, podpisał zobowiązanie do współpracy z KGB, ale teraz je zrywa. W nocy z 13 na 14 marca, wbrew wydanemu przez władze zakazowi wyjazdu z kraju, opuścił Białoruś.
Teraz mówi: - Okazało się, że dość łatwo mnie złamać. Wystarczyło zacząć wyłamywać mi ręce i już byłem gotów pójść na rozmowę z pracownikami bezpieki.
Podkreśla jednak: - Nie zgodziłem się być agentem KGB i zrobiłem konferencję prasową. Było to związane z wieloma nieprzyjemnościami, ale to był słuszny wybór.
Inny kandydat, współprzewodniczący komitetu organizacyjnego na rzecz stworzenia partii Białoruska Chrześcijańska Demokracja Wital Rymaszeuski, zatrzymany w wieczór wyborczy, został zwolniony 1 stycznia.
Kolejnym opozycyjnym kandydatem, który został zatrzymany, jest wiceszef opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Jarosław Romańczuk. Dzień po wyborach wygłosił on na konferencji prasowej oświadczenie krytykujące Rymaszeuskiego, Sannikaua i Statkiewicza za to, że "sprowokowali niepokoje i podjęli próbę zajęcia budynku rządu".
W wyborach kandydował jeszcze - oprócz Łukaszenki - szef stowarzyszenia małego i średniego biznesu Wiktar Ciareszczanka, niezwiązany z siłami demokratycznymi.
W koloniach karnych nadal są szef kampanii obywatelskiej "Europejska Białoruś" Andrej Sannikau, skazany na pięć lat, a także szef komitetu organizacyjnego na rzecz stworzenia Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej Mikoła Statkiewicz, skazany na 6 lat.
Do uwolnienia wszystkich więźniów politycznych na Białorusi wzywały m.in. Unia Europejska, Rada Europy, Parlament Europejski i OBWE.