Naukowcy: wybuch Eyjafjoell nie zagrażał lotnictwu
Brytyjscy naukowcy orzekli, że zapylenie atmosfery po wybuchu islandzkiego wulkanu Eyjafjoell w żadnym momencie nie osiągnęło naprawdę niebezpiecznego stężenia. Londyński dziennik "The Daily Telegraph" cytuje dziś wyniki ich badań.
Próbki powietrza pobrane na obszarach zakazu lotów wskazują, że poziom zapylenia nie przekroczył nigdzie jednej siódmej nowego limitu bezpieczeństwa. Tymczasem brytyjskie biuro meteorologiczne, które na zlecenie Komisji Europejskiej analizuje zapylenie atmosfery na potrzeby całej północnej Europy, biło na alarm bazując tylko na komputerowym modelu rozchodzenia się islandzkiej chmury pyłu. Sparaliżowało w ten sposób ruch powietrzny nad Europą, z wyjątkiem Rosji, która zbyła te ostrzeżenia wzruszeniem ramion. I - jak się okazuje - słusznie.
Profesor Stephen Mobbs z Brytyjskiego Ośrodka Badań Atmosfery, który wywalczył pozwolenie na próbne loty, by pobrać próbki zapylenia ustalił, że miejscami sięgało ono 300 mikrogramów na metr sześcienny. Granica niebezpieczeństwa wynosi 2000 mkg/m3. Rzecznik brytyjskiego ministerstwa transportu broni jednak decyzji o zamknięciu lotnisk argumentując, że tę nowa granicę ustalono dopiero po pięciu dniach alarmu, a poprzednia uzasadniała obawy o bezpieczeństwo.