PolskaNatalia Kukulska: jestem muzycznym wampirem

Natalia Kukulska: jestem muzycznym wampirem

Szukam popu inteligentnego. Takiego, który korzystając z tego, co już jest, zabrzmi inaczej

Z Natalią Kukulską rozmawia Przemysław Szubartowicz

07.11.2007 | aktual.: 07.11.2007 11:56

- Dlaczego nie zostałaś filozofem?

- Cóż, nie udało mi się skończyć studiów filozoficznych, ale filozofia nadal bardzo mnie pociąga. Przyszedł taki moment, kiedy okazało się, że ani studiom, ani śpiewaniu nie mogę poświęcać tyle czasu, ile bym chciała. Byłam rozkojarzona i zmęczona na zajęciach, po których pędziłam na koncert. Musiałam coś wybrać. Moja ówczesna menedżerka zadała mi pytanie, czemu tak naprawdę chcę się poświęcić z pełnym oddaniem. Postawiłam na to, bez czego nie mogłam żyć. Dziś trochę żałuję, że zostawiłam studia, bo dużo mi dawały i dobrze się tam czułam. Ale kiedyś na pewno do filozofii wrócę...

- Pytam o to, bo filozofia i show-biznes to dwa światy, wręcz antypody.

- Owszem, ale mnie łączenie tych dwóch światów dawało równowagę. Z jednej strony było wyciszenie i skupienie, a z drugiej życie na dużych obrotach. Miałam poczucie, że nie zaniedbuję sfery intelektualnej swojego życia, że znajduję czas na refleksję i odpoczynek. Dziś, mając dwójkę dzieci i moją pracę, bardzo tęsknię za takim wyciszeniem, na które zwyczajnie brakuje mi czasu.

Z dystansem

- A jak ci się podoba ten nasz polski show-biznes? Dobrze się w nim czujesz?

- Tak, ponieważ staram się być w zgodzie z tym, co lubię i co czuję. Nie poddaję się temu, czego od muzyki popularnej chcą media. Moja najnowsza płyta "Sexi Flexi" jest oddaleniem się od naszego rodzimego mainstreamu i głównych trendów we współczesnej polskiej muzyce rozrywkowej, choć nadal jest to pop. Jednym z problemów polskiego show-biznesu jest to, że jest mało różnorodny. W radiu czy telewizji ciągle słychać podobne dźwięki, tymczasem bardzo dużo ciekawych rzeczy dzieje się gdzieś obok, na bliskim marginesie mainstreamu, co jednak rzadko się przebija. Wystarczy poszperać w internecie i można dotrzeć do bardzo ciekawych artystów. Mój singiel wraz z remiksami wyjdzie również na płycie analogowej. To będzie dla mnie nowa droga dotarcia do ludzi - poprzez kluby.

- Ale show-biznes to nie tylko muzyka, lecz także cała otoczka. Gdy jakiś tabloid pisze, że wyjeżdżasz do Ameryki chałturzyć, albo gdy opisuje wyssane z palca historyjki o twoim życiu intymnym, to jak to przyjmujesz?

- Staram się być obok tego, a nawet ponad to. Jestem jednak wrażliwą osobą, a życzliwi znajomi zazwyczaj doniosą, co też o mnie gdzieś tam wyczytali. Czasem śmieję się z wyobraźni piszących. Mam świadomość, że wychylając głowę ponad tłum, będę bardziej narażona na krytykę. Żałuję tylko, że jak już jakaś plotka pójdzie w świat, to nie można wytłumaczyć, że jest zupełnie odwrotnie. Zdarzało mi się ustosunkowywać do różnych publikacji na mojej stronie internetowej. Ale jedyny sposób, w jaki mogę się bronić, to śpiewanie, a przede wszystkim koncertowanie, bo wówczas mam bezpośredni kontakt z tymi, którzy mnie słuchają. W show-biznesie potrzebny jest po prostu zdrowy dystans, nie wolno wszystkiego przyjmować osobiście.

- No to nie jesteś typową gwiazdą, bo typowa gwiazda często sama wywołuje szum wokół siebie...

- To z pewnością nie ja. Żyję najnormalniej, jak się da, nie mam żadnych taryf ulgowych, pracuję bardzo ciężko, żeby móc robić to, co chcę. Dbam o jakość swojej pracy artystycznej, jestem perfekcjonistką, co czasem mi przeszkadza, bardzo dużo wymagam od siebie. Myślę też, że dojrzałam do wewnętrznej pokory. Gdy skończyłam 30 lat, zauważyłam, że nie spełniając niektórych swoich marzeń, nie czuję się tym sfrustrowana, nie mam poczucia, że coś mi uciekło. Jestem spełniona w życiu prywatnym, co pozwala mi z większym dystansem traktować ambicje zawodowe. Myślę, że "Sexi Flexi" pokazuje właśnie ten mój dystans do muzyki, do samej siebie i do głosu, który wykorzystuję nieco inaczej niż na wcześniejszych płytach.

- Do własnej popularności też nabrałaś dystansu?

- Zawsze go miałam. Zdaję sobie sprawę, że ludzie mnie rozpoznają, że jestem jakoś tam wpisana w ich życiorysy, bo niektórzy wychowywali się na moich piosenkach i nadal ich słuchają. To jest oczywiście bardzo przyjemne, ale owoce tej popularności dla mnie mogłyby nie istnieć. Ja naprawdę mam ochotę wejść do sklepu i być zupełnie anonimowa. Nie zapomnę sytuacji, która mi się przytrafiła, gdy byłam na zakupach w pewnym supermarkecie. Podszedł do mnie chłopak, złapał za ręce, spojrzał w oczy i powiedział: "Czy pani wie, kim pani jest?"...

- Ciekawe pytanie...

- Tak, filozoficzne... Dla niektórych ludzi po prostu jestem kimś z ich życia.

- Często przypominają ci, że śpiewałaś "Puszka okruszka"? Bo to czasami brzmi jak ironiczny komentarz do twojej dorosłej kariery.

- No tak, ale tu się nie ma co wstydzić. Każdy ma swoje zdjęcie z legitymacji szkolnej, z dzieciństwa, do którego wraca z uśmiechem. Ja do tych swoich "Puszków okruszków" też wracam z uśmiechem, a jednocześnie bardzo się cieszę, że mam taki dorobek dziecięcy i zarazem pamiątkę, wpisaną już w historię. Mam satysfakcję, bo moje piosenki z tamtych lat są dziś cytowane w podręcznikach szkolnych. Zresztą sama do nich wracam i puszczam je swoim dzieciom, ponieważ współczesny repertuar dziecięcy jest nadal ubogi. Szkoda, bo dobrze by było, żeby dzieci miały większy wybór i swoją muzykę, ze swoimi tematami, przeznaczonymi dla ich wyobraźni.

Recepta na pop

- Powiedziałaś wcześniej, że "Sexi Flexi" jest płytą, która nie wpisuje się w główny nurt popu. A nie szukałaś w ten sposób jakiegoś odcięcia się od swojej artystycznej przeszłości?

- Nie, ta płyta nie jest jakimś manifestem. Powstała bez żadnych nadęć i założeń, że trzeba coś nią wywojować. Nagrałam ją z czystej przyjemności muzykowania, z chęci bawienia się konwencjami. Duży wpływ na jej kształt miał też Plan B, czyli Marek Piotrowski i Bartek Królik, muzycy, którzy kiedyś tworzyli zespół Sistars.

- Ale takie zabawy są bardzo trudne w muzyce popularnej, wbrew pozorom znacznie trudniejsze niż w rocku czy jazzie.

- Oczywiście, ale ja sama szukam popu inteligentnego. Takiego, który korzystając z tego, co już jest, zabrzmi inaczej. Z takim założeniem nagrywałam właśnie "Sexi Flexi". Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy nie chciałabym rapować do dźwięku świerszczy. Zapytałam: po co? Pewnie, że można udziwniać i w ten sposób szukać oryginalności, ale dla mnie muzyka ma także wartość użytkową. Ona ma działać.

- Należysz do pokolenia, które karierę zaczynało w latach 90. Dziś sprawy mają się tak, że wielkie wytwórnie często promują jakieś wokalistki, które utrzymują się na fali rok czy dwa, a potem znikają. Przez to często ma się wrażenie, że ten pop jest na jedno kopyto, że wciąż słyszy się jedną piosenkę.

- To jest dość przykre zjawisko, które ja także dostrzegam. Myślę, że to wynika z faktu, iż większość artystów sceny pop usiłuje sprostać czyimś oczekiwaniom. Starają się podążać za modą, co sprawia, że w efekcie nagrywają jakieś miałkie rzeczy, które przelatują koło ucha. Cała sztuka z graniem muzyki rozrywkowej polega na tym, żeby umieć iść własną drogą i sięgać po rzeczy świeże, jednocześnie pamiętając, co to jest pop. Osobiście jestem muzycznym wampirem, piję muzyczną krew, skąd się da, ale potem już robię swoje.

- To jest recepta na pop, który nie ześlizguje się w stronę kiczu?

- Jedna z recept. Inna jest taka, by myśleć kategoriami przyjemności tworzenia muzyki.

- Tworzenia dla kogo?

- Dla siebie. Muzyka jest taką materią, że jeśli oddziałuje na artystę, który ją tworzy, to jest szansa, że znajdą się ludzie o podobnej wrażliwości, na których także podziała. Chodzi o to, żeby nie kalkulować: zagram tak, to może się spodoba. W ten sposób wiele można stracić.

- Idąc pod prąd, też można...

- Owszem. Ale zaufanie ludzi do artysty, takie prawdziwe, można zdobyć tylko wówczas, gdy samemu tworzy się w zgodzie ze sobą. Mam nadzieję, że na "Sexi Flexi" to słychać.

Po tamtej stronie

- Jak sobie dziś radzisz z fenomenem twojej mamy Anny Jantar, z pamięcią o niej, z osobistą traumą?

- Jestem z tym wszystkim pogodzona i dobrze zapoznana. Dość długo nosiłam w sobie potrzebę zaśpiewania piosenek mamy. Ale najpierw chciałam pracować na własne konto, robić swoje rzeczy, żeby nie mieć do samej siebie pretensji, żeby móc zaprezentować to, co się dzieje we mnie, i żeby nie być posądzoną o chęć kopiowania tego, co robiła mama. Kiedy już miałam poczucie, że zapracowałam na własny repertuar, z którym jestem kojarzona, sięgnęłam po tamte piosenki. A zakończyłam ten temat dwa lata temu płytą "Po tamtej stronie", w której zamknęłam wszystko, co mam do powiedzenia. Cieszę się również z tego, że nie jestem już jedynym strażnikiem artystycznego spadku, który mama zostawiła, ponieważ po jej piosenki sięgają kolejni artyści. Kilka dni temu odbył się w Bydgoszczy koncert "Pejzaż bez Ciebie", na którym wielu świetnych wokalistów zaprezentowało nowe wersje jej piosenek.

- Czy fakt, że jesteś piosenkarką, jest dla ciebie osobiście związany z osobą twojej mamy? Kontynuujesz jej tragicznie przerwaną drogę?

- Nie mam takiego poczucia, czuję się osobą całkowicie niezależną. Niewątpliwie jednak bardzo uważnie pilnuję jakości tego, co się dzieje z repertuarem mamy. Nie chciałabym, żeby był w jakikolwiek sposób profanowany. Myślę, że to właśnie ja powinnam o to dbać najbardziej. Fakt, że podobno mentalnie jesteśmy podobne do siebie, daje mi nadzieję, że ona dokonałaby takiego samego wyboru.

- A tata, Jarosław Kukulski, pomaga ci dziś w karierze?

- Mój tata już od dawna nie udziela się w rozrywce. Jest osobą schorowaną. Poza tym w jaki sposób miałby mi pomóc? Na wcześniejszych moich płytach zazwyczaj była jedna czy dwie jego kompozycje, ale to wszystko. Mało tego, tata raczej odradzał mi karierę piosenkarki, wycofał mnie nawet z dziecięcego śpiewania. Sama podjęłam decyzję, by wrócić do śpiewania już jako dorosła osoba, a on krzywił się na to, bo wolał, żebym skończyła studia. Często kłócimy się w sprawach artystycznych, ale "Sexi Flexi" wystawił naprawdę dobrą recenzję, a nie należy do pobłażliwych krytyków, bywa wręcz męczący. Nieraz słyszałam od niego, dzwoniąc po jakimś koncercie i oczekując dobrego słowa, że a to aranż do kitu, a to źle brzmiało...

- Ale może to lepiej, że mówi ci takie rzeczy wprost, a nie lukruje.

- Pewnie, że lepiej. Ale jednocześnie mówi mi ciągle, że jestem najlepsza, co mnie denerwuje, a zarazem rozczula... bo jestem bardzo krytyczna w stosunku do siebie. I tak sobie żyjemy pośród skrajności.

- Pojechałaś do Angoli jako ambasadorka dobrej woli UNICEF. Takie angażowanie się w sprawy społeczne to wciąż jeszcze rzadkość wśród polskich gwiazd. Co cię skłoniło do tej akcji?

- Wykorzystując swoje przełożenie medialne, fakt, że zna mnie trochę więcej osób niż moja własna rodzina, mam większe szanse na dotarcie do ludzi z opowieścią o tym, co tam widziałam. Współpraca z UNICEF wydaje mi się mądra, bo to nie jest jednorazowa pomoc typu zrzucanie z samolotu chleba, którego na drugi dzień już nie ma, lecz inwestycja w edukację, tworzenie szkół, a dzięki temu dawanie szansy na to, by ci ludzie mogli sami sobie zacząć pomagać. Sytuacja w Angoli jest dramatyczna, to jest państwo dzieci, które stanowią ponad połowę społeczeństwa, a jednocześnie ich śmiertelność jest największa na świecie. Zresztą w Polsce także angażuję się w rozmaite przedsięwzięcia charytatywne. Niedawno śpiewałam w hospicjum dla dzieci, pomagam różnym fundacjom, na tyle, na ile mi czas pozwala.

- Interesujesz się polityką? Tym, co się dzieje w Polsce?

- Uważam, że jesteśmy aż za bardzo upolitycznionym narodem, media wciąż i wciąż wałkują tematy polityczne, do znudzenia. Lubi to oglądać moja babcia, która bawi się jak w kabarecie i fantastycznie potrafi te wszystkie wiadomości przefiltrować i dodać do nich odpowiedni komentarz. Ale ja oczywiście także interesuję się polityką, bo mam dzieci. Martwię się o ich przyszłość. Dlatego brałam udział w wyborach, namawiałam innych, by głosowali. A jak poznałam wyniki, to otworzyłam butelkę dobrego wina. Wierzę, że idzie ku lepszemu. Cieszę się z tego, bo lubię Polskę. Ten kraj zasługuje na szczęście.


NATALIA KUKULSKA (ur. w 1976 r.) - piosenkarka, córka kompozytora Jarosława Kukulskiego i tragicznie zmarłej w katastrofie lotniczej w 1980 r. Anny Jantar, jednej z największych gwiazd polskiej piosenki lat 70. Zadebiutowała jako siedmioletnia dziewczynka, jej dziecięcy repertuar obejmuje trzy albumy. Jako dorosła wokalistka nagrała sześć płyt ("Światło", "Puls", "Autoportret", "Tobie", "Natalia Kukulska", "Po tamtej stronie" - z piosenkami Anny Jantar), obecnie ukazała się siódma - "Sexi Flexi". W kwietniu 2007 r. została nowym Ambasadorem Dobrej Woli UNICEF i będzie wspierać światową kampanię prowadzoną przez UNICEF w Polsce "Szkoły dla Afryki". Od 2000 r. jest żoną muzyka Michała Dąbrówki. Mają dwoje dzieci: siedmioletniego Jana (ur. 24 czerwca 2000 r.) i dwuletnią Annę.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)