Napierniczak
Przed ostatnim Kongresem SLD cała uwaga tzw. opinii publicznej – czyli mediów – koncentrowała się tylko na kwestii personalnej.
04.06.2008 | aktual.: 04.06.2008 11:56
Dywagowano o tym, kto będzie nowym szefem partii – dotychczasowy przewodniczący Wojciech Olejniczak czy też sekretarz generalny Grzegorz Napieralski. Mniej dyskutowano na temat programu SLD i jego linii politycznej. Można by dopatrzeć się tu cwanego manewru ze strony samego SLD, dla którego wygodnym wydawało się odwrócenie uwagi od mało nośnych intelektualnie wewnętrznych sporów programowych. Podobny pogląd oznaczałby jednak nadmierne dowartościowanie kierownictwa Sojuszu. Myślę, że obecne szefostwo SLD i jego zaplecze nie jest na tyle lotne umysłowo, aby móc zdobyć się na tak wyrafinowaną grę. Bardziej prawdopodobne jest to, że poprzez eksponowanie rywalizacji osobistej skutecznie wyeliminowano ewentualnych innych kandydatów do przywództwa, którzy mogliby dokonać jakichś zmian w dotychczasowym kierunku politycznym tej partii. Lansując rywalizację dwóch uprzednio wyselekcjonowanych kandydatów posłużono się tu modelem żywcem przejętym z amerykańskich personalnych przepychanek między Barackiem Obamą a Hillary
Clinton. Różnica jest taka, że Olejniczak nie walczył z Napieralskim o prezydenturę państwa trzęsącego całym światem, lecz o przywództwo partii trzęsącej się ze strachu przed tym, że mogą nie załapać się do Sejmu w najbliższych wyborach.
Co tężsi umysłowo analitycy starali się wyłuskać różnice programowe między Olejniczakiem a Napieralskim. Nie było to łatwe zadanie zważywszy, iż obaj rywale nie prezentowali publicznie wyrazistych opinii czy propozycji, ograniczając się do banalnych raczej stwierdzeń o potrzebie lewicowej opozycji wobec neoliberalnej Platformy. I nie dziwota. Obydwaj przywódcy SLD doszli do szczytów władzy partyjnej w wyniku tzw. odmłodzenia kierownictwa partii – tak, jakby chodziło o reprezentację piłkarską na Euro 2008. Watykan się nie odmładza, a jednak trzyma się mocno, co jest jeszcze jednym dowodem na to, że młodość sama w sobie nie jest żadną wartością. W polityce też. Jedynym „atutem” obydwu panów było „nie skażenie się” przynależnością do PZPR, co z kolei miało ułatwić porozumiewanie się z Demokratami, a następnie utworzenie LiD-u. Żaden z nich nie miał za sobą doświadczenia politycznego, które ich starsi wiekiem poprzednicy zaczęli nabywać już w socjalistycznych związkach młodzieży. Olejniczak w rządzie SLD był
ministrem rolnictwa, co bynajmniej nie oznacza wysokich kwalifikacji politycznych. W końcu Michaił Gorbaczow przed wyborem na sekretarza generalnego KC KPZR również w kierownictwie partii zajmował się problematyką rolną. Napieralski natomiast błąkał się gdzieś na obrzeżach polityki na szczeblu wojewódzkim, a jego szczytowym osiągnięciem był wybór do Rady Miasta Szczecina i doradzanie tamtejszemu wojewodzie.
Starając się odnaleźć inne, poza animozjami i ambicjami personalnymi, różnice między obu panami stworzono mit „prawicowego” Olejniczaka i „lewicowego” Napieralskiego. Tymczasem to właśnie ów „prawicowy” szef SLD doprowadził do zerwania sojuszu z Demokratami i do upadku LiD-u. Fakt, iż udało mu się zrobić w konia pełną poważnych polityków Partię Demokratyczną jest jego niewątpliwym – i chyba jedynym, jak do tej pory – politycznym sukcesem. Z drugiej jednak strony, Demokraci znani są z tego, że jakoś łatwo dawali się robić w jajo, choćby lansując swego czasu niepopularnego wśród ludzi Balcerowicza, wchodząc w układy z AWS, czy też nie umiejąc zapobiec rozłamowi w wykonaniu Tuska i jego kompanii. Dosyć trafnie formację tę wówczas, gdy jeszcze nazywała się Unią Wolności, scharakteryzował Piotr Gadzinowski, określając ich jako „inteligencików, dupy wołowe, które nikomu nie są w stanie pomóc ani zaszkodzić”.
Z nazwiskiem Grzegorza Napieralskiego kojarzony jest tzw. „skręt w lewo”. Lewicową retoryką posługuje się również Wojciech Olejniczak. Inaczej być nie może, skoro partia uznająca sama siebie za lewicę, znajduje się w opozycji. Wszyscy ci, w których obronie występuje ostatnio SLD, mogliby takiej retoryce przyklasnąć, a nawet zagłosować na tę partię w najbliższych wyborach. Problem tkwi jednak w tym, że wyborcy mają nie najgorszą pamięć i znane są im doświadczenia poprzednich rządów SLD. Naiwnością byłoby oczekiwanie, iż „nowy” szef partii uczyni z niej siłę umiejącą przeciwstawić się liberalnemu totalitaryzmowi czy też zdolną do rządzenia w interesie społecznej większości, a nie przedsiębiorców, kościoła i Stanów Zjednoczonych. Czego zatem można się spodziewać po SLD po ich ostatnim Kongresie? Prawdopodobnie nasilenia lewicowej i prospołecznej frazeologii, trochę mniej łagodnie brzmiącego antyklerykalizmu, tudzież przebąkiwania o potrzebie wycofania wojsk z Iraku – rzecz jasna bez krytykowania kapitalizmu i
podważania sojuszu militarnego z USA. Prawdopodobnie Napieralski kontynuować będzie obecny nieco zlewicowany kurs polityczny Olejniczaka, a na pytanie – jaka jest różnica między Olejniczakiem a Napieralskim? – odpowiadać się będzie: coraz mniejsza. Prosta jest także odpowiedź na pytanie: kto jest szefem SLD? Napieralski, czyli Olejniczak – w skrócie Napierniczak.
* Bolesław K. Jaszczuk*