Napieralski: nie będzie czystek w SLD
Nie będzie czystek w SLD. Ale na pewno będę chciał robić roszady w Sojuszu i przyciągać nowe osoby. Pewnych rzeczy w kampanii nie powinno się wykorzystywać. Dlatego nie podobała mi się wizyta marszałka Komorowskiego u męża Barbary Blidy, ani, delikatnie ale jednak, odnoszenie się przez Kaczyńskiego do tragedii smoleńskiej – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Grzegorz Napieralski.
02.07.2010 | aktual.: 14.01.2011 16:24
WP: * Anna Kalocińska: Woli pan być oceniany czy oceniać?*
Grzegorz Napieralski: Być ocenianym, chociaż polityk często musi i oceniać.
WP: To jaką ocenę stawia pan za styl kampanii, która w efekcie przyniosła panu 14-procentowe zwycięstwo?
- Tę ocenę powinni wystawić inni, nie chciałbym oceniać siebie. Natomiast w tę kampanię zaangażowało się bardzo wiele osób. Nie tylko tu, w Warszawie, ale i całej Polsce. I za to im bardzo dziękuję. Bo ten pozytywny ruch, który się wytworzył, spowodował, że pojawiła się alternatywa dla dwóch prawicowych kandydatów – Komorowskiego i Kaczyńskiego.
WP: Prowadził pan najbardziej wyrazistą kampanię ze wszystkich. Ale wytykano panu, że posługuje się tanimi chwytami: jabłka pakowane w torebki z napisem „Grzegorz Napieralski prezydentem”, teledysk z dwoma seksownymi blondynkami „Są nas miliony”... – nie raziło to pana?
- Chcieliśmy pokazać, że polityka może być inna. Może trochę też po to startowałem: żeby zmieniać politykę, a nie walczyć; pokazując, że nie musi być politycznych kłótni i ataków, które były i wciąż są obecne. Że nie wolno dać się zamknąć w przestrzeni ponurej polityki i wrogiego spoglądania na siebie; że trzeba być wśród ludzi, rozmawiać z nimi. Stąd i wiele pozytywnych elementów w mojej kampanii, również takich z przymrużeniem oka. Na piosenkę „Są nas miliony” wiele osób reagowało uśmiechem. Pokazywaliśmy, że polityka może być inna, pozytywna. Że można się spierać, ale nie atakując siebie nawzajem, ale o konkretne sprawy. I że nie musimy być w tym wszystkim tacy ponurzy, zacietrzewieni. Ale możemy być otwarci na siebie. Nie patrząc nawzajem na życiorysy i na to, kto jest z jakiego obozu. I wierzę, że udało nam się pokazać, że może być inaczej.
WP: Prof. Tomasz Nałęcz mówił Wirtualnej Polsce, że dostał pan taryfę ulgową od społeczeństwa. Że gdyby Komorowski tańczył w klubie z dwoma blondynkami, to byłby to jego koniec. Że w kampanii po 10 kwietnia nie wypada...
- Nie chcę komentować tych słów. To jest opinia pana prof. Nałęcza. I ma do niej prawo.
WP: Zabierzmy się więc za ocenianie innych. Jaką ocenę wystawiłby pan za tę kampanię Ryszardowi Kaliszowi i Wojciechowi Olejniczakowi?
- Żadnej. Bo nie chcę jej wystawiać. Powiem tyle, że żałuję, że nie przekonałem ich do swojej kampanii. Ryszarda na wieczorze wyborczym nie było, bo był w tym czasie w mediach, komentował wynik. To zrozumiałe. Zawsze tak jest, że wieczory wyborcze pochłaniają polityków.
Ryszard Kalisz powiedział, że nie wierzył w ten sukces. Miał do tego prawo. Powtórzę raz jeszcze: żałuję, że go nie przekonałem. Walczyłem nie tylko o dobry wynik, ale też o pokazanie, że polityk lewicy może być dobrą alternatywą dla dwóch prawicowych polityków. I to mi się udało. Bo te 14%, które uzyskałem, pokazuje jednak potencjał. Mam nadzieję, że ten wynik przekonał i Kalisza, i Olejniczaka, że można budować alternatywę. I dla PO, która jest partią prawicową i konserwatywną, i dla PiS, która jest partią jeszcze bardziej prawicową i konserwatywną.
WP: Czuł pan wewnątrzpartyjną presję?
- Wielu dziennikarzy skupiało się na tym, co powie Kalisz czy Olejniczak. A ja z jednej rzeczy jestem bardzo zadowolony – z ruchu wielu ludzi, często wolontariuszy. Kiedy byłem w poszczególnych województwach i widziałem, jak wiele osób ze struktur powiatowych, wojewódzkich czy gminnych angażuje się w tę kampanię; kiedy obserwowałem kolejne zgłoszenia internetowe ludzi, którzy chcieli poświęcić swój czas i energię, żeby mnie wesprzeć – czułem się niesamowicie, dawało mi to ogromny zastrzyk energii. Ponad tysiąc osób zgłosiło się przez internet jako wolontariusze, mówiąc: „Chcemy pracować dla Napieralskiego”.
Wymyśliliśmy Obywatelski Ruch Poparcia – coś nowego, alternatywa dla Komitetów Honorowych ze znanymi profesorami, artystami etc. – w którym były osoby może mało znane, ale odgrywające w małym środowisku ważną rolę. Raz dostaliśmy propozycję od młodego małżeństwa, że zorganizują nam spotkanie w Londynie – wszystko sami. Pomyśleliśmy: skoro ta kampania ma być inna, to czemu nie. I pojechaliśmy. Ci ludzie dali mi więcej, niż śmiałbym pomarzyć. WP: Czyli Kalisz i Olejniczak zdali egzamin na dwójkę? Bo zmienił pan temat...
- Powtórzę: nie oceniam. Oni sami wiedzą, co zrobili w tej kampanii, jak się zachowywali. Ja dzisiaj nie wyciągam z tego naprawdę żadnych wniosków, i nie chcę wyciągać. Szkoda tylko, że ich nie przekonałem. Bo być może gdyby się zaangażowali bardziej i uwierzyli w ten sukces, to może byłoby dwa procent więcej.
WP: Jak ogłoszono 14-procentowe zwycięstwo i trzymał pan przez kilka dni PiS i PO pod ścianą, rozmawiając w tym czasie z wyborcami, to Kalisz nie wytrzymał, poparł Komorowskiego. Olejniczak też dał do zrozumienia, kogo poprze. Zdenerwowało to pana?
- Nie tyle zdenerwowało, co bardzo zdziwiło. To, co się wydarzyło przez te kilka dni po pierwszej turze wyborów, było oddaniem szacunku wyborcom. Naprawdę znakomita większość wyborców nie chciała, żeby kogokolwiek wskazywać. I przyjęliśmy też takie wewnętrzne założenie. Jesteśmy grupą ludzi, od której wymagało się nie tylko spoistości wypowiedzi, ale też uszanowania zdania wyborców. I dziwię się, że koledzy tak ochoczo to mówili. Bo przecież mogli to swobodnie zrobić, ja im nie bronię głosować na Komorowskiego, to jest ich wybór.
Tak jak dałem ten wybór wszystkim wyborcom, tak również im. Natomiast szkoda, że oni nie podtrzymywali właśnie takiego stwierdzenia: „Jesteście mądrymi ludźmi, wiecie, jakiej wizji Polski chcecie. My możemy mówić, jakiej my nie chcemy”. I ja wierzę, że ci wyborcy podejmą najmądrzejszą decyzję, jaką oni będą uważali za słuszną. To, co zrobili, było niepotrzebnie. I, mówiąc szczerze, dziwię się, że tak się stało.
WP: Zaszkodzili?
Nie, tego nie mówię. Bo jeśli komukolwiek mogą zaszkodzić, to tylko sobie. Dlatego, że za chwilę każdy z nich będzie startował w wyborach i ludzie będą pamiętali pewne fakty. A fakt był taki, że SLD i kandydat tej partii był wśród ludzi, rozmawiał z tymi ludźmi i obiecał, że będzie konsekwentnie utrzymywał z nimi ten kontakt. I nagle wyłamanie się Ryszarda Kalisza pokazuje, że to w takim razie nie jest polityk konsekwentny i godny zaufania. Więc to może zaważyć na ich wyniku w przyszłych wyborach parlamentarnych, czy nawet prezydenckich w Warszawie, w przypadku startu w nich Olejniczaka.
WP: Powiedział pan Kaliszowi „zawiodłeś mnie”?
- To była nasza rozmowa, między nami.
WP: W SLD będą czystki? We „Wprost” pisali, że jest pan pamiętliwy, wycina tych, którzy mogą mu zaszkodzić...
- Jeśli ktoś tak mówi, to robi mi krzywdę i mówi nieuczciwie. Jak Wojtek startował w wyborach do Parlamentu Europejskiego, to bardzo mu pomagałem (m.in. wspólnie uczestniczyliśmy w konferencjach prasowych). Jerzy Szmajdziński popierał Wojciecha Olejniczaka na szefa partii. Po tym jak wygrałem, poszedłem do niego i zaproponowałem mu, żeby został pierwszym wiceszefem. Właśnie po to, żeby łączyć, a nie dzielić. To zupełnie nieprawdziwa teza.
Natomiast tam, gdzie osoby naprawdę szkodziły SLD – a była taka jedna osoba – to wnioskowałem o jej ukaranie. Ale to była naprawdę nieuczciwa ocena całej partii, szkodzenie partii. W takich momentach polityk musi oczywiście być konsekwentny, również karząc.
WP: Więc czystek w SLD nie będzie?
- Nie, a gdzie miałyby te czystki być? Jeżeli ktoś nie łamie statutu partii, jeżeli zachowuje się w partii naprawdę lojalnie wobec swoich członków, dlaczego miałyby być czystki?
Proszę zauważyć, że był krajowy SLD i nic się złego nie wydarzyło. Ale na pewno będę chciał robić roszady w Sojuszu, przyciągać nowe osoby, pokazywać coraz więcej nowych osób. Bo pokazaliśmy w tej kampanii, że SLD jest taką formacją, która może być naprawdę nowoczesno-postępowa. I mogę dziś pokazać duży naprawdę zasób osób, i będę chciał to robić – młodszych starszych, o różnych kwalifikacjach – żeby pokazać, że jest naprawdę znakomita grupa osób, która jest gotowa do współrządzenia albo rządzenia państwem. I to na pewno będzie się działo. Ale uwierzcie mi, że żadnych czystek czy wyrzucania z partii nie będzie. No chyba, że ktoś złamie statut. WP: Będzie pan starał się przyłączyć ludzi lewicy spoza SLD? Jak?
- Będę. Niespodzianką i wielką nagrodą w tej kampanii było, kiedy poparła mnie Partia Kobiet i Środowisko Zielonych. Również kiedy pojawiły się nowe środowiska – na przykład młodych literatów czy etyków. Które same się zgłosiły i powiedziały: „Chcemy z tobą współpracować”. Skoro więc jesteśmy dzisiaj taką możliwą alternatywą, to chciałbym, żeby właśnie wszystkie środowiska o lewicowych poglądach, postulatach – jest ich bardzo dużo – współpracowały. Wierzę też, że wiele osób lewicy, które nie są nawet gdzieś zorganizowane, czy w partii politycznej, czy w stowarzyszeniach, ale są kojarzone z lewicą, powrócą. Cieszę się, że Marek Balicki, który nie jest w klubie, ale ewidentnie jest kojarzony z lewicą, uczestniczył na moją prośbę jako ekspert przy obradach Okrągłego Stołu. I tą drogą chciałbym podążać.
WP: A z takimi ludźmi jak prof. Nałęcz też będzie pan współpracował?
- On wybrał Platformę. Pierwsza tura jest głosowaniem za swoim środowiskiem, za programem, za ideami. Ewidentnie moje idee się różnią od idei Bronisława Komorowskiego. Zarówno te polityczne, jak i partyjne. Rozumiem, że to jest człowiek, który będzie dzisiaj wspierał PO i jest jej człowiekiem, i ma do tego prawo.
WP: A co mówili panu ludzie lewicy, jak jeździł pan po kraju i wypytywał „Poprzeć Bronka, Jarka czy żadnego?”.
- Znakomita większość ludzi, która np. deklarowała wprost czy napisała maila, deklarowała: „Jesteśmy osobami, które same podejmą w tej sprawie decyzję”.
WP: Ale procentowo więcej jednak było za Kaczyńskim, czy za Komorowskim?
- Nie robiliśmy takich wyliczeń. Ale mniej więcej, jak pamiętam te spotkania, to po równo. Oczywiście w tej niewielkiej grupie. Bo większość powiedziała: „Zostawcie nam głos. Wiemy, kogo chcemy, a kogo nie”. Jedyne, o co mogę prosić swoich wyborców, to żeby poszli 4 lipca do głosowania. Bo powinniśmy budować społeczeństwo obywatelskie.
WP: Mamy dwa możliwe scenariusze: wygra Kaczyński albo Komorowski. Przyjmijmy, że wygra Kaczyński. To chyba lepszy scenariusz dla SLD...
- Nie, dlaczego? Żaden nie jest optymistyczny. I tu wygrywa polityk prawicy, i tu. Więc nic się nie zmienia. Przypominam, że w roku 2005 PiS i PO były blisko zawiązania koalicji rządowej. To, co chciałbym robić i na pewno będę robił, to wypytywał nowego prezydenta o wszystkie złożone deklaracje z drugiej tury. Wczorajsza debata i wszystkie dni kampanii to jest naprawdę książka złożonych obietnic. I powiem szczerze, że bardzo chętnie zapytam o ich realizację. O Kartę Praw Podstawowych, o ustawy dotyczące in vitro, płace minimalne, o przedszkola, które mają być budowane. Nawet przemknęło u jednego kandydata, że może jednak faktycznie trzeba myśleć o wychowaniu seksualnym w szkołach... Jestem więc ciekawy, co się wydarzy. Ale przyznam, że kilka rzeczy mi się w tej kampanii nie spodobało.
WP: Na przykład?
- Wysłanie przez premiera listów do policjantów w sprawie emerytur czy odwiedziny marszałka Komorowskiego u pana Blidy.
WP: Mówił, że to była wizyta prywatna. Nie chciał jej zresztą dlatego komentować.
- Prywatna, w czasie drugiej tury wyborów? Kiedy pan marszałek Komorowski przywołuje śmierć Barbary Blidy w kampanii non stop. I dobrze, że przywołuje. Żałuję tylko, że nie zostało to przez te trzy lata rozliczone. Moim zdaniem są pewne sfery, których nie powinno się wykorzystywać do kampanii. WP: A Kaczyński? Z czym przegiął?
- Nie podobało mi się, delikatne ale wymowne, jego odnoszenie się do tragedii smoleńskiej. Są rzeczy, których nie powinno się po prostu w kampanii ruszać.
WP: To znaczy, że Marta Kaczyńska również nie powinna wspierać stryja?
- Nie potrafię tego jednoznacznie ocenić. Zalecałbym jednak ostrożność.
WP: Wróćmy do scenariusza, w którym wygrałby Kaczyński... Naprawdę wierzy pan w to, że nie będzie wtedy łatwiej SLD?
- Nie, na pewno w PO będą wtedy rozliczenia. Dlaczego przegrał Komorowski, dlaczego nie startował Tusk. Na pewno nie chciałbym budować swojej siły na tym, że dwóch się bije. Czy będzie łatwiej? Nie wiem. Na pewno będziemy konsekwentni w realizacji swoich postulatów, które zgłosiliśmy w czasie tej kampanii wyborczej, które są zapisane w projektach ustaw i są w sejmie. Będziemy w tych działaniach konsekwentni. Żaden scenariusz nie jest dla nas łatwiejszy.
WP: A jest możliwa koalicja SLD-PiS?
- Ciężko mówi się o koalicjach na długo przed wyborami parlamentarnymi. Koalicja z PiS jest dziś dla mnie niewyobrażalna. Bo kierownictwo polityczne tej partii jest bardzo konserwatywne. Nas tak naprawdę dzieli przepaść. PiS ma zupełnie inne postulaty od naszych. Różnimy się prawie we wszystkim - i w sferach gospodarczych, i światopoglądowych. Pamiętam, jak rządził PiS i chcieliśmy powołać komisję ds. innowacji, nowych technologii i informatyzacji. Ale PiS wolał powołać komisję ds. życia i rodziny, taką bardzo konserwatywną, typowo ideologiczną. To pokazuje, jak myśli PiS, więc ciężko znaleźć jakikolwiek związek ideowy.
WP: A koalicja z PO?
- Łatwiej, gdyby oczywiście uwierzyć w te deklaracje, które słyszeliśmy. Powiem szczerze, że dziwię się, bo marszałek Komorowski miał szansę pokazać wyborcom lewicy, że jest konsekwentny w swoich obietnicach. Dlatego że było posiedzenie sejmu w czasie drugiej tury wyborów, więc, tak naprawdę, mogliśmy wtedy zobaczyć rzetelność wypowiadanych przez Komorowskiego haseł.
W poparciu na przykład jednej czy dwóch ustaw, o których mówiłem w kampanii wyborczej, a które byłby świetnym pokazaniem: „Zobaczcie, jednak mówię prawdę”. Parytety, sprawa płacy minimalnej, metoda in vitro, mogliśmy to przeprowadzić, a nie przeprowadziliśmy. Więcej, Karta Praw Podstawowych. Przecież dzisiaj PO nie musi się niczego bać, mogła to zrobić, załatwić. Czemu to się nie stało? Nie wiem.
WP: A co pan myślał o umizgiwaniu się kandydatów PiS i PO po pierwszej turze? Janusz Palikot proponował panu nawet tekę wicepremiera...
- Słowa Palikota były niepoważne i szkodliwe dla Bronisława Komorowskiego. To pokazuje właśnie tę starą politykę, którą ja chciałem zmienić. Że wszystko można za stołki załatwić. Nie, właśnie nie. Tu się pomylił Palikot, być może on jest przyzwyczajony do takich targów kadrowych, i tak się to robi w Platformie, jak się buduje większość przy jakiś wyborach. Nie wiem. Ja uważam, że to było niepoważne. Z jednej strony byłem zdziwiony aż taką wielką wylewnością i tak zmasowanym wypowiadaniem wielu haseł. Z drugiej strony jedna rzecz się stała dobra. Dlatego, że ci politycy, którzy fałszywie oskarżali SLD i fałszywie przyklejali nam takie łatki, sami te łatki pościągali. I Komorowski, i Kaczyński, po równo. I to bardzo mnie cieszy. Bo nie będą już mogli zarzucić nam, że my jesteśmy jakąś partią, która nie ma prawa bytu. Jesteśmy partią nowoczesną, postępową, wprowadziliśmy Polskę do Unii Europejskiej. To jest dla mnie ważne. WP: A słowa Jarosława Kaczyńskiego? Deklarował, że będzie mówił „lewica”, a nie
„postkomunizm”...
Po 4 lipca sprawdzimy, czy wszystkie były prawdziwe. Chociaż trudno będzie mu się z nich wycofać. Inaczej ludzie zobaczą, że politycy są po prostu niewiarygodni. Wróćmy do naszego scenariusza. I załóżmy, że wybory wygrał Komorowski.
WP: To jest chyba trudniejsza ścieżka dla SLD...
- Nie, mi się ta pierwsza wydaje trudniejsza. Wtedy zobaczymy, czy mówił prawdę w wielu kwestiach. Wtedy Donald Tusk będzie mógł już przeprowadzić wszystkie reformy, bo już nikt nie będzie mu niczego blokował. Więc jakby tu będziemy mogli powiedzieć: „Sprawdzam”.
WP: A jak pan widzi w tym przypadku dalszy rozwój lewicy? Przecież będziemy mieć współpracę koalicyjną PO-PSL, a do tego lubiącego obstawiać przy swoim prezydenta...
- Cały czas tak samo, konsekwentnie swoje. Jeżeli będzie taki scenariusz, to rozumiem, że pierwsza ustawa jaka będzie, to będzie ustawa o refundowaniu metody in vitro z budżetu państwa. I na tę propozycję, którą zgłosili eksperci – tego nie słyszałem, ale tak wszyscy mówią – zgodził się marszałek Komorowski. Więc nie będzie problemu. Mamy załatwioną sprawę Karty Praw Podstawowych, mamy sprawę emerytur, płacy minimalnej. Więc rozumiem, że pierwsze miesiące będą naprawdę dla Polaków bardzo dobre, bo wszystko to będzie załatwione. A my tylko wyciągniemy i pokażemy panu Komorowskiemu tę ustawę, której już nie musi wetować a którą musi przeprowadzić.
WP: Odchodząc od scenariusza - czy któryś z kandydatów znacząco zyskał po ostaniej debacie?
- Moim zdaniem nie. Z zaciekawieniem oglądałem pierwszą debatę i powiem szczerze, że i Komorowski, i Kaczyński bali się wyjść poza ramy narzucone im przez sztabowców. Debata była nijaka i niczego się z niej nie dowiedzieliśmy. Wczoraj było już więcej emocji, bo podpisywali razem konstytucję. Wiele obietnic, ale brak konkretów. Dla mnie remis. Ja też jestem osobą – co może czyni mnie mało obiektywnym – która jeszcze niedawno brała udział w takiej debacie, która walczyła o głosy, więc ja patrzę też na to inaczej. Tak, że gdybym ja tam był, to bym może inaczej bym odpowiedział, inaczej zareagował. Też nie chcę za dużo wymagać od kandydatów, bo oni walczą o wszystko, boją się zrazić i jedną grupę odbiorców, i drugą, więc tak naprawdę po prostu pływali między tematami. Widać, że się pilnowali, choć w drugiej debacie trochę mniej.
WP: Nie za dużo rozmawiali o przeszłości, a za mało – o przyszłości?
Dokładnie, często odnosiłem wrażenie, że i Kaczyński i Komorowski cały czas wracają do przeszłości, tylko zwracając się do jednej grupy. Chciałem bardzo mocno postawić na to, żebyśmy rozmawiali, co będzie za rok, 5 czy 15 lat. Bo to jest najważniejsze. Miejmy szacunek do tego, co było, odnośmy się tego z wielką powagą, natomiast to już było, jest historią. Ludzie potrzebują dzisiaj jasnej i czytelnej wizji. Co będzie za chwilę. W swojej kampanii chciałem właśnie pokazać: słuchajcie, są sprawy pilne do rozwiązania i je rozwiązujmy. Jak się okazało, nie było prosto się z tym przebić. Ale wierzę, że coraz więcej osób będziemy do siebie przekonywać.
WP: Przed pierwszą turą pan też uczestniczył w takiej debacie. Po niej, w rozmowie z Wirtualną Polską, marszałek Komorowski powiedział: „Nie mogę oprzeć się wrażeniu – nie jest ono tylko moje, ale wielu osób – że panowie Grzegorz Napieralski i Jarosław Kaczyński znali pytania i byli do nich przygotowani”. PiS pomógł panu w zdobyciu tych 14%?
- Proszę pana marszałka o powagę. Rozumiem, że żyje w napięciu nerwowym, ale mimo wszystko. Jeżeli idę do Tomasza Lisa czy Moniki Olejnik, to też znam pytania? Czy jak idę do Polsatu to też? Każda debata jest taka, że się określa dziedziny życia: gospodarka, polityka międzynarodowa etc. Oczywiście tak, ja się do tego przygotowywałem. Pytałem ekspertów, miałem różnego rodzaju podpowiedzi. Przecież te tematy, które się wielokrotnie pojawiały, są podobne. Czy ta, w której ja brałem udział, bardzo różniła się od tej, w której brali udział Kaczyński i Komorowski? Też pytano o in vitro, Afganistan, gospodarkę, podatki, rolnictwo. Marszałek Komorowski powinien być poważny, naprawdę. WP: Jednak ludzie z PiS-u po tym wystąpieniu pana chwalili. Na przykład Adam Bielan...
- Nie wiem, jakie są taktyki wyborów jednej i drugiej partii. Jedna i druga tak naprawdę próbowała puszczać do nas oko, bo wiedzieli, że będą to głosy decydujące. Nie znam taktyki sztabu PiS-u i PO. Ja prowadziłem inną kampanię wyborczą, chciałem się odróżnić od kandydatów, pokazać, że można inaczej, że jesteśmy inni, że ja jestem inny, że mamy inną wizję Polski. To, myślę, jest najważniejsze dla wyborców. Przecież wyborca, który głosował na mnie, nie przejmował się tym, że ktoś mnie pochwalił czy zganił, ale sugerował się tym, co mam do powiedzenia jako kandydat na prezydenta. I snucie teorii, że coś mogło pomóc lub zaszkodzić, jest bezcelowe, bo ani nie miałem na to wpływu, ani nawet nie chciałem mieć.
WP: Mogę przytoczyć jeszcze jedną wypowiedź?
- Proszę.
WP: Kazimierz Marcinkiewicz w wywiadzie dla nas powiedział, że „część ludzi o poglądach lewicowych jest dziś po stronie PiS i zagłosuje na Kaczyńskiego. To ludzie, którzy uważają, że państwo powinno być opiekuńcze, powinno dawać. To populistyczna część naszego społeczeństwa” – co pan na to?
- Nie wiem, skąd czerpie tą wiedzę Marcinkiewicz. Część moich wyborców zagłosuje za Komorowskim, część za Kaczyńskim. PiS zrobiło takie wrażenie, że jest partią blisko ludzi, taką społeczną, socjalną. Co nie jest prawdą. Trudno powiedzieć dzisiaj, jak te głosy wyborców rozłożą się na kandydatów. Będziemy to wiedzieli dopiero po 4 lipca.
WP: Zostawmy już te cytaty i porozmawiajmy o przyszłości SLD. Za chwilę wybory samorządowe, potem parlamentarne – jaki macie pomysł na kampanię?
- Chcielibyśmy być autentyczni, konsekwentni i uczciwi wobec wyborców. Będziemy z nimi rozmawiać o tym, co jest najważniejsze w gminie, powiecie, regionie. Będziemy prowadzić otwartą kampanię wyborczą. Chcemy wystawić naprawdę znakomitych kandydatów, pokazać, że to są świetnie przygotowani ludzie, z doświadczeniem, wizją rozwoju właśnie tych małych ojczyzn. No i będziemy chcieli właśnie jak najszybciej ją rozpocząć.
Nasza kampania wytworzyła bardzo pozytywny ruch. Mówiłem w czasie wyborów „są nas miliony” i faktycznie są nas miliony. Dla tych milionów ludzi pojawiła się nadzieja, że ta polityka może być inna, nowoczesna, bez zajadłości, bez kłótni i sporów. Że może być o wizję państwa, o wychowaniu seksualnym w szkole, o to, żeby właśnie każdy miał wolny wybór, żeby była duża tolerancja. Żeby państwo było dla obywatela, a nie obywatel dla państwa. Po pierwsze chciałbym to zaufanie utrzymać, a po drugie chciałbym przekonać jeszcze więcej Polaków do tego, że po tamtej stronie mamy dwie konserwatywne prawicowe partie, które oprócz tego, że dużo naobiecywały w czasie kampanii prezydenckiej, to nic nie zrobiły. Bo świetnie to możemy prześledzić. Jesteśmy konsekwentni w swoich działaniach i to, co obiecujemy, robimy.
WP: Czyli po wyborach Napieralski rozliczy i PiS, i PO.
- Po wyborach będę na pewno odpytywał o te obietnice, ale i będę pokazywał swoje propozycje. Co warto zrobić, żeby Polakom żyło się lepiej. Wszystkim Polakom.
Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska