Napięcia w Kaszmirze. Przekroczona nuklearna czerwona linia
Dzień po zbombardowaniu przez Indie terytorium Pakistanu, Pakistan strącił dwa indyjskie myśliwce. Tak poważnych starć między dwoma nuklearnymi potęgami nie było od lat. - Co chwilę samoloty przelatują nam nad głowami. Dwa szalone narody pogrążają się w wojnie - mówi WP mieszkaniec Kaszmiru.
To, co dokładnie stało się we wtorek i środę na spornym pograniczu Indii i Pakistanu nie jest jasne - i być może nigdy nie będzie. Wiadomo jednak, że sytuacja jest bardzo poważna.
W środę rano czasu polskiego władze Pakistanu poinformowały, że siły powietrzne kraju przeprowadziły sześć ataków na cele w Indiach strąciły dwa indyjskie myśliwce MiG-21, które wkroczyły na pakistańską przestrzeń powietrzną. Jeden miał spaść po indyjskiej, drugi po pakistańskiej stronie Linii Kontaktu, nieoficjalnej granicy dzielącej Kaszmir. Pakistańczycy mieli zatrzymać indyjskiego pilota. Na Twitterze opublikowali film z przesłuchania pilota, na którym zakrwawiony pilot przedstawia się z imienia i nazwiska. To ppłk Abhinandan Varthaman z jednostki w Śrinagarze.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Według Reutersa, po stronie indyjskiej zginęło dwóch pilotów i jeden cywil.
Indie początkowo zaprzeczały informacjom o strąceniu myśliwców. W końcu jednak przyznały, że straciły MiG-a, a ich pilot jest w niewoli.
Indyjskie media podały informacje o strąceniu przez Indie pakistańskiego F-16. To samo przekazał potem MSZ Indii. Wiadomo też, że obie strony przeprowadziły ostrzał artyleryjski przygranicznych terytoriów w co najmniej dwunastu miejscach. Według Islamabadu, zginęło co najmniej sześciu pakistańskich cywilów. Co najmniej jedna osoba zginęła po stronie indyjskiej.
Do środowych ataków doszło po tym, jak indyjskie samoloty - po raz pierwszy odkąd oba państwa weszły w posiadanie broni atomowej - zbombardowały terytorium Pakistanu. Ich celem był obóz grupy terrorystycznej Dżaisz-e-Mohammad (Armia Mahometa). To powiązana z al-Kaidą organizacja, która 14 lutego przeprowadziła w indyjskim Kaszmirze zamach, w którym zginęło ponad 40 indyjskich funkcjonariuszy. Co ważne, atak miał miejsce w Balakat, poza spornym terytorium Kaszmiru. Był to pierwszy taki przypadek od dekad.
- Teraz samoloty nieustannie przelatują nam nad głowami i robią ogromny hałas. Dwa szalone narody pogrążają się w wojnie - mówi WP Taqveem Khan, muzułmański mieszkaniec Śrinagaru, stolicy indyjskiego stanu Dżammu i Kaszmir. - Nikt w Kaszmirze nie chce wojny, bo i tak cierpimy tu od siedmiu dekad. Zarówno ci, którzy żyją po stronie pakistańskiej, jak i ci po indyjskiej. Zawsze, kiedy te dwa państwa się ścierają, jesteśmy pierwszymi ofiarami.
Przekroczona nuklearna czerwona linia
Sytuacja jest poważna, bo choć do wymian ognia i zamachów w Kaszmirze dochodzi niemal regularie (ostatnia większy atak Indii miał miejsce w 2016 roku), siły lotnicze obu państw dotychczas nie ważyły się przekraczać linii demarkacyjnej. Nie zrobiły tego nawet w 1999 roku, kiedy obie strony stoczyły wojnę o Kargil, w której zginęły setki ofiar.
Sprawy nie poprawiają politycy i media po obu stronach. W Indiach prezenterzy telewizyjni ubrani w mundury podgrzewali wojenną gorączkę, a niektórzy publicyści otwarcie nawoływali do inwazji na pełną skalę. Z wojowniczego języka nie unikał premier Narendra Modi, który w tym roku będzie ubiegał się o reelekcję i nie może okazać słabości. Z kolei władze Pakistanu zwołały posiedzenie Narodowego Dowództwa Strategicznego. To ciało, w gestii którego leży pakistański arsenał atomowy.
- Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, co to znaczy - powiedział podczas wtorkowej konferencji rzecznik pakistańskiej armii gen. Asif Ghafoor.
Większość analityków jest jednak zdania, że mimo przekroczenia przez Indie pakistańskiej "czerwonej linii" do eskalacji nuklearnej nie dojdzie. Podobnie jak nie doszło do niej po krawawych zamachach w Mumbaju w 2008 roku, czy podczas wojny o Kargil.
"Pakistan został zawstydzony przez Indie i musi teraz pokazać, że nuklearne czerwone linie nadal obowiązują i wcale nie doszło do ich przesunięcia. A takie właśnie komentarze często pojawiają się teraz w Indiach" - ocenił na Twitterze Ankit Panda, indyjsko-amerykański analityk wojskowy.
Nadzieja na deeskalację
Jak dodał, paradoksalnie środowy atak Pakistanu może przyczynić się do deeskalacji napięć.
"Żywy pilot IAF w pakistańskich rękach może być punktem wyjścia do rozpoczęcia rozmów i wypracowania rezultatu, w którym obie strony będą mogły się wycofać bez utraty twarzy" - uważa Panda.
Na taką szansę wskazuje reakcja pakistańskiego premiera Imrana Khana. W telewizyjnym oświadczeniu Khan stwierdził, że musiał odpowiedzieć na indyjski atak, ale jest gotowy do podjęcia rozmów z Indiami. Przestrzegł, że dalsza eskalacja może sprawić, że sprawy wymkną się spod kontroli zarówno jego, jak i premiera Indii Modiego.
Nadzieje na złagodzenie napięć mają przede wszystkim sami Kaszmirczycy.
- Mam nadzieję, że to skończy się po kilku dniach wymian ciosów i bombardowań, aż żądza rewanżu po obu stronach zostanie nasycona. Na większą eskalację Indie i Pakistan nie mogą sobie pozwolić, bo stracą na tym gospodarczo. Tylko szkoda, że ofiarami musimy być my tutaj na spornym terytorium. Wielu Kaszmirczyków wolałoby, żeby bomby spadały na Islamabad czy Delhi - mówi Taqveem. - Wtedy przynajmniej nacjonaliści po obu stronach poznaliby, co znaczy wojna - dodaje.
Przeczytaj również: Indie i Pakistan na krawędzi wojny. Zła polityka może zabić setki milionów ludzi
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl