PolskaNajwiększe dzieło gen. Sławomira Petelickiego. "Stworzył polską markę w najtrudniejszej z dziedzin"

Największe dzieło gen. Sławomira Petelickiego. "Stworzył polską markę w najtrudniejszej z dziedzin"

Mimo całej swej krętej drogi życiowej, gen. Sławomir Petelicki zostawił wolnej Polsce dobro materialne w sferze najtrudniejszej, jaką jest w tych nieheroicznych, niewojennych czasach obronność naszego kraju. Nie bardzo się możemy pochwalić własnymi konstrukcjami rakiet, dronów czy czołgów, które spełniałyby najwyższe walory technologiczne. A GROM to światowa elita - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Andrzej Wojtas, redaktor naczelny magazynu "Komandos" i autor książki "Droga wojownika".

Największe dzieło gen. Sławomira Petelickiego. "Stworzył polską markę w najtrudniejszej z dziedzin"
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell

"Droga wojownika" to zbiór autentycznych opowieści o twórcy Jednostki Wojskowej GROM. Generała Petelickiego wspominają ludzie, którzy zetknęli się z nim na różnych etapach jego życia. Książka właśnie ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Znak.

WP: Tomasz Bednarzak: Czy pamięta Pan swoje ostatnie spotkanie z generałem Petelickim?

Andrzej Wojtas: - Tak, pamiętam doskonale, miało ono miejsce latem 2011 roku. Przywiozłem mu wtedy sygnalne egzemplarze książki "Snajper" wydanej przez wydawnictwo Znak. To była pierwsza książka zapoczątkowująca serię poświęconą siłom specjalnym, jaką wydawnictwo uruchamiało. Generał był łaskaw udzielić rekomendacji tej pozycji, siedzieliśmy w jakiejś warszawskiej knajpce i zażartowałem, że jest on w Warszawie jedynym posiadaczem wspomnianej książki. Bardzo go to ucieszyło. Rozmawiając, rzucił takie hasło: "Słuchaj, może wydawnictwo wydałoby którąś z książek komandora Richarda Marcinki (pierwszy dowódca elitarnych oddziałów SEAL Team Six - przyp. red.)". Wstaliśmy od stolika, pojechaliśmy do niego do domu i on wyciągnął dwie książki autorstwa komandora Marcinki ze swojej biblioteczki. To był bodaj piątek, a w poniedziałek rano książki już wylądowała na biurkach redaktorów w Znaku.

WP: Wystarczyła sama rekomendacja założyciela GROM-u?

- Ja miałem pewne wątpliwości, dlatego że na komandorze Marcince ciążyły oskarżenia, a nawet wyrok o malwersacje. Jak dziś pamiętam, że generał popatrzył mi prosto w oczy i powiedział: "GROM był szkolony przez wychowanków komandora Marcinki, a oni ręczą, że proces został zmontowany przez wrogi mu establishment wojskowy, wobec którego był niepokorny. Daję słowo, że ten facet jest w porządku". Ja to oczywiście przekazałem wydawcy, słowo generała wystarczyło, żeby wszelkie wątpliwości związane z edycją książki komandora Marcinki opadły. Co więcej, po jej wydaniu nie było żadnych ataków, żadnych głosów krytycznych. To najlepiej świadczy o wadze oficerskiego słowa honoru.

Naszym ostatnim kontaktem była rozmowa telefoniczna, jaką odbyliśmy na kilka dni przed jego śmiercią, podczas której z radością powiadomiłem go, że ta książka, której narodziny uknuliśmy wspólnie, odnosi duży sukces wydawniczy.

WP: Jak Pan teraz analizuje tamtą rozmowę, czy były jakiekolwiek sygnały, które sygnalizowałyby tragiczny czyn generała?

- Nie, aczkolwiek nasza ostatnia rozmowa - skądinąd bardzo serdeczna - jakoś tak bardzo szybko zeszła na sprawy dotyczące naszych rodzin i dzieci. Nie miała optymistycznego, finału. Bo każda z naszych rozmów kończyła zazwyczaj się jakimiś planami i pomysłami na przyszłość. To jest jedyna moja uwaga - że nie było w niej perspektywy tego, co czeka nas za horyzontem. Ale przecież wszyscy odbywamy setki takich rozmów. Dlatego śmierć generała była dla mnie absolutnym zaskoczeniem i ciężkim przeżyciem.

WP: Dlaczego podjął się Pan zadania napisania książki o generale Petelickim?

- Książka powstała po to, aby o nim nie zapomniano, żeby nie było tak, jak w z gruntu obcej naszej konstrukcji psychiczne tradycji, że skoro nie ma człowieka, to kończy się cała pamięć o nim. Tak się złożyło, że dosłownie kilka dni po śmierci generała byłem w wydawnictwie Znak i siłą rzeczy rozmowa zeszła na jego osobę. Miałem wtedy ze sobą jego zdjęcie, nigdzie wcześniej niepublikowane, które zainspirowało kolegów redaktorów ze Znaku. I jedna z pań redaktorek powiedziała: "Okładkę już mamy, to teraz musi pan do tego dorobić książkę". Potem, gdzieś około połowy sierpnia, bo czasem jest dobrze z powodu świeżych emocji odłożyć takie rozmowy na potem, temat powrócił . Zadałem pytanie "To jak? Robimy?" i otrzymałem odpowiedź: "Robimy". Następnego dnia rozpocząłem rozmowy z ewentualnymi uczestnikami tego przedsięwzięcia.

WP: W którym momencie narodziła się idea, by książka ta nie była typową biografią gen. Sławomira Petelickiego, ale właśnie zbiorem opowieści ludzi, którzy go znali?

- W kwestii konceptu i konstrukcji książki nie miałem żadnych ograniczeń, dostałem wolną rękę, tylko było bardzo mało czasu na jej realizację, bo założenie było takie, że książka musi ukazać się drukiem na święto jednostki GROM. Nie chciałem go wiązać z okresem śmierci pana generała, ale akurat obie te daty niemal się zbiegły. 13 czerwca to dzień święta GROM-u, choć w tym roku ze względów organizacyjnych obchody zostały przeniesione na 19 czerwca. Tym niemniej przyjęliśmy, że 13 czerwca książka będzie musiała trafić na rynek, tak więc czasu było piekielnie mało. Trzeba było przyjąć jakąś formułę i doszedłem do wniosku, że znacznie uczciwiej będzie, jeżeli nie będę tworzył własnej, autorskiej wizji osoby generała, tylko odwołam się do pamięci świadków, którzy w różnych okresach życia znali generała znacznie lepiej niż ja sam. Uznałem, że ich głos będzie głosem prawdziwym dlatego, że pewnego rodzaju cechy charakterystyczne dla osobowości generała poprzez ich powtarzalność w poszczególnych wspomnieniach ulegną
wyeksponowaniu, a inne po prostu się nie pojawią.

Niemal wszyscy, którzy zostali zaproszeni do realizacji tego projektu wydawniczego, odpowiedzieli z entuzjazmem i, co więcej, zdążyli na wyznaczony czas. To było jedno z moich najwspanialszych doświadczeń życiowych i zawodowych. Chociaż prawdę powiedziawszy, ja to podskórnie, instynktownie przeczuwałem. Teraz jestem już pewien, że istnieje w polskim społeczeństwie taki poziom poczucia powinności obywatelskiej i solidarności, do którego nie docierają codzienne bezrozumne swary, kłótnie, zawiści czy małostkowości. I to jest ten poziom, na który udało się nam wszystkim podczas pracy nad "Drogą wojownika" wejść. Okazało się, że jeśli w naprawdę w szczerej, czystej intencji, wyda się jakąś odpowiednią nutę, to echo będzie stukrotne.

WP: Dla kogoś zabrakło miejsca w tej książce?

- Dla każdego znalazłoby się miejsce, ograniczał nas tylko czas wyznaczony przez wydawcę. Natomiast rzeczą niesamowitą było to, że po dosłownie kilkuminutowych rozmowach niemal wszyscy moi rozmówcy deklarowali swój udział w tym przedsięwzięciu, a potem co do joty dotrzymywali danego słowa. Chyba że ktoś wyjechał, spóźnił się i nie dotrzymał ostatecznych terminów, ale takich przypadków było zaledwie kilka. To były takie telefony, których ja nie używałem od kilkunastu lat. I one nadal działały. Dzwoniłem, przedstawiałem się, mówiłem czego dotyczy sprawa i otrzymywałem deklarację udziału w tym projekcie. Odzew był niesamowity, jak na dźwięk trąbki sygnałówki, która wzywa do szarży. Co więcej, w książce niemal nie ma ludzi ze świata celebryckiego. Pan generał był postacią barwną i miał przyjaciół w wielu środowiskach, natomiast tu występują prawie wyłącznie ludzie, dla których ponoszenie ryzyka fizycznego albo cywilnego jest wpisane w naturę ich profesji. To jest głos tego środowiska, z którym pan generał miał
najwięcej do czynienia. WP: Czy dużo było osób, które usłyszały, że powstaje książka o generale Petelickim i same się do Pana zgłaszały?

- Tak, i to zjawisko zaczęło narastać. A proszę wziąć pod uwagę, że to są często ludzie, na przykład weterani GROM-u, którzy realizują kontrakty zagraniczne albo są na misjach rozrzuconych po całym świecie. Że w trakcie pisania dochodziło do tak zadziwiających zmian, jak w przypadku pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza, który z osoby prywatnej stał się osobą publiczną i to pełniącą obowiązki na newralgicznym stanowisku w państwie.

Jednym z bardzo z trudnych momentów jakie przeżyłem w związku z tą książką - ale jednocześnie cieszę się, że do tego doszło - był telefon, jaki wykonałem do pana senatora Kozłowskiego na kilka dni przed jego śmiercią. Zadzwoniłem do niego w wyjątkowo piękną słoneczną niedzielę, niestety przebywał już wtedy w szpitalu. Powiedziałem mu wówczas, że taka książka została właśnie ukończona i, że jest już na etapie produkcji w oficynie Znak. Pan senator naprawdę szczerze się ucieszył, że tyle osób z tak różnych środowisk zechciało w tym przedsięwzięciu uczestniczyć. Proszę zwrócić uwagę, że pan senator Kozłowski został pożegnany przez jednostkę GROM w taki sam sposób jak generał Petelicki; także przy jego grobie stanął poczet honorowy operatorów GROM-u w umundurowaniu i ekwipunku bojowym. To ze strony żołnierzy przejaw najwyższego honoru i szacunku, bo nie ma to nic wspólnego z czczym splendorem. Żołnierze GROM-u stanęli w taki sposób przy obu tych mogiłach, bo demonstrowali, że są gotowi do natychmiastowego
działania w obronie Rzeczpospolitej. To płynęło z ich serc.

WP: Ton wielu opowieści o generale Petelickim zamieszczonych w książce jest niemal identyczny, powtarzają się nawet te same wątki.

- W żaden sposób ani nie mogłem, ani nie chciał wpływać na kształt oraz formę tych wspomnień, sam zastanawiałem się nad tym, czy to będzie jeden dźwięk. Natomiast proszę zwrócić uwagę, że głosy wszystkich tych ponad trzydziestu osób zebrane w różnym czasie z różnych miejsc brzmią jak jeden wielki wielogłosowy chór. Mam nadzieję, iż udało nam się uzyskać rzeczywisty obraz postaci generała Petelickiego i to było jedynym celem książki; nie literacka czy formalna doskonałość publikacji tylko autentyczność i w miarę możliwości pełna prawda. Tak po prostu było, to - mam taką nadzieję - udało się osiągnąć.

Wszystkie błędy i niedoskonałości są wyłącznie moją winą, wszystkie zalety tej książki są przynależne osobom, które w tym projekcie były łaskawe wziąć udział. To co sobie założyłem tuż po śmierci generała, wykonałem - najlepiej jak potrafiłem, natomiast wszyscy, którzy wzięli w tym przedsięwzięciu udział, dali po prostu szczere i piękne świadectwo o nim, jako o człowieku i dowódcy. Mam nadzieję, że w tle jego osoby został również dyskretnie zarysowany wizerunek jednostki i osobowości ludzi, którzy ją tworzyli, kształtowali i służą w niej do chwili obecnej. Poczytuje sobie za ogromny honor rekomendację GROM-u, która widnieje na okładce książki.

WP: Wracając do samych początków biografii generała, jak Pan sądzi, dlaczego wybrał on karierę w służbach, a nie w wojsku, jak jego rodzice?

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ale trzeba brać pod uwagę także czas, kiedy podejmuje się takie decyzje, a zwykle podejmuje je człowiek bardzo młody. Jak wspominają jego przyjaciele z tamtych lat, generał już wówczas nosił się jak James Bond, a trzeba też wziąć pod uwagę, że miał miejsce wtedy wysyp literatury pewnego typu, która kreowała bohaterów takich jak kapitan Kloss, Stirliz, czyli ludzi wywiadu. Zapewne każdego młodego człowieka pociąga aura tajemnicy, ryzyko, tajna działalność. Być może tak to wyglądało, choć nie czuje się kompetentny, żeby wnikać w to, dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję.

Wydaje mi się, że pan generał służył takiej Polsce, jaka ona wtedy była. Nikt z nas nie wybierał sobie ani miejsca, ani czasu swoich narodzin, a wtedy innej Polski po prostu nie było. Co więcej, dla bardzo młodego pokolenia, urodzonego tuż po wojnie, nie było żadnego punktu odniesienia, żadnej skali porównawczej, choćby z okresem przedwojennym. Być może tu należałoby poszukiwać źródeł jego motywacji.

WP: W książce podkreśla Pan, że choć generał Petelicki w czasach PRL-u czynnie zwalczał podziemie Solidarności, osoby, z którymi współpracował po przełomie roku '89, czy to politycy wywodzący się z solidarnościowej opozycji, czy też weterani, powstańcy warszawscy i cichociemni, obdarzali go pełnym zaufaniem. Czy dużo było osób, które jednak nigdy nie wybaczyły mu jego PRL-owskiej przeszłości?

- Myślę, że jest sporo takich osób, które widzą w nim tylko oficera Służby Bezpieczeństwa i tak też go postrzegają. Ja patrzę na jego osobę w nieco odmienny sposób, uważam że skoro najwyższe władze nowej, demokratycznej Polski, zaryzykowały i pozytywnie zweryfikowały go jako dawnego oficera komunistycznych służb, a ponadto ostatni żyjący weterani z kręgu cichociemnych, w sposób jasny i oczywisty, przekazali jemu osobiście, a co za tym idzie jednostce GROM, wszystkie tradycje związane z ich służbą, czyli hasło "Tobie Ojczyzno", znak Polski Walczącej i naszywkę "Cichociemni", to trudno o wyższą autoryzację.

W moim przekonaniu ma to tym większy walor, że, nie mówiąc absolutnie nic niestosownego o ludziach, którzy zwalczali reżim komunistyczny w latach 80., prowadzili oni walkę cywilną, natomiast cichociemni toczyli walkę zbrojną, i to na śmierć i życie. Tych kilkuset ludzi było ostrzem potężnej, ale dość amorficznej organizacji, jaką była Armia Krajowa. To był grot Polski podziemnej. Jeżeli ci, którzy przeżyli i dotrwali do naszych czasów, sami przekazują swoje sztandary, swoje lary i penaty dowódcy jednostki GROM, to jest to wyraz najwyższej autoryzacji.

WP: Czy dla Amerykanów i Brytyjczyków, którzy pomagali tworzyć GROM i z nim współpracowali, przeszłość generała miała jakiekolwiek znaczenie?

- Oni nie tylko znali jego przeszłość, ale przecież byli też przez dwie dekady jego czynnymi przeciwnikami. To zagadnienie z zakresu psychologii wojny - nie ma nic wspanialszego, niż zmiana frontu przez twardego przeciwnika. Jeśli zagorzały wróg staje się praktycznie z dnia na dzień naszym sojusznikiem, to jest to niezaprzeczalny sukces. Niestety po czerwcu 1989 roku nie było w Polsce tak ekskluzywnej sytuacji, jaką mieli twórcy Drugiej Rzeczypospolitej, gdzie zniknęły wszystkie byty zaborcze, w związku z tym automatycznie przestały obowiązywać wszelkiego rodzaju zobowiązywania, formalne i moralne, jakie wobec państw zaborczych, tamtejszych armii czy struktur bezpieczeństwa, mieli Polacy. Drugą Rzeczpospolitą ustanowiono na surowym korzeniu, Trzecia przejęła z całym dobrodziejstwem inwentarza większość struktur pozostałych po PRL, czego skutki odczuwamy w wielu dziedzinach do dziś. WP: Jak narodziła się w głowie gen. Petelickiego idea utworzenia GROM-u - elitarnej jednostki specjalnej, która miała zebrać w
swoich szeregach najlepszych z najlepszych?

- To było około 1990 roku po operacji "Most" (kryptonim operacji przerzutu Żydów z ZSRR i Rosji do Izraela, który odbywał się przez terytorium Polski - przyp. red.), kiedy okazało się, że polskie placówki dyplomatyczne nie są bezpieczne. Wtedy doszło do ostrzelania samochodu attaché handlowego naszej ambasady w Libanie. Pan generał, ówcześnie podpułkownik był w strukturze MSZ-u odpowiedzialny za ochronę polskich placówek dyplomatycznych za granicą, musiał w związku z tym wykonać misję "pacyfikacyjną" na Bliski Wschód, która zakończyła się sukcesem.

Zapewne wówczas generał zorientował się, że tego typu działanie jest sukcesem doraźnym. I oprócz działań o charakterze wywiadowczym czy paradyplomatycznym, jest potrzebne jakieś twarde narzędzie do realizacji polskiej racji stanu. Niewykluczone, że wówczas w głowie zakiełkował mu pomysł narodzin GROM-u, co zbiegło się z uświadomieniem sobie takiej samej potrzeby przez władzę polityczną - sterników MSW z ministrem Krzysztofem Kozłowskim na czele. Ta sama idea wygenerowana została w dwóch - jeszcze dwa lata wcześniej skrajnie wrogich - środowiskach. Nie jest wykluczone, że obie te strony zauważyły w mniej więcej tym samym czasie, że państwu polskiemu, jest potrzebne takie właśnie narzędzie siły, jak antyterrorystyczna jednostka specjalna. A skoro pan generał przygotował koncepcję, minister Kozłowski dał mu bodajże trzy miesiące na realizację. To jest szalenie krótki czas, ale on to zrobił!

WP: I Amerykanie zgodzili się wszystko sfinansować.

- Pieniądze to tylko jedna sprawa, bo wiele państw dostawało od Amerykanów niemałe pieniądze, natomiast podstawą sukcesu GROM-u było przekazanie know how - taktyki wypracowane podczas realnych działań wojennych na całym świecie.

WP: Powszechnie mówi się, że Amerykanie byli nam wdzięczni za ewakuację ich agentów wywiadu z Iraku przed operacją Pustynna Burza, dlatego praktycznie bez słowa sprzeciwu zaangażowali się w pomoc przy tworzeniu GROM-u.

- Amerykanie są pamiętliwi, potrafią docenić takie działania, jak też potrafią być skrajnie mściwi. A tu wykazali tę najlepszą część swojej osobowości i myśli państwowej. Jeśli mogli poszerzyć sferę bezpieczeństwa w tym bardzo tektonicznym miejscu w Europie, to po prostu z tego skorzystali. To się oczywiście wiązało z jakimiś ryzykiem, ale należy pamiętać, kto stał po przeciwnej stronie - osoby nie z Księżyca, tylko ludzie, którzy działali na terenie USA i przeciwko Stanom Zjednoczonym, w związku z czym byli rozpoznani i prawdopodobnie zostali uznani za sprawnych i wiarygodnych. Z kolei elita nowej Polski ich autoryzowała, mieli oni za sobą konkretne dokonania, więc partner przystąpił do gry. I w kontekście tych prawie 25 lat Amerykanie się na tej inwestycji nie zawiedli. Przecież mieli tu dużo starszych sojuszników, bardziej długoletnich, a sami teraz utrzymują, że najbardziej efektywna i sensowna jest ich współpraca z brytyjskim SAS i polskim GROM-em. Jeżeli Amerykanie i Polacy są w stanie tworzyć wspólne
zespoły bojowe i działać na zasadzie wymiennej, to chyba trudno o lepszą rekomendację ze strony sojusznika.

WP: Co sprawiło, że GROM odniósł taki sukces, stając się jedną z najlepszych jednostek specjalnych na świecie? Bez generała Petelickiego nie byłoby tego sukcesu?

- Generał Petelicki to postać kluczowa. GROM to było autorskie dzieło generała, otoczonego przez znakomitych ludzi. Pojedynczy człowiek może opracować jakąś teorię czy dzieło o charakterze filozoficznym, natomiast tu trzeba było zmierzyć się ze skomplikowaną materią, bardzo trudnymi realiami lat 90. Punkt startu był dramatyczny, Polska była wtedy państwem upadłym, nie w rozumieniu dzisiejszej Syrii czy Somalii, ale na przykład krajów Ameryki Łacińskiej, na przykład takich jak Argentyna (po wielkim krachu finansowym w 2001 roku - przyp. red.). Sytuacja kraju była katastrofalna; byliśmy wielokrotnym bankrutem - tego z obecną sytuacją w Grecji, Hiszpanii czy Portugalii nie da się nawet porównać.

W takiej sytuacji i przy zwijającej się armii, znalazł się człowiek, który poszedł pod prąd. Są takie ryby, jak pstrągi czy łososie, które żeby żyć, muszą płynąć pod prąd, i w zasadzie to samo można powiedzieć o osobie generała - cały czas szedł pod prąd, mierząc się z oporem materii i wszelkimi przeciwnościami. A jednak dopiął swego - GROM jest dziełem trwałym. Pan generał nie żyje, a jego dzieło trwa i świadczy o naszym kraju jak najlepiej. Można powiedzieć, że generał Petelicki był człowiekiem, który utworzył i doprowadził do wypracowania polskiej marki w najtrudniejszej z dziedzin, czyli w dziedzinie obronności. Nie bardzo się możemy pochwalić własnymi konstrukcjami rakiet, dronów czy czołgów, które spełniałyby najwyższe walory technologiczne. A tutaj, wbrew ogólnemu trendowi, została utworzona jednostka specjalna, która nie tylko przetrwała, ale także inspiruje szefostwo resortów siłowych do tworzenia kolejnych jednostek tego typu.

WP: Sukces GROM-u przekłada się na jakość całych naszych sił specjalnych?

- W wojsku jest trochę tak jak w sporcie, czyli panuje zasada "bij mistrza". Niezależnie od tego, że poziom został wytyczony przez standardy GROM-u, to każda z nowo powołanych jednostek ma swoich wspaniałych ludzi, własną taktykę, ambicję oraz chęć doścignięcia i prześcignięcia GROM-u. Czyli następuje unikalne, jeśli chodzi o struktury naszego kraju, równanie w górę. Co więcej, partnerzy NATO zadecydowali, że jednostki i działania specjalne mają być polską specjalnością.

WP: Jak generał oceniał swoich następców dowodzących GROM-em?

- Mogę tylko przytoczyć jedną z naszych rozmów, kiedy ja wprost zapytałem się jak to widzi. Odpowiedział, że trzeba popierać każdego dowódcę GROM-u, bo sam fakt, że ktoś podjął się tego zadania, jest dla niego niemałym wyzwaniem i ryzykiem. Generał miał świadomość tego, że to jest trochę jak z przeszczepem - działający, pełnosprawny organ zostaje przeszczepiony z organizmu X, czyli MSW, do organizmu Y, czyli MON-u. Nie obejdzie się bez cięć, szwów, zakażeń i całego szeregu zabiegów o charakterze medycznym. A potem trzeba dbać, by przeszczep się przyjął, a blizny, jeżeli już mają zostać, przynajmniej przestały się jątrzyć.

W moim przekonaniu dla każdego kolejnego dowódcy dowodzenie GROM-em, po okresie uformowania i dowodzenia jednostką przez pana generała, było wielkim wyzwaniem. Na pewno nikt nie był w stanie w taki sposób kierować GROM-em jak on. Czasem im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że on nie tylko jednostką dowodził, ale jej przewodził. On był duchem GROM-u i jego siłą napędową, która nie tylko utrzymywała go w ruchu, ale nadawała też rytm i kierunek.

WP: Co było najtrudniejsze przy tworzeniu książki o generale Petelickim?

- Powiem szczerze, że wolałbym, aby ta książka nigdy nie powstała. Jej ukazanie się nie daje mi żadnej prywatnej satysfakcji i wolałbym, żeby nie było powodu do jej napisania, żeby pan generał cieszył się długim życiem i powszechnym szacunkiem. Żeby idąc alejkami Parku Łazienkowskiego lub Nowym Światem, od przechodzących warszawiaków albo przyjezdnych odbierał oznaki szacunku, aby uchylali przed nim kapelusze. Dlatego że mimo całej swej krętej drogi życiowej zostawił wolnej Polsce dobro materialne w sferze najtrudniejszej, jaką jest w tych nieheroicznych, niewojennych czasach, obronność naszego kraju. GROM jako jednostka wojskowa nie obroni ani granic, ani suwerenności Polski. Ale jest ewidentnym, namacalnym dowodem siły ducha i cnót żołnierskich, jakie tkwią w naszym społeczeństwie, a które są dziedzictwem naszej pięknej, acz dramatycznej historii ostatnich wieków. Między innymi dlatego pozwoliłem sobie w książce na kilka cytatów o charakterze historycznym, żeby pokazać pewną ciągłość myślenia o naszym
państwie, polskim społeczeństwie, armii, o tym czym jest wolność, odpowiedzialność za ojczyznę i gotowość do ponoszenia najwyższych ofiar.

Pan generał, zwłaszcza w ostatnich latach, wiele swoich wypowiedzi dedykował młodemu pokoleniu. Myślał o młodzieży jako największym skarbie i dorobku wolnej Polski. Chciał, żeby ci młodzi ludzie mieli właśnie nie wojenną, ale jak najlepszą przyszłość, aby byli jak najlepszymi obywatelami i sternikami polskiej nawy państwowej. Jest rzeczą znamienną, że w tym samych duchu o postaci generała wypowiadają się osoby o poglądach lewicowych, jak i konserwatywnych. Co to znaczy? Że był osobą nietuzinkową, wybitną, zasługującą na pamięć i szacunek od reszty obywateli, niezależnie od ich osobistych poglądów i skłonności politycznych.

Rozmawiał Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)