Polska"Najważniejsze jest życie i rodzina". Chora na raka Alicja potrzebuje 200 tys. zł na leczenie

"Najważniejsze jest życie i rodzina". Chora na raka Alicja potrzebuje 200 tys. zł na leczenie

- Jestem zdana na rodzinę i przyjaciół - mówi dla Wirtualnej Polski 28-letnia Alicja Oleńska, która od dwóch lat walczy z nowotworem złośliwym. Jej przyjaciele założyli fundację „Draka o Mięsaka” i zbierają pieniądze na protonową radioterapię. Aby zebrać 200 tys. zł zorganizowali koncert „Muzyczna Draka”.

"Najważniejsze jest życie i rodzina". Chora na raka Alicja potrzebuje 200 tys. zł na leczenie
Źródło zdjęć: © Alicja Oleńska/arch.prywatne

23.01.2015 | aktual.: 23.01.2015 19:09

WP: * Jaka była pierwsza myśl, gdy lekarze powiedzieli Pani o ich podejrzeniach?*

Alicja Oleńską: Pierwsza myśl dotyczyła mojej 2-letniej córki. Pomyślałam, że jest zbyt mała, aby zostać bez mamy. Nie mogłam pogodzić się z tym, że nie zobaczę, jak idzie do przedszkola i szkoły, nie poznam jej pierwszego chłopaka. Szybko zrozumiałam, że nie chcę, aby mnie jako matkę to wszystko ominęło, dlatego bardzo szybko przyszło otrzeźwienie.

WP: Jak wyglądał moment, kiedy diagnoza się potwierdziła?

- Bardzo dobrze pamiętam moment, gdy lekarz oznajmił mi, że jest to bardzo złośliwy rodzaj nowotworu. Czekał na moją reakcję. Przyjęłam to ze spokojem. Zaczęłam walczyć. Starałam się wykorzystać wszystkie sposoby, by zwalczyć chorobę. W podobny sposób staram się myśleć do dzisiaj. Robię wszystko, aby jak najdłużej żyć.

WP: Ile czasu w Pani przypadku minęło od diagnostyki do rozpoczęcia leczenia?

- W moim przypadku wszystko działo się bardzo szybko. Od podejrzenia choroby do odebrania wyników histopatologicznych minęły trzy tygodnie. Dodatkowo okazało się, że mam przerzut do przedsionka serca. Stanowi to bezpośrednie zagrożenia dla życia. W ciągu kilku dni została zorganizowana operacja. Nie mogę narzekać na służbę zdrowia.

WP: Czy ostatnie problemy służby zdrowia wpłynęły na jakość Pani leczenia?

- Zasadniczo problem ten mnie nie dotyczy, ponieważ wcześniej byłam diagnozowana. Ja po prostu dostałam swojego lekarza prowadzącego, który prowadzi dalsze leczenie. Moja lekarka zasięgała opinii również innych specjalistów i dopiero wówczas rozpisywała chemioterapię. Z mojej perspektywy przez ostatnie dwa lata nic się nie zmieniło. Ja nie odczułam, aby czas oczekiwania na wizytę lub rejestrację się wydłużył.

WP: W najbliższą niedzielę w studenckim klubie „Kwadratowa” organizowany jest dla Pani koncert. Co dokładnie jest celem zbiórki?

- Początkowo celem zbiórki była kuracja witaminą B17. Niestety, ale mój stan zdrowia od tego czasu zdążył się pogorszyć. Guz, który mam w płucu, bardzo mocno naciska na serce, co powoduje zmniejszenie jego wydolności. Dlatego potrzebuję środków, które szybciej i bardziej radykalnie zadziałają, bo na efekty witaminy B17 trzeba czekać, a ja czasu mam coraz mniej. Nawet sami lekarze odradzali mi tę kurację.

WP: W takim razie, co jest obecnie celem zbiórki?

- Moja rodzina i znajomi dowiedzieli się niedawno o możliwości radioterapii protonowej. Niestety w Polsce jest tylko jedna klinika, która stosuje tę metodę. Leczy w ten sposób czerniaka gałki ocznej, więc pomocy muszę szukać za granicą. Mój mąż wraz z przyjaciółką rozesłali zapytania do kilkunastu klinik na całym świecie. Pozytywnie odpowiedziały klinki w Monachium, Heidelbergu oraz New Jersey. Chcą one otrzymać dodatkową dokumentację medyczną.

WP: * Na czym polega metoda protonowa?*

- Istotą tej metody jest fakt, że wiązka promieniowania wpada bezpośrednio w guza. Jest wycelowana w chore obszary, nie uszkadza przy okazji zdrowych narządów. Ta terapia jest jeszcze bardziej kosztowna niż B17. Trudno jest oszacować dokładne koszty. Są one zależne od tego, ile razy będę musiała zostać naświetlona. Wstępnie wyliczyliśmy, że może to być nawet ok. 200 tys. złotych.

WP: Jak wyglądał Pani udział w podejmowaniu codziennych, domowych decyzji?

- Staram się normalnie funkcjonować. W pierwszym okresie choroby, gdy dostawałam pierwsze „chemie”, funkcjonowałam tak jak wcześniej. Robiłam zakupy, sprzątałam, zajmowałam się dzieckiem i jeździłam autem. Wówczas wiele osób nie wiedziało, że jestem chora. Z czasem mój stan zaczął się pogarszać. Mam problemy z takimi codziennymi czynnościami jak wzięcie prysznica czy zmywanie naczyń. Przyprawia mnie to o zadyszkę. Teraz zasadniczo jestem w dość słabym stanie.

WP: W związku z tym musiał zmienić się zakres obowiązków domowników?

- Mam bardzo samodzielny charakter. Zawsze chciałam robić wszystko w pojedynkę. Teraz niestety jestem zdana na rodzinę i przyjaciół. Mąż wozi mnie na wózku inwalidzkim. Moja rodzina też nie chce zostawiać mnie samej w domu. Codziennie jest ktoś, kto się mną opiekuje. Wsparcie otrzymuję również od mojej sąsiadki, która gotuje mi obiady. Kiedy jest taka potrzeba, zajmuje się też moją córeczką.

WP: Jak na chorobę zareagowała Pani córka?

- Pierwszy miesiąc choroby przeleżałam w szpitalu. Wówczas w naturalny sposób miałam ograniczony kontakt z córką. Kiedy mąż golił mi włosy, mówiła „mamusiu ładnie wyglądasz”, ocierała mi łzy. Z jej perspektywy nie zmieniło się wiele. Rozmawia na mój temat ze swoimi rówieśnikami. Stara mi się pomagać – nosi zakupy, podaje szklankę wody. Jest bardzo troskliwą dziewczynką. Rozumie to, że mama nie może się z nią pobawić i nie ma siły jej nosić. Staram się być bardzo blisko niej i funkcjonować jako mama.

WP: Wiadomość o Pani stanie zdrowia rozeszła się pośród Pani znajomych. Czy byli ludzie, którzy się od Pani odwrócili?

- Ja spotkałam się tylko z głosami wsparcia. Żaden z moich znajomych nie przestał odbierać telefonów, a wręcz przeciwnie. Od kiedy zachorowałam, zaczęli się kontaktować ze mną ludzie, którzy nie rozmawiali ze mną od wielu lat – koledzy ze szkoły podstawowej, a nawet przedszkola. Dzwonią mówiąc, że trzymają kciuki, modlą się. Byłam tym bardzo zaskoczona. Bardzo dużo wsparcia dostaję od moich przyjaciółek, które opiekują się Kają. Jestem im wszystkim ogromnie wdzięczna. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam.

WP: Czego oczekuje od swojego partnera osoba, która zapadła na nowotwór?

- Oczekuje przede wszystkim wsparcia i zrozumienia. Mam świadomość, że chemioterapia ma wpływ na moje zachowanie. Często przejawia się to w moich bardzo złośliwych zachowaniach. Zdarza mi się krzyczeć i płakać. Mam wówczas bardzo ciężkie dni i zdaję sobie z tego sprawę.

WP: A mąż jak na to reaguje?

- Mój mąż bardzo mnie wspiera w chorobie. Jestem mu bardzo wdzięczna za to, że potrafi to znieść i nie odezwać się słowem. Gdy wykrzykuję swoje żale, on cierpliwie czeka. Czasem wystarczy, ze mnie przytuli. Najważniejsze jest zrozumienie. Ważne jest, aby wysłuchać tego, co leży mi na sercu i wesprzeć milczeniem.

WP: Czy straszna diagnoza doprowadziła do zmiany Pani życiowych priorytetów?

- Świadomość choroby przewróciła moją piramidę wartości. Problemy, które do tej pory uważałam za istotne, okazały się być błahymi. Z mojej perspektywy nieposprzątane mieszkanie, czy brak urlopu, nie są problemami. Teraz dla mnie najważniejsze jest życie i rodzina. Chcę spędzić z nimi jak najwięcej czasu. Czerpanie radości z każdego dnia i z pozornie prostych rzeczy - to są moje priorytety.

WP: Zdarzało się Pani wątpić w powodzenie leczenia?

- Ostatnio pojawił się moment załamania. Przyjmowałam chemię i bardzo ciężko ją znosiłam. Pod naporem guza pękła mi kość w miednicy. Dodatkowo okazało się, że mam płyn w płucach i musiałam być hospitalizowana. Wówczas okazało się, że chemioterapia nie dała żadnego efektu. Jedynie osłabiła organizm i przyśpieszyła rozwój choroby. Wszystko to spadło na mnie krótko przed Bożym Narodzeniem. Wówczas załamałam się psychicznie i fizycznie.

WP: Dzięki czemu przełamała Pani ten kryzys?

- Święta spędzaliśmy w licznym, rodzinnym gronie. Pozwoliło mi to wziąć się w garść. Zrozumiałam, że użalanie się nad sobą nie ma sensu i nie doprowadzi do niczego. Muszę się skupić na nowych metodach leczenia. Została zapisana mi już chemia tabletkowa. Nie mogę pozwolić sobie na zwątpienie. Idziemy dalej, bo chcę żyć.

Koncert „Muzyczna Draka” rozpocznie się w studenckim klubie „Kwadratowa” w najbliższą niedzielę o godzinie 18.00. Koszt biletu to 10 złotych. Podczas imprezy planowana jest aukcja przedmiotów przekazanych przez darczyńców. Dochody z biletów oraz aukcji zostaną przekazane na wsparcie Alicji Oleńskiej.

* Rozmawiał Tomasz Gdaniec, Wirtualna Polska*

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (18)