Najtrudniejszy rok Kaczyńskiego. Sprawczość stała się mitem, nastał imposybilizm [ANALIZA]
Narastająca bezradność w walce z pandemią, strach przed środowiskami antyszczepionkowymi, brak unijnych pieniędzy na walkę ze skutkami koronakryzysu, rozpad Zjednoczonej Prawicy, konieczność kupowania głosów, chłodne relacje ze Stanami Zjednoczonymi – to tylko niektóre problemy, z którymi w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy mierzyło się Prawo i Sprawiedliwość. Długa lista kłopotów dowodzi, że 2021 rok był dla Jarosława Kaczyńskiego najtrudniejszym od przejęcia władzy. Imposybilizm, z którym walczył od lat, stał się codziennością partii władzy – analizuje dziennikarz WP Patryk Michalski.
01.01.2022 12:26
"Utrzymanie większości Prawa i Sprawiedliwości to największy sukces Jarosława Kaczyńskiego w mijającym roku" – to zdanie, które usłyszałem nieoficjalnie od jednego z polityków PiS stało się punktem wyjścia do poniższej analizy. Jest wiele dowodów na to, że wypowiedź, której poseł nie chce powtórzyć pod własnym nazwiskiem, idealnie oddaje stan faktyczny. Cena tego jedynego dużego sukcesu prezesa PiS jest bardzo wysoka: to bezwład.
Obóz władzy w 2021 roku coraz bardziej zaczął przypominać dziurawą szalupę, której kapitan wylewa wodę i łata kolejne dziury. To – przy dużym wysiłku - pozwala utrzymywać się na powierzchni, ale skazuje na bezwiedne dryfowanie, a nie rejs do jasno określonego celu. Mijający rok był pod tym kątem przełomowy dla Prawa i Sprawiedliwości, obalając mit bezwarunkowej sprawczości prezesa.
Niemal dokładnie rok temu – po masowych protestach wywołanych wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, który zaostrzył prawo aborcyjne w Polsce – Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" odcinał się od wizerunku wizjonera, który wszystko ma pod kontrolą. - Ostatnio słyszałem, że wszystkie wydarzenia w Polsce to wynik jakiegoś mojego perfidnego planu. Że wszystko przewiduję, nad wszystkim panuję, na wszystko mam wpływ – mówił.
Wówczas mógł sobie na to pozwolić, bo zaostrzenie prawa aborcyjnego bez uchwalenia nowej ustawy, rzeczywiście było postrzegane jako wypełnienie jednej z wyborczych obietnic, rękami zaprzyjaźnionej Julii Przyłębskiej i sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Słowa prezesa PiS były traktowane zazwyczaj jako dowód fałszywej skromności, kurtuazji, czy ocieplania wizerunku. Wicepremier wypowiedział je, bo rzeczywiście był postrzegany jako faktyczny szef rządu i osoba, która ma na wszystko wpływ.
Ostatnie miesiące diametralnie tę sytuację zmieniły. Szczególnie w obliczu całkowitej kapitulacji w walce z pandemią. Słowa o bezwarunkowej sprawczości Jarosława Kaczyńskiego jeszcze nigdy nie były tak nieaktualne. Dowody na poparcie tej tezy daje sam prezes PiS.
Chciałbym, ale nie mogę
W najnowszym wywiadzie dla Interii Jarosław Kaczyński przyznaje, że jest zwolennikiem "pójścia na całość" w walce z pandemią i precyzuje, że dopuszcza nawet obowiązek szczepień przeciw COVID-19. Jednak tylko po to, by za chwilę dodać "obawiam się, że nie byłoby to w pełni egzekwowalne". Prezes PiS mówi o gotowości do przyspieszonych wyborów, jako konsekwencji sprzeciwu wobec antyszczepionkowców we własnym klubie, w sytuacji kiedy w walce z pandemią partia władzy idzie po linii najmniejszego oporu.
To nie jedyny przykład bezwiednego dryfowania PiS. Jarosław Kaczyński od wakacji zapowiada likwidację Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w obecnym kształcie. Premier w październiku w rozmowie z "Financial Times" obiecał nawet, że stanie się to do końca roku. Słowa nie dotrzymał. Opieszałość wynika z braku porozumienia między PiS, Solidarną Polską a prezydentem.
Zbigniew Ziobro – przy okazji likwidacji Izby Dyscyplinarnej – chce przeprowadzić drastyczną rewolucję w całym Sądzie Najwyższym, na co nie godzi się Andrzej Duda. Brak jakichkolwiek działań w tej sprawie – od czasu nałożenia kar dziennych przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej – kosztuje nas już ponad 260 milionów złotych. Kwota rośnie o milion euro każdego dnia. Co więcej, to niejedyny koszt, bo konsekwencją jest również nieprzyznanie zaliczki z unijnego funduszu na walkę ze skutkami koronakryzysu. Kolejnym – w 2022 roku – może być uruchomienie nowego mechanizmu pieniądze za praworządność.
"Polski Ład" nie pomaga, a głosy kosztują
Nawet "Polski Ład", który miał dodać PiS wiatru w żagle, nie spełnił wewnętrznych oczekiwań. Mimo wielokrotnie powtarzanych przekazów, że Polacy zyskają na największej podatkowej rewolucji ostatniego trzydziestolecia, przepychanej w Sejmie kolanem, rzeczywistość nie pozostawia złudzeń. Straci wielu przedsiębiorców, a część z nich, by temu zapobiec, przerzuci koszty na swoich klientów.
Ci, którzy zyskają nie zdążą się nacieszyć dodatkową gotówką, bo w wielu przypadkach zysk nie pozwoli na zredukowanie skutków podwyżek cen prądu, gazu, żywności i usług. Czołowy program gospodarczy PiS – w najlepszym wypadku – może być obecnie postrzegany jako łagodzenie skutków inflacji. Choć prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą mieli postrzegać program jako koło zamachowe gospodarki, częściej mówią o zamachu na ich portfele i stabilność finansową.
Na rynku zdrożała też cena za głos wspierający obóz władzy. Prawo i Sprawiedliwość – po wyrzuceniu Jarosława Gowina z rządu - od miesięcy obłaskawia posłów buntowników, którzy początkowo opuszczali klub PiS, by po złożeniu im odpowiednich ofert, powrócili na łono obozu rządzącego. Mowa m.in. o posłach Lechu Kołakowskim, Małgorzacie Janowskiej czy Arkadiuszu Czartoryskim, którzy z przytupem odchodzili od Kaczyńskiego, po to by za chwilę zmieniać zdanie. Koszty moralne najwyraźniej widać było jednak widać przy okazji afery Łukasza Mejzy. Poseł trwał w rządzie niemal do Wigilii, mimo ujawnienia przez Wirtualną Polskę, że w przeszłości chciał zarabiać na obietnicach leczenia nieuleczalnie chorych.
Lista problemów Jarosława Kaczyńskiego jest dużo dłuższa, jednak nie wszystkie szkodziły władzy. Afera mailowa i wiadomości obnażające wyrachowanie władzy, nie spowodowały ani dymisji, ani tąpnięcia w rządzie. Z kolei realny i niewywołany przez władzę problem na pograniczu polsko-białoruskim paradoksalnie służył PiS. Zagrożenie ze strony Mińska i Moskwy, masowa akcja zwożenia migrantów, by nielegalnie przekraczali granicę, pozwoliły podbudować partyjne morale i w sytuacji zagrożenia zgromadziło dużą część ludzi przy władzy.
Brak gotowości do udzielania profesjonalnej pomocy humanitarnej i nielegalne odsunięcie dziennikarzy od strefy przygranicznej – mimo masowego nawoływania ekspertów, największych polskich redakcji czy hierarchów kościelnych – nie zrobiły na nikim większego wrażenia. PiS przyzwyczaiło się do działania pod ciągłym ostrzałem. Twarde stanowisko pozwoliło na demonstrację, że władza PiS nie zamierza się oglądać na żadne merytoryczne uwagi i idzie jak taran, byleby utrzymać większość.
Podobnie było w przypadku błyskawicznej wojnie z wolnymi mediami. Wyciągnięcie "lex TVN" z sejmowej zamrażarki i ekspresowe przyjęcie przepisów uderzających w największą niezależną stację informacyjną w kraju, było potrzebne PiS przede wszystkim dla podbudowania nastrojów własnego aktywu. PiS mogło pokazać, że mimo tygodni zawirowań ma większość i może dyktować warunki. Kosztem było postawienie na ostrzu noża naszych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, ale i tę cenę Jarosław Kaczyński był gotów zapłacić. Efekt propagandowy partyjnego aktywu był krótkotrwały, a kolejna frustracja nadeszła wraz z prezydenckim wetem do ustawy.
Nowy rok na razie nie wróży zamiany dziurawej szalupy w sterowny statek. Widmo V fali pandemii, kolejne kary za łamanie praworządności, konieczność zaspokajania potrzeb koalicjantów i posłów gwarantujących większość PiS, przybierające na sile podwyżki, rosnące raty kredytu sygnalizują, że prezes PiS jeszcze szybciej będzie musiał wylewać wodę z łajby. Jarosław Kaczyński wchodzi jednak w 2022 rok z dużym doświadczeniem w utrzymywaniu obozu władzy na powierzchni mimo narastających problemów. Największym wyzwaniem będzie utrzymywanie wyborców w przekonaniu, że bezwiedne dryfowanie wciąż jest pięknym rejsem.