Kryscina Cimanouska© East News | AP

Najtrudniejszy bieg Krysciny Cimanouskiej. Właśnie się zaczął

Są pod stałym nadzorem Służby Ochrony Państwa. Kryscina Cimanouska i jej mąż Arseń Zdaniewicz po ucieczce przed reżimem Aleksandra Łukaszenki chcą związać swoją przyszłość z Polską. - Wszystko zniknęło. Musimy budować nasze życie od zera – mówi w rozmowie z Magazynem WP Kryscina Cimanouska.

Białoruska lekkoatletka wraz z mężem Arseniem Zdaniewiczem dostali w Polsce wizy humanitarne.

Sprinterka, po skrytykowaniu trenerów, najpierw została wycofana z Igrzysk Olimpijskich w Tokio, a następnie miała być przymusowo odesłana do Mińska.

Władzom nie spodobał się film opublikowany na Instagramie, w którym krytykowała szkoleniowców, którzy kazali jej wystąpić w sztafecie, podczas gdy miała startować wyłącznie w biegach indywidualnych na 100 i 200 metrów.

Po nakazie powrotu 24-letnia sportsmenka zdecydowała się na ucieczkę przed reżimem i karą, jaka miała na nią czekać na Białorusi. Śledziły to media na całym świecie.

Tatiana Kolesnychenko, Patryk Michalski, Wirtualna Polska: Jakie mieliście plany na przyszłość?

Kryscina Cimanouska: Po Tokio chciałam wziąć udział w Igrzyskach w Paryżu i jeszcze w kolejnych. Później planowaliśmy przerwę na urodzenie dziecka. Gdyby wszystko się udało, spróbowałabym jeszcze raz powalczyć o medale olimpijskie.

Arseń Zdaniewicz: A ja chciałem kontynuować karierę trenera personalnego i trenera Krysciny. Marzyłem o założeniu własnego fitness-klubu. Chcieliśmy też wstąpić do Międzynarodowej Akademii Fitnessu w Petersburgu. To bardzo dużo kosztuje, ale daje gwarancję pracy w każdym miejscu na świecie.

Kryscina Cimanouska i Arseń Zdaniewicz
Kryscina Cimanouska i Arseń Zdaniewicz© Instagram

Teraz wasze życie wywróciło się do góry nogami.

K.C.: Wcześniej nasze życie skupiało się tylko wokół treningów i domu. Teraz ciągle mamy jakieś spotkania, wywiady, dużo się dzieje. To jest krępujące, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do bycia w centrum zainteresowania. Najbardziej cieszymy się z tego, że jesteśmy razem.

A.Z.: Powoli przyzwyczajamy się do nowej rzeczywistości. Pierwszy szok już minął.

Czujecie się w Polsce bezpiecznie? Nie odstępują was na krok funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa. Są obecni nawet teraz, gdy rozmawiamy.

K.C.: Czujemy się bezpiecznie, ale bez ochrony nie możemy nigdzie wyjść. Myślę, że jest to związane z wydarzeniami na Ukrainie [chodzi o domniemane zabójstwo Witala Szyszoua, szefa Białoruskiego Domu na Ukrainie]. To dziwne uczucie, że ciągle ktoś jest obok ciebie, ale z drugiej strony, gdyby nie było ochrony, ciągle oglądalibyśmy się nerwowo za siebie.

Arseń, kiedy ty zdecydowałeś, że wyjeżdżasz z Białorusi?

A.Z.: Kiedy Kryscina była w Tokio i postanowiła, że nie wraca na Białoruś. To było oczywiste, że nie mogę jej zostawić w tej trudnej sytuacji, w obcym państwie. Chwilę później skontaktowali się ze mną działacze z Białoruskiej Fundacji Solidarności Sportowej, która pomagała Kryscinie. Jasno powiedzieli, że i ja powinienem jak najszybciej wyjechać, bo za moim pośrednictwem mogą na nią naciskać.

K.C.: Arsenia mogli po prostu zatrzymać. Telefonicznie uzgodniliśmy, że zabierze dokumenty i jak najszybciej wyjedzie.

Co ze sobą zabrałeś?

A.Z.: Niewiele rzeczy. Tyle się działo, że nie byłem w stanie się skupić na pakowaniu.

K.C.: Prawie nic nie zabrał. To jest męskie podejście. Ja otworzyłabym szafę i po prostu spakowałbym wszystko. Arseń spakował dwie koszulki i szorty, dla mnie wziął kurtkę i adidasy. Przyjechał z wielką torbą, ale kiedy ją otworzyłam, to w środku prawie nic nie było.

Co sobie powiedzieliście, kiedy już się zobaczyliście w Warszawie?

K.C.: Arseń akurat przyleciał, kiedy kończyłam konferencję prasową. Chwilę później musiałam jechać na wywiad. Zdążyłam tylko zapytać, jak się czuje. Jeszcze niedawno mieliśmy dom, pracę, ułożone życie. Teraz wszystko zniknęło. Musimy budować życie od zera.

A.Z.: Wszędzie pojechałbym za Krysciną. Martwię się tylko o nasze zwierzęta. Przyjaciele nam pomagają. Ktoś wychodzi z psem na spacer, ktoś wpada nakarmić kota. Bardzo za nimi tęsknimy.

Cimanouska o bieganiu dla Polski: "Nikt z rodziny nie będzie tratował tego jak zdrady"
Cimanouska o bieganiu dla Polski: "Nikt z rodziny nie będzie tratował tego jak zdrady"© PAP | Andrzej Lange

K.C.: Ja nawet płakałam. Zawłaszcza za naszą sunią rasy szpic. Kiedy przygarnęliśmy ją trzy lata temu była w fatalnym stanie. W pseudo hodowli żyła w klatce i tylko rodziła szczeniaki. Kiedy do nas trafiła, miała otwarte rany, panicznie bała się wychodzić na ulicę, bo nikt wcześniej nigdy jej nie zabrał na spacer. Serce mi pęka na myśl, że została w Mińsku. Liczę na to, że uda się je sprowadzić do Warszawy. Najpierw musimy jednak znaleźć mieszkanie, w którym będziemy mogli się urządzić.

Gdzie teraz mieszkacie?

A.Z.: W sekretnym miejscu. Nie możemy mówić o szczegółach ze względów bezpieczeństwa.

K.C.: Przeglądamy różne oferty i myślimy o tym, żeby w przyszłości coś wynająć. Oczywiście władze Polski bardzo dużo dla nas zrobiły i proponują nam wsparcie, ale sami chcemy sobie zorganizować dach nad głową. Jesteśmy dorosłymi i samodzielnymi ludźmi.

Jak się poznaliście?

A.Z.: Pochodzimy z różnych części Białorusi, ale spotkaliśmy się w Mińsku. Przyjechałem wtedy na obóz treningowy. Okazało się, że i ja, i Kryscina mieliśmy tego samego trenera. Można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i tak już od ośmiu lat jesteśmy razem.

K.C.: Miałam wtedy 16 lat, a Arseń - 18. Początkowo, jak to nastolatkowie, tylko się spotykaliśmy. Później nasze relacje dojrzały.

W jakim wieku zaczęliście trenować?

A.Z.: We wczesnym dzieciństwie. Próbowałem różnych dyscyplin: pływanie, karate, piłka nożna, siatkówka. Kiedy miałem 11 lat, zacząłem trenować profesjonalnie.

K.C.: A ja miałam 14 lat, kiedy zaczęłam zawodowo uprawiać sport. Rodzice nie byli tym zachwyceni, ale wspierała mnie babcia. Ona uprawiała sport amatorsko. Kiedy zobaczyła, że lubię biegać, powiedziała, że powinnam się rozwijać, bo w sporcie można zrobić dużą karierę, a we mnie trenerzy widzą potencjał. Zachęcała mnie, bym szła naprzód.

Teraz babcia też odegrała dużą rolę. Kiedy byłaś w Tokio, to ona przez telefon powiedziała, że nie powinnaś wracać na Białoruś.

K.C.: Babcia zawsze martwi się o moje bezpieczeństwo. Wiele ważnych decyzji podejmuję z jej udziałem. Szczerze mówiąc, do ostatniej chwili wierzyłam, że będę mogła spokojnie wrócić do domu, ale babcia powiedziała, że to niemożliwe. Teraz też dostaję od niej dużo wsparcia. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, powiedziała, że od początku słusznie postąpiłam, mówiąc otwarcie o tym, co myślę. Stwierdziła też, że jeśli będę biegała pod polską flagą, ani ona, ani nikt inny z rodziny, nie będzie miał mi tego za złe. Nikt nie będzie tratował tego jak zdrady.

A ty jesteś gotowa startować w polskiej drużynie?

K.C.: Białoruś na zawsze pozostanie moją ojczyzną i bardzo ją kocham. Myślę, że kiedyś tam jeszcze wrócimy. Przyjmowanie innego obywatelstwa jest bardzo trudnym krokiem, bo zawsze chciałam startować dla Białorusi, walczyć o medale ze swoją drużyną. Nie dla władz, ale dla ojczyzny. Bardzo trudno jest się pogodzić z tym, że zaraz to się skończy. Z drugiej strony wiem, że szczyt mojej formy jeszcze przede mną. Mam około pięciu lat, żeby osiągnąć najlepsze wyniki. Dla mnie wszystko dopiero się zaczyna. Żeby w ogóle móc startować w zawodach, muszę należeć do jakiejś drużyny narodowej. Polska zrobiła dla nas tak wiele, że jestem gotowa startować pod biało-czerwoną flagą i zdobywać dla was medale.

Jaką propozycję dostaliście od ministerstwa kultury?

K.C.: Jest ich kilka, nad wszystkim się zastanawiamy, ale to nie jest proste. Zmiana obywatelstwa i start w innej reprezentacji wiąże się z 3-letnią kwarantanną. Zwróciliśmy się z prośbą do World Athletics – międzynarodowej organizacji, która zrzesza narodowe związki lekkoatletyczne – z pytaniem, czy w moim przypadku mogą skrócić kwarantannę lub ją uchylić. Czekamy na odpowiedź.

Nawet jeśli kwarantanna zostanie utrzymana, skończyłaby się tuż przed Igrzyskami w Paryżu. Pytanie tylko, czy Międzynarodowy Komitet Olimpijski uzna, że spełniam wszystkie wymagania, by móc wystartować.

Arseń, nie przeszkadza ci, że jesteś w cieniu żony?

A.Z.: Nie, to nie jest problem. Można powiedzieć, że to Kryscina biegnie, ale wynik jest nasz, wspólny.

K.C.: Ostatnie półtora roku Arsenij nie opuścił ani jednego treningu. Codziennie był ze mną. Czasami kosztem własnej pracy.

Kariera jest teraz najważniejsza?

K.C.: Zawsze była. Już jako nastolatka skupiałam się tylko na treningach. Nigdy nie byłam na imprezie w klubie. Oczywiście chodziliśmy na przyjęcia urodzinowe czy koncerty, ale nigdy nie imprezowałam. Raz na kilka miesięcy, przy szczególnych okazjach, pozwalamy sobie z Arsenijem na kieliszek wina do kolacji. Nie częściej, bo organizm sportowca nie toleruje alkoholu.

Właśnie minął rok od sfałszowanych wyborów prezydenckich na Białorusi. Głosowaliście w nich?

A.Z.: Oczywiście. Zagłosowałem na Swiatłanę Cichanouską, a Kryscina oddała głos na Waleryja Cepkałę.

Zaraz po wyborach wybuchły masowe protesty. Jak zareagowaliście na ich brutalną pacyfikację?

K.C.: Można powiedzieć, że popadliśmy w depresję. W najgorętszym czasie trwały zawody, a ja nie mogłam znaleźć w sobie siły, żeby trenować. Było mi bardzo ciężko. Nie rozumiałam, jak można startować w zawodach, kiedy na ulicach biją, a nawet zabijają ludzi. Byliśmy pod Mińskiem, obserwowaliśmy to z odległości. Baliśmy się, w całym kraju nie było internetu, a przed blokiem zaczęli się kręcić jacyś podejrzani ludzie.

A.Z.: O wszystkim dowiadywaliśmy się od znajomych, którzy mieszkali w centrum Mińska. Kiedy rozmawiałem z przyjacielem, w tle słyszałem eksplozje granatów hukowych i krzyki ludzi.

Łukaszenka mówi, że sportowcy na Białorusi mają się bardzo dobrze, że dostają godziwe pensje i bezpłatne mieszkania.

K.C.: Byłam w drużynie, która podlegała ministerstwu spraw wewnętrznych. Dostawałam około 250 euro miesięcznie. Nie sposób było wyżyć z takiej pensji. Arseń pracował jako trener personalny i masażysta. Razem organizowaliśmy fitness-maratony i nawet założyliśmy swoją stronę internetową.

Początkowo mieliśmy malutki pokoik w akademiku, ale rok po ślubie wynajęliśmy mieszkanie pod Mińskiem, za które oczywiście sami płaciliśmy. Oprócz tego z własnej kieszeni opłacałam trenera, ponieważ nie dostał zatrudnienia w drużynie. Płaciłam tylko 150 euro, bo trener doskonałe wiedział, że nie stać mnie na więcej.

Bardzo dużo pieniędzy wydawaliśmy na to, by odpowiednio się odżywiać, musieliśmy inwestować w sprzęt sportowy. Wszystko, co zarabialiśmy, inwestowaliśmy w siebie, żeby osiągnąć jak najlepsze wyniki.

A.Z.: Na Białorusi dużo mówi się o sporcie, ale przede wszystkim o hokeju i piłce nożnej. To tylko tych dyscyplin dotyczą największe inwestycje. Żeby osiągnąć dobry wynik, bardzo ważna jest infrastruktura i tego wszystkiego brakowało przed Igrzyskami w Tokio. Na przykład Kryscina bardzo potrzebowała kriosauny do regeneracji po treningach. Okazało się, że urządzenia były przy każdym ośrodku, ale wszędzie zepsute.

Na Białorusi sportowcy mogą się swobodnie wypowiadać?

K.C.: Nie. Wystarczy, że w mediach społecznościowych coś się nie spodobało, chwilę później był telefon, żeby to jak najszybciej usunąć pod groźbą kary pieniężnej. Za swoje wypowiedzi trzy razy zostałam pozbawiona premii. I naprawdę były to błahe rzeczy, niezwiązane z polityką.

Raz podczas zawodów we Francji zauważyłam, że jestem na ogromnym plakacie. Zrobiło mi się miło, więc wrzuciłam zdjęcie na Instagrama i podpisałam, że przynajmniej tutaj doceniają nasze osiągnięcia. W konsekwencji mój start w dwóch kolejnych zawodach za granicą został zablokowany.

Skoro takie sytuacje się zdarzały, to dlaczego Białoruś zgodziła się, żebyś poleciała do Tokio?

K.C.: Nie mieli wyboru. Spełniłam wszystkie kryteria, zostałam zakwalifikowana. Gdyby uniemożliwi mi start, mogłabym złożyć skargę do MKOl.

Jak zareagowało środowisko sportowe po tym, jak zdecydowałaś, że nie wracasz do Mińska?

A.Z.: Wszyscy nasi znajomi spoza sportu wsparli nas. Tak samo cała rodzina.

K.C.: Jeśli chodzi o kolegów ze sportu, to z tym było różnie. Część mnie krytykowała. Nie spodziewałam się niczego innego, bo to osoby bardzo bliskie władzom. Zauważyłam, że kilkoro białoruskich sportowców zablokowało mnie w mediach społecznościowych. Prawdopodobnie kazali im to zrobić.

Ale dostałam też bardzo dużo wsparcia. Przyszło do mnie ponad tysiąc wiadomości, które dopiero teraz staram się odczytywać.

Myślisz, że twoja decyzja będzie miała wpływ na innych białoruskich sportowców?

K.C.: Zapewne tak. Być może będą zakazy wyjazdów na zagraniczne zawody. Pewnie trenerzy będą ze wszystkimi przeprowadzać "rozmowy wychowawcze", po tym, jak podczas konferencji prasowej zadeklarowałam, że pomogę każdemu, kto będzie chciał wyjechać z kraju. Do tej pory dostałam taką prośbę tylko od jednej osoby. Działamy w tej sprawie, mam nadzieję, że uda się pomóc.