Najsłynniejsza polska surogatka straci dwie córki?
Beata Grzybowska z Łodzi, najsłynniejsza polska surogatka, może stracić dwójkę swoich biologicznych dzieci. W Sądzie Rejonowym w Łodzi odbyła się rozprawa o ograniczenie jej władzy rodzicielskiej.
O Grzybowskiej zrobiło się głośno w lipcu, cała Polska poznała wtedy jej historię. 32-letnia łodzianka zdecydowała się urodzić dziecko małżeństwu z Warszawy. Wzięła za to 30 tys. zł. We wrześniu ub.r. poddała się zabiegowi in vitro. W maju tego roku urodziła Kajtusia. Tego samego dnia dziecko zostało zabrane do Warszawy. Kobieta postanowiła jednak podjąć walkę o odzyskanie dziecka, twierdząc, że je pokochała.
Grzybowska ma trzy biologiczne córki. Marysię oddała do adopcji, dwie pozostałe: 9-letnią dziś Patrycję i 5-letnią Gabrysię, samotnie wychowuje. Kiedy o Grzybowskiej, która za pieniądze urodziła dziecko, zrobiło się głośno, kurator przyglądający się jej na co dzień wystąpił do łódzkiego sądu z wnioskiem o ograniczenie władzy rodzicielskiej nad Patrycją i Gabrysią. Uznał, że matka stosuje niewłaściwe metody wychowawcze, a jej sytuacja materialna jest zła. Kobieta postanowiła teraz, że z walki o Kajtusia rezygnuje, ale córeczki muszą pozostać przy niej. - Nie mam już sił walczyć o odzyskanie Kajtusia. Rezygnuję i poddaję się. Najważniejsze są dla mnie biologiczne córki. Ich nie pozwolę sobie zabrać - mówiła Beata Grzybowska.
Rozprawa odbyła się za zamkniętymi drzwiami. Oprócz Grzybowskiej stawił się kurator i psycholog. Wezwana została kobieta pełniąca rolę matki zastępczej dla Marysi, zanim dziewczynka została przekazana do adopcji. Patrycja i Gabrysia na czas rozprawy zostały w domu pod opieką jednej z sąsiadek. - Nie powiedziałam im, że idę do sądu. Córeczki i tak bardzo przeżywają całą sytuację. Płaczą i boją się, że nagle przyjdzie ktoś i je zabierze. Jak tylko widzą panią kurator, to się chowają albo uciekają - opowiadała ze łzami w oczach pani Beata.
Tuż przed rozprawą, na korytarzu, zarówno kurator, jak i matka zastępcza Marysi dyskutowali, że Grzybowska jest złą matką. Jednak z nami nie chcieli rozmawiać.
- Dla dobra dzieci nie chcemy mówić publicznie o tym - zastrzegli.
Bardziej rozmowna była Anna Borowska-Tokarska, psycholog, jakiego surogatce wynajęła broniąca jej w sądzie mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz. - Od kilku miesięcy obserwuję relacje pani Grzybowskiej z córkami. Dziewczynki są do niej bardzo przywiązane. Jeśli sąd będzie chciał je odebrać, to wyrządzi im wielką krzywdę. Są w takim wieku, że rozstanie z matką może być dla nich tragiczne w skutkach - mówi Anna Borowska-Tokarska. - W tej rodzinie nie ma patologii. Jedyne zastrzeżenia dotyczą tylko sfery finansowej. Jednak winy nie ponosi tylko Grzybowska. Rodzina nie dostaje żadnej pomocy ze strony instytucji socjalnych.
Rozprawa trwała prawie dwie godziny. Odbywała się za zamkniętymi drzwiami. Wyrok w sprawie ograniczenia Beacie Grzybowskiej praw rodzicielskich nie zapadł. Kolejna rozprawa na początku stycznia.
- Wtedy przesłuchana zostanie wychowawczyni Patrycji, pedagog szkolny, kurator społeczny oraz pediatra, który opiekował się dziewczynkami - powiedziała Agnieszka Kacperska, aplikantka, która wczoraj w zastępstwie mecenas Wentlandt-Walkiewicz reprezentowała Grzybowską przed sądem. - To trudna decyzja, więc sąd chce przesłuchać jak najwięcej świadków.
Zanim jednak dojdzie do tej rozprawy, Grzybowską czeka jeszcze jeden proces. W grudniu w warszawskim sądzie odbędzie się sprawa o pozbawienie pani Beaty praw rodzicielskich do Kajtusia, którego urodziła na zamówienie. Jak wczoraj zapewniła pani Beata, nie zamierza już walczyć o chłopca.