PolskaPotrafią wdeptać człowieka w ziemię. Łosie opanowały polskie miasto

Potrafią wdeptać człowieka w ziemię. Łosie opanowały polskie miasto

Po problemach z dzikami, coraz więcej polskich miast zmaga się z łosiami, które urządzają sobie wędrówki na osiedla. W Toruniu zaczęły już wylegiwać się w piaskownicach i pod balkonami dużego blokowiska. Ekspert mówi nam, kiedy mogą zaatakować i co wtedy zrobić.

Łoś w Toruniu
Łoś w Toruniu
Źródło zdjęć: © Straż Miejska w Toruniu | Straż Miejska w Toruniu

Łosie można było zobaczyć w ostatnich latach m.in. na ulicach Warszawy, Trójmiasta, Bydgoszczy, Olsztyna, Łodzi i Poznania. Zdarzało się, że atakowały ludzi, np. w Gdańsku czy na plaży w Łazach w Zachodniopomorskiem.

Niebezpieczne jest również spotkanie z nimi w samochodzie. Ich nagłe wtargnięcie na drogę nieraz powodowało wypadki, również śmiertelne.

W ostatnich miesiącach najwięcej problemów sprawiają w Toruniu. Tam, na osiedlu Na Skarpie, które leży niedaleko autostrady i dużego kompleksu leśnego, w ostatnich tygodniach chętnie spacerują po parkingach, chodnikach, wylegują się też pod blokami oraz w piaskownicach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Całkiem niedawno, gdy jechałem do centrum, łoś wszedł na drogę. To było daleko ode mnie, byłem bezpieczny, ale z przodu samochody gwałtownie hamowały i mogło dojść do karambolu - mówi Arkadiusz Mączkowski, który mieszka w okolicach Torunia. - Słyszałem, że najgorzej zderzyć się właśnie z łosiem, bo jak padnie na maskę, to może zgnieść kierowcę i pasażera. Od tego czasu uważam w Toruniu bardziej, niż poza miastem. Jazda po mieście zrobiła się bardziej niebezpieczna.

Za dobry przykład obawy przed łosiami może też służyć internetowy wpis jednej z torunianek, która na facebookowej grupie #JESTEMZŁOSIEM napisała: "Łosie cały czas wracają. Dwa lata temu zaczął nieśmiało wychodzić samiec, ale tylko wieczorową porą (w nocy). Od jesieni zeszłego roku zaczęła chodzić matka z 2 młodymi. Aktualnie już są bardzo śmiałe, chodzą w środku dnia. Jeden młody już odłączył się od matki i zaczął chodzić sam".

Kiedy łoś zbiera się do ataku?

Jak wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską torunianin Grzegorz Karpik, członek zarządu głównego Polskiego Związku Łowieckiego, łoś zatracił w ostatnim czasie lęk przed człowiekiem. Te osobniki, które nękają ostatnio Toruń, przychodzą ze strony pradolin w okolicach Drwęcy oraz Wisły, z terenów bagiennych.

- W maju dorosłe samice urodzą następne pokolenie, więc młode łosie, nazywane łoszakami, zostają same. One są jeszcze nieporadne - słyszymy. - Idą więc przed siebie, do miasta i tam znajdują zieleń miejską. Młode krzewy są przysmakiem łosia. Uwielbiają forsycje, jedzą jej kwiaty i łodygi.

Zdaniem Grzegorza Karpika zagrożenie ze strony łoszaka jest średnie. Dużo większe stanowi jednak dorosła klempa, która wybrała się na przechadzkę z młodym. Wtedy może zaatakować nawet jeśli zobaczy kogoś 100 metrów od siebie.

- Atak łosia polega na tym, że wdepcze człowieka w ziemię swoimi przednimi nogami, które nazywają się badyle. On nie gryzie, tylko atakuje w ten sposób - zaznacza nasz rozmówca. - Może zaatakować szczególnie spacerowicza z psem. Po klempie widać, kiedy może zaatakować, bo wtedy kładzie uszy po sobie. Lepiej wówczas zejść jej z drogi i zwiększyć dystans, łosie patrzą na dystans. Kiedy uszy ma postawione, to jest spokojna.

Ekspert wyjaśnia też, że płoty, które często stawia się przy drogach, by chroniły kierowców przed sarnami czy danielami, w przypadku łosi niewiele pomogą. Są za niskie i za słabe. Łoś musiałby mieć przed sobą wzmocnione, bardzo wysokie ogrodzenie, np. na trzy metry. Poza tym w przypadku Torunia to niekoniecznie by pomogło, bo łosie są w stanie przepłynąć nawet Wisłę.

Dlatego Grzegorz Karpik uważa, że przydałaby się zmiana przepisów, która pozwoli na redukcyjny odstrzał łosi, a poza tym ludzie muszą zacząć się przyzwyczajać, że one będą pojawiały się w miastach.

- W Toruniu rozwiązaliśmy problem dzików, a był przecież duży, bo po Rubinkowie (największym blokowisku miasta - przyp. red.) biegała wataha licząca 52 osobniki. Prezydent miasta podjął jednak odważną decyzję o odstrzale redukcyjny i teraz problemu prawie nie ma - zauważa Karpik.

Z dzikami też jest problem

W marcu pisaliśmy w Wirtualnej Polsce, że coraz większy problem narasta też wokół dzików, zwłaszcza na północy kraju. Kilka tygodni po tym, jak dzik prawie zabił mieszkankę Gdyni, władze Trójmiasta wspólnie zwrócili się do ministerstwa rolnictwa, by zmieniono tak prawo, by pozwalało pozbywać się tych zwierząt z miast.

Kłopot polega na tym, że w wyniku afrykańskiego pomoru świń przepisy zmieniły się w ten sposób, że miasta (najczęściej robiły to straże miejskie) nie mogą już same łapać i wywozić dzików do lasu. Pozostaje im albo płoszenie tych zwierząt, albo ich odstrzał, na co przeważnie decydują się wtedy, gdy są agresywne lub zagrażają bezpieczeństwu. Tylko w Gdyni w zeszłym roku odstrzelono prawie 200 dzików.

Ministerstwo klimatu zapowiedziało powołanie Zespołu do spraw reformy łowiectwa, który zajmie się m.in. kwestią dzików i łosi w miastach.

"W zespole mają znaleźć się m.in. myśliwi, przedstawiciele strony społecznej oraz naukowcy. W gestii ww. Zespołu ma pozostać m.in. podjęcie zagadnień związanych z bytowaniem zwierząt dzikich na obszarach miejskich oraz wypracowanie optymalnych rozwiązań w tym zakresie" - poinformowało nas ministerstwo.

Do czasu znalezienia optymalnych rozwiązań prawnych trzeba będzie jednak bardziej niż zwykle uważać na spacerach (zwłaszcza z psami) oraz podczas jazdy samochodem, bo bywa nawet (np. w Olsztynie), że rodziny dzików przychodzą na starówkę czy do centrum, gdzie jest zwykle najwięcej ludzi. Łosiom też zaczyna się to już przytrafiać.

- Jestem leśnikiem z zawodu i wiem, jak to wygląda - podkreślał niedawno w rozmowie z Wirtualną Polską Adam Ostrowski, ustępujący burmistrz Krynicy Morskiej, gdzie widok dzików na ulicach jest codziennością. - Należy przede wszystkim przestać ingerować w życie dzików, nie dokarmiać ich. To inteligentne zwierzę, więc wróci w to samo miejsce, w którym znalazło pokarm. My prowadzimy tu taką politykę, choć to nie zawsze skutkuje. Populacja dzika ostatnio wzrosła i w takiej sytuacji należy zwiększyć odstrzał, to taka naturalna selekcja.

To wina ludzi

Grzegorz Karpik nie ma wątpliwości, że w miastach jest coraz więcej dzikich zwierząt, bo ludzie zabierają im coraz więcej terenów. Nieraz takich, które zamieszkiwały od pokoleń. Szukają zatem nie tylko pożywienia czy partnerów, ale też schronienia.

- Sprawcą tego jest człowiek – podkreśla Karpik. - Miasta się rozrastają, zabierają tereny bagienne. Teraz ludzie często chcą kupować działki na obrzeżach, przy lasach, to są atrakcyjne działki, bardzo drogie. A potem dziwią się, że tam mają zwierzynę.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
łośdzikzwierzęta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (46)