Naga szychta
Krótka rozmowa o pogodzie, pan Zenek dopija herbatę. Najpierw przez głowę zdejmuje sweter, potem koszulkę polo, spodnie składa równiutko w kostkę. Na końcu ściąga slipy i kładzie na kupkę na rogu kanapy, tuż obok mnie. Powoli, bez sekundy zażenowania. Jakby mnie tu nie było. Potem pan Zenek siada na stołeczku przed sztalugą.
20.12.2005 | aktual.: 20.12.2005 16:23
Gdy w ubiegłym roku „Trybuna Górnicza” napisała, że Magdalena szuka górników do aktów, chłopy na kopalni podawały sobie gazetę z rąk do rąk z niedowierzaniem. A ile było śmiechu w łaźni, po co baba maluje chłopa? Bo malować babę to rozumieli. Ale niejeden w domu, po szychcie, w tajemnicy przed żoną wszedł na stronę internetową www.magdalena.com.pl. Większość z ciekawości, paru z niedwuznaczną propozycją.
Na 100 tys. polskich górników pozować zgodziło się kilku. Pierwsza weryfikacja górniczych ciał polegała na rozmowie w wirtualu. Potem parę spotkań. Z niektórych Magdalena zrezygnowała ze względu na zbyt duże brzuchy, sam zrezygnował tylko jeden, bo nie czuł się dobrze nago przy sztaludze. Prawdziwym odkryciem okazał się pan Zenek. Chłop z bródką, w okularach, ani piękny, ani wyjątkowy. Ale z krwi i kości. Jak Śląsk.
Akt polityczny
O ściany katowickiej pracowni Magdaleny opierają się obrazy górników unieruchomionych w akcie. Niewysocy, ale umięśnieni od harowania na dole. Na środku pracowni drobna kobieta z burzą loków próbuje uwiecznić szerokie ramiona pana Zenka. Magdalena to pseudonim artystyczny Magdaleny Wędlikowskiej, grafika po ASP. Magdalena tak jakoś naturalnie kojarzy się z odrobiną grzeszności. Malutki, ledwie 158-centymetrowy pan Zenek cierpliwie siedzi golutki na stołeczku, patrząc w jeden punkt. To ulubiony model artystki. Taki zrównoważony, odpowiedzialny, jak górnik. Bo to nie jest praca dla lekkoduchów. Na początku, żeby Magdalena poczuła klimat, pan Zenek godzinami przybliżał jej grozę kopalni – to, że w każdej chwili może się oderwać bryła, wybuchnąć metan. Choć Magdalena urodziła się na Śląsku, pierwszy raz zjechała na dół dopiero po tych spotkaniach z górnikami w pracowni. Czuła przerażenie, jakby zapadała się pod ziemię bez pewności powrotu, wokół ciemne chodniki, zapach pyłu, echo kapiącej wody. I ten widok, jak
całą grupą schodzą z szychty prosto do łaźni, brudni, zmęczeni fedrowaniem, z parą świecących oczu. Żwawi, oglądali się za Magdaleną, cmokając zawadiacko: – Wyglądali jak rycerze po boju – kładzie na obrazie brunatną kreskę. Bo do aktów górników wybrała czerń i niebieski. – Niebieski to szlachetność, a oni żyją pełną piersią, winda w dół przypomina im codziennie, że trzeba cenić życie. To ważne w dzisiejszym świecie, który tak goni. Nagich górników nie malował w Polsce jeszcze nikt. Niektórym nie podoba się ten pomysł, ale Magdalena mówi, że ze sztuką jest jak z seksem, każdy lubi co innego. Sama nie wie, skąd to zamiłowanie do nagości. Może stąd, że dziadkowie Magdaleny byli przed wojną znanymi na Śląsku ginekologami? Malowała akty kobiece, gdy kilka lat temu zachwyciła się ciałem mężczyzny. Najpierw wybierała wyćwiczone ciała tancerzy i karateków. Ale to nie było to. Idealnie piękni, lecz bez tej krwi w żyłach, którą mają górnicy... Najpierw Magdalena dostrzegła, jak zamykanie kopalń zmienia region, potem
te ciała. Tych chłopów mocnych, odważnych i... nagich, bo odziera się ich z pracy, roli, jaką na Śląsku odgrywali z dziada pradziada.
Gdy pan Zenek wstaje z krzesełka i kładzie ręce z tyłu, za głowę, na plecach falują mięśnie. Spina białe pośladki. Nie przeszkadza mu, że siedzę na kanapie i patrzę. Ciało ma ładne jak na 40-letniego mężczyznę, szerokie ramiona ogorzałe od żagli, na które co roku jeździ z żoną na Mazury. – Męskie plecy są trudne do namalowania, wystarczy, że minimalnie zmienia pozycję, już każdy mięsień pod skórą ma inny zarys – pokazuje Magdalena. – Inaczej niż u kobiety. Fluidy w powietrzu też są inne. Najpierw z mężczyzną poznają się, rozmawiają, z początku zdawkowo, potem o hobby, pracy, w końcu zaczynają się zaprzyjaźniać, nawet radzi się, jak panowie widzą pewne sprawy, na przykład w miłości. Górnicy nie są skomplikowani, ale silni psychicznie. I właśnie o to wnętrze Magdalenie chodzi, nie o żaden goły tyłek. Chce przez akt pana Zenka i innych coś na Śląsku zmienić. Dlatego nie wybrała hydraulików i ślusarzy, bo to przeszłoby bez echa. Akt górnika to na Śląsku prawie polityka. Drugie dno jest takie: najbardziej nagi na
Śląsku jest górnik, bo go fiskus obdziera z pieniędzy, które mu się należą. Odkąd zrobiło się trochę szumu wokół tego pomysłu, na stronę internetową Magdaleny zaczęły przychodzić zamówienia od mężczyzn pragnących „powiesić się” w sypialni. Napisał informatyk ze Śląska, inżynier z Krakowa, który zamówił siebie, jak go pan Bóg stworzył, w dwóch egzemplarzach i jeden na pniu sprzedał do Berlina, ale jakiemu amatorowi, Magdalena nie wie. Z kilkoma już jest umówiona na szkice. Własne akty zamawiają młodzi, starsi, przystojni i mniej. Ostatnio odezwał się nawet kaleka. To dla malarki wyzwanie. Magdalena jest piękną kobietą. Tak, czasem czuje, że podoba się mężczyźnie, którego maluje. Wtedy w niektórych pozach zaczyna być jakby skrępowany. Wówczas rozmawia jak najwięcej o byle czym, żeby odwrócić myśli.
Akt dla... odpoczynku
Pan Zenek, elektryk w kopalni Makoszowy, już ponad rok trzy razy w tygodniu przychodzi do pracowni Magdaleny prawie prosto z nocnej szychty. Pracuje tylko na noce, bo jest 200 zł więcej w miesiącu. Niby nic, ale mieć czy nie mieć to różnica. Po szychcie o 6 rano wraca do M3 w Zabrzu, chwilę pośpi, potem odpala auto i jedzie na pozowanie. Godzin mu nie żal, w domu też by przesiedział, bo do książek go nie ciągnie.
– A pierwsza sesja, ten moment, że trzeba się rozebrać przed nie swoją babą? – pytam. Nie wie, jak mi wytłumaczyć, że dla niego nagość to stan, można powiedzieć, naturalny. Bo jak 200 chłopów przychodzi codziennie po szychcie do łaźni, przecież nikt nie będzie latać w kąpielówkach. – Naturystą nie jestem, ale lubię połazić po domu rozebrany, jak dzieci nie ma – zmienia pozę, bo nogi drętwieją. – Głównie przyszedłem, bo byłem ciekaw, jak wygląda praca takiego modela – zaciąga po śląsku leciutko. Umie się przestawić na „mówienie”. „Godo” tylko z matką. Synowie już akcenty mają warszawskie, bo w domu nie godoł, żeby się z synów nie śmiali.
Trochę nieśmiały w rozmowie jakby flegmatyczny, nawet na mnie nie spojrzy, jak mówi: – Człowiek odskakuje od tego życia do czegoś innego... Jakby to powiedzieć, nie tyle dla przyjemności, co dla odpoczynku. Ale bardziej niż tego pierwszego rozbierania bał się zakomunikować żonie, że będzie się uwieczniał nago. Ona, położna, była wściekła, że tak przed obcą babą... Nawet przyjechała z mężem kilka razy wybadać atmosferę, posiedziała z boku, popatrzyła. Magdalena próbowała ją namówić na wspólne pozowanie, ale mowy nie było. To pozowanie pana Zenka jest między nim a żoną drażliwym tematem. – A pani pozwoliłaby swojemu chłopu? Kręcę głową, że za żadne skarby. – No właśnie – pan Zenek żonę rozumie, ale większa niż dla zrozumienia żony jest w nim siła, żeby odskoczyć od tego życia. Stateczny ojciec dwóch prawe dorosłych synów też przed nimi nie ukrywał, że się rozbiera do aktu. Starszy, student kulturoznawstwa, co ma duszę artysty, pisze wiersze i nawet wygrał kilka konkursów, był zadowolony, że ojciec zajął się
czymś innym niż tylko pracą. Młodszy, jeszcze pod wpływem matki, podszedł do tego z dystansem. Więcej nikomu nie powiedział, ani sąsiadom, ani kolegom z pracy. – Bo kopalnia to wielka plotkarnia – pan Zenek mówi, że mężczyźni są w tym jeszcze gorsi niż kobiety. Zaraz by się śmiali w łaźni, że baby mu się zachciało. Księdzu na spowiedzi też nie bąknie; raz, że od Kościoła trochę odszedł, dwa: jaki to grzech? Taki model musiałby się bez przerwy spowiadać.
Pan Zenek nie zastanawia się, czy przysłuży się jakiejś idei, bo żadnym śląskim działaczem nigdy nie był, a strajkował, jak kazali. Ot, szary człowiek. Tak naprawdę wybrał ten zawód, bo dawali przydział na mieszkanie i można było wymigać się od wojska. I tak zostało. To, że już 21 lat zjeżdża pod ziemię, widać leciutko po twarzy, tych oczach lekko podkreślonych czarną oprawą. Żaden do końca nie może domyć oczu. Po tylu latach dla pana Zenka zjechać 850 m pod ziemię to jak zejść do piwnicy – spuszcza ręce wzdłuż umięśnionych łydek. Kopalnia mu te mięśnie wyrobiła. Bo korytarz to nie chodnik, że dojdziesz po 200 metrach. Idzie się 5, 6 km, po kamieniach, wodzie i błocie. Czasem szczur ucieknie spod nóg. Ale szczur to dla górnika przyjaciel. Gdy czują niebezpieczeństwo, uciekają pierwsze. Kopalnia wyrobiła i mięśnie, i charakter. Jak się zatrudniał, myślał, że wszystkie rozumy pozjadał. Praca przy napięciu 6 tys. woltów nauczyła go, że jedno poślizgnięcie nogi i może być po człowieku. – Ale to przecież
rozbieranie się przed piękną kobietą – drążę. – Gdy przychodzą jakieś myśli, wtedy dużo się rozmawia – ucina. – O żonie, kopalni, dzieciach, polityce. Takie tam codzienne sprawy rozładowują podniecenie.
Pan Zenek nie ma nic przeciwko, żeby jego akty zawisły w sypialni jakiejś kobiety. Byłby z tego dumny. Nawet bardzo. Na przykład samotnej, atrakcyjnej, których w miastach jest coraz więcej, bo słyszy w telewizji. Choć obrazy powstają bez twarzy, sam zaproponował, żeby na jednym było widać twarz. Niech też coś kobiety mają od życia. Za pozowanie dostał jeden akt, który powiesi w sypialni, co prawda mała, przechodnia, dzieci będą patrzeć. – Zresztą my z żoną 20 lat po ślubie, nie powinno być zgorszenia – pan Zenek nakłada slipy, ale bez pośpiechu.
Ostatnie marzenie Magdaleny – namalować górnika i jego żonę. On szczupły, umięśniony, w ciągłym niebezpieczeństwie, ona większa od niego, tęga, taka opiekunka ogniska. Już zgłosiło się kilka par. Wśród nich pani Barbara z mężem.
Akt dla... Śląska
Jedno z mieszkań w bloku na Załężu. Między Stefanem i Barbarą iskrzy, to czuć na odległość, choć też mają za sobą 20 lat stażu. Ona rozłożysta, ale piękna, do niego mówi „mężu”, on 40-letni, ślusarz w przodku w kopalni Murcki, drobniutki przy niej, ale silny. Ciało panu Stefanowi wyrzeźbił trzykilogramowy młotek, nie siłownia. Ze sportów to tylko wędkuje, odkąd z przydziału górniczego dostał wędkę, żeby wypełnić czas po pracy.
Było lato, jeszcze pan Stefan pracował w Kleofasie. Koniec dniówki, chłopaki już na warsztacie, brudni, porozpinane koszule, nagle podeszła do nich Magdalena z pytaniem, czy nie zgodziliby się pozować z żonami. Chłopy na to w żartach: „Już się rozbieramy!”.
Stefan wracał z szychty i tak mu chodziło po głowie: dlaczego komuś nie pokazać swojego ciała? Żyjemy w XXI w., kraj wolny. Jak zwykle o godz. 15 siadł z żoną i dwoma synami do obiadu i mało mówił, tylko analizował. Potem jak zawsze uciął sobie drzemkę, żona pozbierała talerze. Bo Barbara nie pracuje i według Stefana, tak powinno być w śląskiej rodzinie – chłop rano do pracy, baba po południu czeka z obiadem. Są jedne pieniądze, ale jest jakaś harmonia. Gdy powiedział żonie o propozycji, najpierw się śmiała, potem też zaczęło jej chodzić w myślach: czemu nie? Zresztą co to za pozowanie z mężem. Ale z inną by go nie puściła za nic. Pod tym względem jest Ślązaczką. Oboje postanowili to zrobić. Dla Śląska.
Na dowód, że to fiskus, nie Magdalena zdziera ze Stefana ubrania, pokazuje pasek, bo dziś dostał wypłatę: – 1837 zł za 25 dniówek na dole (w tym pięć dodatkowych sobót i niedziel). Z tego dla państwa: składka emerytalna (349 zł), rentowa (232 zł), zdrowotna (225 zł), chorobowa (82 zł). Tak go okradają za 20 lat pracy pod ziemią.
Przez okno kuchni widać szyby Kleofasa – kopalni, która fedrowała 200 lat. Zawsze jak erki jechały, Barbara, wnuczka górnika, który w kopalni stracił zdrowie, słuchała, czy zatrzymują się przy szybie. Niejeden kolega Stefana tu zginął. Ale kiedyś oprócz tego, że niebezpiecznie, było także szczęśliwie. Barbara chce zatrzymać swoim aktem ten gierkowski Śląsk, jak na ławce, która stała obok każdej sieni, w sobotę po pracy mężczyźni pili piwo, kobiety kawę i herbatę. – Dziś każdy swoje problemy zamknął w czterech ścianach i zrobiła się zawiść: ty masz pracę, a ja nie – Barbara mówi, że to już inny Śląsk. Nawet ojciec i matka, pracownicy zamkniętej już huty, wyjechali za chlebem do Niemiec. Gdyby nie oni, byłoby ciężko. Teraz, gdy Stefan o 5.15 wyjeżdża z domu, widzi, jak pięciu nurkuje w śmietniku, koledzy z hut, kopalń. Dlatego synów chce do Longmana posłać na języki i mówi: ucz się, bo będziesz górnikiem. Mogą do górnictwa, ale z mgr z przodu. Żeby byli kimś.
Wszystkim się pochwalili pozowaniem. Sąsiadom, chłopakom z kopalni, dziadkom w Niemczech, nawet dzieciom, ale chłopaki jeszcze w podstawówce, dla nich obraz to obraz.
Tylko Barbara ma żal do śląskich żon, że za mało ich się zgłosiło. – Powinno szerzej iść w Polskę, żeby wszyscy wiedzieli, że górnik istnieje i czegoś od życia chce – Barbara wierzy, że zmieni coś tym pozowaniem. – Żeby jeszcze jakoś wyeksponować te akty, pokazać Polsce, że tu nie jest tak, jak mówią media i rząd. Gdyby to nabrało rozgłosu, może w końcu górnik przestałby być solą w oku wszystkich. Barbara z mężem czyta w internecie, jak ludzie pyskują, że muszą na górnika robić, bo ten po 25 latach idzie na emeryturę, i aż dostaje ciśnienia od tej nagonki. – Jak ustawa nie przejdzie, nie trzy, ale 13 lat mężowi zostało na dole – patrzy z miłością na pana Stefana. – Gdzie go wysłać, do przodka? A ilu jest takich, co zdążą wziąć jeden miesiąc emerytury i na cmentarz! Żaden film nie pokaże, co jest na Śląsku naprawdę, może akt? – dla Barbary to jakby jechać do Warszawy i zaprotestować.
Dla Stefana ma troszkę inny sens: – Akt to symbol zmian, które muszą przyjść. Może Polska zobaczy, że górnik wcale nie ma jednej komórki w mózgu, że też myśli.
Nie będą mieli nic przeciwko, jak zawisną w galerii i ktoś kupi na ścianę. – Że coś tam jednak we mnie jest – rozmarza się pan Stefan. Barbara byłaby urażona, gdyby wszystkie się sprzedały, a jej nie.
Edyta Gietka