Nadchodzi kolejna epoka lodowa?
Niebezpieczne odkrycie brytyjskich naukowców
Czeka nas niezwykle zimny okres?
Czyżby miało się okazać, że po wielu latach straszenia ludzkości globalnym ociepleniem, ostatecznie dojdzie do... ochłodzenia klimatu? Choć podobne opinie mogą brzmieć osobliwie, właśnie do takich wniosków doszli naukowcy z Uniwersytetu Northumbrii w Newcastle. Nadejście nowej "epoki lodowej" miałoby przypaść na rok 2030 i potrwać przez około 10 lat. W tym czasie mielibyśmy mieć do czynienia z rekordowymi mrozami, wszak poprzednie "epoki lodowe" miały miejsce jeszcze w czasach, gdy pomiarów meteorologicznych nie prowadzono. Przyczyna całego zamieszania? Wyraźnie zmniejszona aktywność słoneczna.
Wyniki badań angielskich naukowców stoją w całkowitej sprzeczności z powszechnie przyjętym poglądem, według którego Ziemia miałaby się stale ocieplać wskutek emisji gazów cieplarnianych przez człowieka. Nie są jednak pozbawione podstaw.
Masz ciekawe fotografie?
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem ważnego zdarzenia? Poinformuj Internautów o tym, co dzieje się w Polsce, na świecie, w Twojej okolicy!
Zobacz więcej w serwisie pogoda.
Zimne lata 2030-2040?
Okazją do publikacji najnowszych wniosków brytyjskich naukowców był kongres astronomiczny w Walii. Jak poinformowała Valentina Zharkova z instytutu matematyki i astronomii Uniwersytetu Northumbrii, w latach 2030-2040 dojdzie do sytuacji, jaka nie zdarzyła się od XVII wieku - aktywność słoneczna stanie się wówczas wyjątkowo niska, powodując silne ochłodzenie klimatu Ziemi.
Zobacz więcej w serwisie pogoda.
Nowe minimum
Od 1645 do 1715 roku globalne temperatury spadały ze względu na bardzo niską aktywność słoneczną (tzw. minimum Maundera). Efekt był tak silny, że ów siedemdziesięcioletni okres doczekał się specjalnej nazwy: "mała epoka lodowa". Działy się wówczas niezwykłe rzeczy: zamarzała Tamiza, a zimy w Polsce trwały nawet do maja. Czyżby taka sytuacja miała powtórzyć się w XXI wieku?
Zobacz więcej w serwisie pogoda.
Model "podwójnego dynama"
Brytyjscy naukowcy z Zharkovą na czele opracowali specjalny model "podwójnego dynama", który potrafi przewidywać, kiedy nastąpi kolejne minimum słoneczne, a tym samym obniżenie temperatury na Ziemi. Aktywność słoneczną mierzy się na podstawie liczby plam na słońcu - ich powstawanie świadczy o silnej emisji fal elektromagnetycznych przez centralną gwiazdę Układu Słonecznego.
Zobacz więcej w serwisie pogoda.
Mało plam na Słońcu
Według Zharkovej, około 2030 roku liczba plam na Słońcu ma zacząć gwałtownie spadać, ostatecznie ma być ich aż o 60 procent mniej. Przyczyną takiej sytuacji miałaby być emisja dwóch takich fal elektromagnetycznych w 2030 roku, które wzajemnie się wyzerują. - Przewidujemy, że w 26. cyklu aktywności Słońca pojawią się warunki zbieżne z tymi, jakie panowały podczas minimum Maundera - powiedziała Zharkova.
Zobacz więcej w serwisie pogoda.
Polemika z Zharkovą
Fizyk Matthew Francis już latem 2014 roku, a więc jeszcze przed rozpowszechnieniem się badania Zharkovej i jej współpracowników, pisał na łamach "Forbesa", że "jest rzeczą niezwykle ironiczną fakt, że sceptycy ocieplenia klimatu, którzy od lat walczą z wynikami badań naukowych, teraz sami na takowe się powołują". Francis dodał, że związek pomiędzy temperaturami na Ziemi a liczbą plam na Słońcu, choć udowodniony, nie jest bezpośredni. Należy zatem brać pod uwagę także inne czynniki, które Zharkova pomija.
Zobacz więcej w serwisie pogoda.
Ocieplenie tylko zwolni?
Choć w przypadku spełnienia się prognoz Valentiny Zharkovej i jej współpracowników w latach 2030-2040 prawdopodobnie Ziemia otrzyma niespodziewany czynnik chłodzący, to jednak trudno spodziewać się, by miało dojść do powtórki scenariusza z przełomu XVII i XVIII wieku. Przewiduje się, że do 2030 roku średnia temperatura na Ziemi będzie wyższa o 1,3 stopnia wobec normy z epoki przedprzemysłowej, traktowanej jako wartość referencyjną. Warto pamiętać, że podczas minimum Maundera globalny spadek temperatury nie przekroczył jednego stopnia, a mowa o ochłodzeniu, które trwało 70 lat, a nie 10 - jak to, które przewidują brytyjscy naukowcy. Uczona rosyjskiego pochodzenia upiera się jednak, że skutki najbliższego minimum będą mocno odczuwalne dla ludzkości. Kto ma rację? Pokaże to dopiero praktyka.
Opracował: Rafał Tomkowiak, Wirtualna Polska
Zobacz więcej w serwisie pogoda.