Nadchodzą zmiany
1 grudnia 2009 roku wjedzie w życie Traktat Lizboński. Dokument na zawsze odmieni Unię Europejską i na dobre wprowadzi ją w XXI wiek. Pozwoli też skuteczniej radzić sobie z wyzwaniami, jakie przynosi współczesny, zglobalizowany świat.
Zdaniem ekspertów Traktat Lizboński jest potrzebny Unii, bo umożliwi jej lepsze funkcjonowanie wewnątrz i na zewnątrz. Uczyni ją nowoczesną. Da Unii narzędzia do tego, by działać skuteczniej, bo metody pracy i zasady głosowania zostają uproszczone. A przede wszystkim nie zamyka jej przed dalszym rozszerzeniem. Dotychczas Unia funkcjonowała na zasadach pomyślanych dla 15 państw członkowskich, podczas gdy ich liczba wzrosła w stosunkowo krótkim czasie do 27. - Nowe, proste przepisy traktatowe sprawią, że przyjęcie kolejnych państw członkowskich, nie będzie już wymagało stosowania karkołomnych rozwiązań prawnych, jak to miało miejsce do tej pory – mówi Wirtualnej Polsce prof. Artur Nowak-Far, szef Katedry Prawa Europejskiego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
UE organizacją międzynarodową
W wymiarze zewnętrznym najważniejszą zmianą jest uznanie UE za organizację międzynarodową. Dotychczas była ona strukturą zupełnie wyjątkową, co trafnie ujął długoletni przewodniczący Komisji Europejskiej Jacques Delors. Zapytany, czym jest Unia, określił ją jako "niezidentyfikowany obiekt polityczny". Dzięki ustanowieniu jednolitej osobowości prawnej, Unia będzie mogła lepiej eksponować na forum międzynarodowym interesy państw członkowskich: zwiększy swoją siłę na arenie międzynarodowej; stanie się bardziej widocznym partnerem dla państw trzecich i organizacji międzynarodowych. Pozwoli jej to sprostać wyzwaniom związanym z globalizacją gospodarki, rozwojem demograficznym, zmianami klimatu, dostawami energii czy zagrożeniem terrorystycznym.
Te zmiany nie oznaczają jednak, że państwa członkowskie stracą prawo do prowadzenia własnej polityki zagranicznej. Jak tłumaczy prof. Artur Nowak-Far, państwa członkowskie przekazują zadania Unii Europejskiej jedynie wtedy, kiedy jest to dla nich korzystne. – Dobre dla nas jest przedstawianie niektórych polskich interesów, np. na forum Światowej Organizacji Handlu, nie jako sprawy Polski, ale całej UE. W stosunkach z Rosją również wielokrotnie lepiej było wykorzystywać Unię jako platformę do ekspozycji polskich interesów niż występować samemu – tłumaczy ekspert z SGH.
Traktat Lizboński nie powoła do życia europejskiego superpaństwa. Dla uniknięcia takich skojarzeń wszelkie postanowienia sugerujące państwowość Unii, takie jak nazwa "konstytucja" czy też artykuły o symbolach UE (flaga, dewiza, hymn), zostały usunięte. - To reforma w duchu subsydiarności (pomocniczości), która przyjmuje, że państwa członkowskie są odpowiedzialne same za siebie, mają prowadzić samodzielną politykę w większości spraw. Natomiast, kiedy ich interesy zostaną lepiej wyeksponowane jako interesy grupowe w UE, traktat daje pole do działania UE w interesie tych państw członkowskich – mówi prof. Nowak-Far.
Prezydent i szef dyplomacji Unii
Traktat tworzy nowe stałe stanowisko – przewodniczącego Rady Europejskiej (tzw. prezydent UE). Rada Europejska to najwyższy, programujący organ Unii, który wyznacza ogólne kierunki dla jej rozwoju. Prezydenta UE będzie wyznaczać Rada Europejska na okres dwóch i pół roku. - Wybór przebiega na zasadzie zgodnej woli wszystkich państw członkowskich. Kandydat będzie wybierany z grona byłych prezydentów, premierów, polityków grających pierwsze skrzypce w swoich państwach – wyjaśnia Nowak-Far. Takie rozwiązanie zapewni większą ciągłość i stabilność pracom Rady Europejskiej. – Przewodniczący będzie twarzą i głosem Unii, będzie ją uosabiał. Dziś Unia ma „twarz zbiorową”, którą tworzą szefowie państw i rządów 27 państw członkowskich oraz przewodniczący Komisji Europejskiej, co wcale nie jest dobre – mówi ekspert prawa europejskiego.
Powstanie także urząd wysokiego przedstawiciela Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. Wyznaczenie jednego reprezentanta zwiększy spójność działań podejmowanych na arenie międzynarodowej oraz wpłynie na poprawę wizerunku Unii w świecie. Jak podkreśla prof. Nowak-Far, wysoki przedstawiciel będzie działał wyłącznie w zakresie polityki zagranicznej samej UE, nie wchodząc w kompetencje szefów MSZ państw narodowych. Rozszerzenie głosowania większością kwalifikowaną
Skuteczne i efektywne podejmowanie decyzji zapewni rozszerzenie głosowania większością kwalifikowaną w Radzie UE na nowe obszary polityki. Dzięki temu proces decyzyjny stanie się szybszy i sprawniejszy. Na czym polega ten system głosowania? - To skomplikowany system, który uzależnia siłę głosu danego kraju od liczby ludności, która go zamieszkuje. Od 2014 r. głosowanie kwalifikowaną większością będzie wymagać uzyskania poparcia 55% krajów członkowskich, reprezentujących 65% ludności UE (tzw. zasada podwójnej większości) – tłumaczy ekspert z SGH.
Co ta zmiana oznacza dla Polski? – Ten system głosowania jest odrobinę mniej korzystny dla nas niż nicejskim, w którym Polska była wyjątkowo dowartościowana. Głosowanie większością kwalifikowaną obniża nieco wagę średnio dużych państw, takich jak Polska, nie ma tutaj jednak poważnego naruszenia siły Polski w głosowaniach – mówi prof. Nowak-Far.
Jak podkreśla ekspert, system ten ma na celu zapobieżenie częstym przypadkom blokowania decyzji. – To rozwiązanie jest tak skrojone, by państwu, które oponuje w odniesieniu do jakiejś decyzji, trudniej było zdobyć tę kwalifikowaną większość głosów. Ten system godzi ogień z wodą, ale nie narusza polskich interesów – dodaje.
Ograniczenie liczby komisarzy i europosłów
Traktat zakłada zmniejszenie liczby komisarzy do 18 (mimo, że jest 27 państw członkowskich). Największe państwa będą miały swoich stałych komisarzy, pozostali będą zmieniać się w systemie rotacyjnym. Tabela rotacji jeszcze nie została uzgodniona. - Jest z tym pewien problem, bo lepiej mieć komisarza niż go nie mieć. Z komisarzami jest jednak tak, że oni nie reprezentują państwa, z którego się wywodzą, ale mają reprezentować interes wspólnoty. Komisarz - wbrew temu, co często sobie wyobrażamy - nie broni polskich interesów. On może starać się o ich uwzględnienie, ale musi to robić w sposób delikatny, prowadząc subtelną grę – tłumaczy prof. Nowak-Far. Zasadniczym atutem komisarza jest doskonałe orientowanie się w wewnętrznych sprawach Unii i może on być doskonałym źródłem informacji dla administracji krajowej.
Liczba członków Parlamentu Europejskiego zostanie ograniczona do 751. Z każdego kraju zasiadać w nim będzie od 6 do 96 deputowanych. – To rozsądne rozwiązanie. Przy wzroście liczby państw członkowskich, system mógłby stać się niewydolny, bo PE stanowiłby wówczas największy parlament na świecie – zwraca uwagę Nowak-Far.
Wzmocni się także rola parlamentów poszczególnych krajów, które zyskają większe możliwości udziału w pracach UE. - Zyskają uprawnienia w zakresie inicjowania aktów prawnych i kontroli zasady subsydiarności, czyli kontroli prawidłowego wykonywania przez UE jej kompetencji - tłumaczy ekspert. Obywatele po raz pierwszy zyskają prawo inicjatywy w sprawie uchwalenia nowego prawa. Każdy z nas, jeśli tylko zdoła zebrać podpis miliona obywateli Unii, będzie mógł poprosić Komisję Europejską o przedstawienie projektu w jakiejś sprawie.
Jak te wszystkie zmiany odczują Polacy? – Nie odczują ich w sposób szczególny na co dzień, na takiej samej zasadzie jak nie odczuwają sprawności ONZ. Te zmiany będą dla nich zauważalne wtedy, kiedy dojdzie do załatwienia konkretnej sprawy, np. kwestii gazowej z Rosjanami, czy lepiej dogada się z Chinami w kwestii polityki handlowej – mówi ekspert.
Wejście w życie Traktatu Lizbońskiego to dopiero początek nowej drogi dla Europy. To bowiem, w jakim kierunku podążać będzie Unia, zależeć będzie od tego, jak zapisy traktatowe będą realizowane w praktyce.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska