PolitykaNad wyborami w USA ciąży widmo Florydy. Co, jeśli dojdzie do powtórki z 2000 roku?

Nad wyborami w USA ciąży widmo Florydy. Co, jeśli dojdzie do powtórki z 2000 roku?

• Eksperci obawiają się, że w tegorocznych wyborach może dojść do powtórki z 2000 roku
• Wyniki wyborów były wówczas kontestowane przez przegranego Ala Gore'a, a o prezydenturze zdecydował Sąd Najwyższy
• Jeśli do tego dojdzie, sąd może nie być zdolny do podjęcia decyzji
• Ryzyko takiego scenariusza zwiększają wypowiedzi Trumpa o tym, że wybory są ustawione

Oskar Górzyński

Mimo, że od tych wydarzeń minęło już 16 lat, widmo powtórki z dramatu wyborów prezydenckich roku 2000 powraca z każdą kolejną elekcją. O tym, kto został prezydentem zadecydował wówczas Sąd Najwyższy, który mimo poważnych wątpliwości odrzucił decyzję sądu na Florydzie o ponownym przeliczenie głosów w tym stanie, tym samym przyznając prezydenturę George'owi Bushowi. Decyzja została podjęta stosunkiem głosów 5-4 i przebiegła wedle ideologicznych poglądów sędziów - pięciu sędziów z republikańskiego nadania głosowało za odrzuceniem powtórnego liczenia, czterech "demokratycznych" sędziów było przeciw. Wielu uważa, że gdyby nie ta decyzja, po przeliczeniu głosów zwyciężyłby Al Gore.

W tym roku widmo powtórki tej sytuacji jest szczególnie poważne. Wszystko za sprawą trwającej od miesięcy obstrukcji republikańskiego Kongresu, który nie pozwala na zatwierdzenie Merricka Garlanda, nominowanego przez prezydenta Obamę sędziego powołanego na miejsce zmarłego konserwatysty Antonina Scalię. W rezultacie w Sądzie Najwyższym jest ośmiu sędziów: czterech nominowanych przez demokratów, czterech nominowanych przez republikanów.

Teoretycznie nie jest to problem, bo według prawa w przypadku remisu 4-4 po prostu utrzymuje się decyzję niższego sądu. Ale eksperci ostrzegają, że taki scenariusz miałby poważne konsekwencje.

- To koszmarny scenariusz. Remis 4-4 podważyłby legitymację Sądu - mówi wprost cytowany przez agencję AP Joshua Douglas, profesor prawa z Uniwersytetu Kansaskiego.

Ale pojawiają się też inne wątpliwości. Dotyczą one roli Ruth Bader Ginsburg, powołanej przez Billa Clintona sędzi, która podczas kampanii wyborczej kilkakrotnie w swoich wypowiedziach dla mediów dała do zrozumienia, że nie znosi Donalda Trumpa, lecz ostatecznie za swoje słowa (powiedziała m.in. że nie wyobraża sobie, by Trump został prezydentem) przeprosiła. Prawo nakłada na sędziów obowiązek wykluczenia się z rozprawy jeśli zachodzi obawa o brak bezstronności lub konflikt interesów. W przypadku powtórki z 2000 roku, sprawa Ginsburg mogłaby się zakończyć ogromną kontrowersją.

Tymczasem szanse na taki scenariusz, choć nie są wielkie, w tym roku są wyższe niż w tamtych wyborach. Tegoroczny wyścig jest bowiem bardziej wyrównany, zaś losy wyborów mogą przesądzić się w stanach takich jak Karolina Północna, Floryda czy Newada, gdzie sondaże pokazują minimalne różnice w poparciu między kandydatami. Ryzyko powyborczych turbulencji jest tym wyższe, że Donald Trump od dawna mówi na wiecach, że wybory są "ustawione" przeciwko niemu i mogą być sfałszowane. Podczas ostatniej debaty odmówił odpowiedzi wprost na pytanie czy zaakceptuje wynik wyborów jeśli przegra, odpowiadając tylko, że "zobaczy" w odpowiednim czasie.

- Kandydaci którzy przegrają o ułamek procenta głosów, a nawet o 1,5 proc., z pewnością przynajmniej przyjrzą się swoim opcjom jeśli chodzi o ponowne przeliczenie głosów czy kontestację wyniku - przewiduje cytowany przez AP prawnik Michael Morley z Orlando, który w przeszłości pomagał politykom ubiegać się o prawa przegranych w sądzie.

Wszystko to sprawia, że jeśli amerykańskie wybory nie zakończą się zdecydowaną wygraną jednego z kandydatów, można spodziewać się że koszmar roku 2000 się powtórzy - być może w jeszcze poważniejszej postaci.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)