"Na wieży kontroli lotów, człowiek jest bezsilny"
Osobiście uważam, że działanie pana Plusnina było jak najbardziej prawidłowe - ocenił w wywiadzie dla "Polski" mjr Janusz Smiatacz, były pilot i kontroler lotów. Dodał też, że w lotnictwie wojskowym jest dość duży nacisk na to, aby wykonać zadanie ale nie wyobraża sobie sytuacji, kiedy ktoś bierze od kierownika lotów mikrofon i dowodzi.
- Był olbrzymi stres, co wynika z rozmów przeprowadzonych na wieży. Bardzo żal mi pana Plusnina, bo zrobił wszystko, co mógł, przekazał prawdziwy komunikat o warunkach pogodowych, a były sporo poniżej minimum, szukał zapasowego lotniska. Chciał dobrze - tłumaczy Smiatacz. Nie wierzy w złe intencje kontrolerów lotniska.
Były pilot i kontroler lotów wspomina także, jak sam kiedyś był w trudnych sytuacjach. - Osoba, która kierowała się na moje lotnisko, była moim przełożonym. Ten człowiek poprosił mnie, abym podawał takie warunki meteorologiczne na lotnisku, które umożliwią lądowanie - opowiada. Wówczas Smiatacz dał się podpuścić na trzy podejścia do lądowania, a ostatnie wyglądało już bardzo brzydko. W końcu odesłał samolot na lotnisko zapasowe, ale było mu to wypominane.
Zaznaczył też, że gdy taka presja się pojawia, nikt nie dzwoni na telefon, który może być nagrywany i nie wydaje rozkazów. Zawsze są to sugestie typu: "Panie majorze, sam pan widzi, zebrał się tłum, mamy gości: prezydenta, attaché, ministrów. Dobrze by było, żeby impreza się odbyła".
Jestem niemal pewny, że piloci, podchodząc do lądowania, nie słuchali już komend kontrolerów, ponieważ byli skupieni na własnej nawigacji - mówi Smiatacz. Tłumaczy jednocześnie, że zgodnie z tym, czego go uczono, wszystkie rzeczy, które podaje kontroler na takim lotnisku, są bardzo ważnymi informacjami, ale tylko informacjami, z których piloci mogą skorzystać lub nie. - Ostatecznie to pilot bierze na siebie odpowiedzialność za zdrowie i życie załogi - dodaje.