Na nic protesty i blokady rolników. Ekspert prognozuje: Ukraina nas znokautuje

Zamknięcie granicy z Ukrainą i embargo na rosyjskie zboże nie sprawią, że rolnicy zaczną zarabiać na zbożu. Sądzę, że politycy boją się powiedzieć tego, co nieuchronne. Część osób musi odejść z tego zawodu. Czeka nas deagraryzacja wsi - mówi Wirtualnej Polsce ekspert w dziedzinie ekonomii rolnictwa prof. Sławomir Kalinowski z Polskiej Akademii Nauk. A rolnicy nie chcą przestać protestować.

Protest rolników w Warszawie. Na fot. podpalona trumna symbolizująca upadek branży
Protest rolników w Warszawie. Na fot. podpalona trumna symbolizująca upadek branży
Źródło zdjęć: © East News | Filip Naumienko/REPORTER
Tomasz MolgaKamila Gurgul

07.03.2024 06:00

Gdy szykowano protesty rolnicze w Warszawie, w zagranicznych mediach pojawiły się co najmniej dwie publikacje z kategorii "wieści rujnujące polskiego rolnika".

Rząd Algierii zakończył skup najlepszej pszenicy konsumpcyjnej. Nabyli kilkaset tysięcy ton po 227 dol. za każdą tonę - i to licząc już z transportem morskim. Dziennikarze agencji Reutera twierdzą, że towar prawdopodobnie pochodzi z regionu Morza Czarnego. Transakcja według analityków rynków zbożowych otwiera pole do obniżek cen pszenicy w Polsce.

Druga "zła" wiadomość to opracowanie przez ukraiński rząd strategii rozwoju rolnictwa. Zakłada podwojenie produkcji zbóż oraz eksportu produktów rolnych do 2030 roku. Ukraińskie rolnictwo ma przyciągnąć 57 mld dolarów inwestycji i stać się niezwykle zyskownym segmentem gospodarki. "To jest temat, nad którym rząd już dziś powinien intensywnie pracować" - skomentował na portalu X (dawniej Twitter) analityk rynku zbożowego Mirosław Marciniak.

Tymczasem w środę na ulicach Warszawy manifestowały tysiące rolników, żądając zamknięcia granicy z Ukrainą. Twierdzą, że przez import zboża i innych produktów z sąsiedniego kraju spadły ich dochody. Największy skup w Polsce oferuje 750 zł za tonę pszenicy, "a przecież było po 1600". Protestujący oczekują rekompensat "za straty" 1500 zł do hektara upraw. Drugi motyw protestu to unijna reforma nazywana Europejskim Zielonym Ładem. W tej sprawie komisarz UE ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski zadeklarował ustępstwa.

- Zielony Ład należy usunąć całkowicie. Skremować, zakopać, żeby komuś do głowy nie przyszło za parę lat z powrotem wprowadzać - powiedział w rozmowie z Wirtualną Polską jeden z uczestników protestu w Warszawie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rolnicy podkreślają, że będą protestować do skutku. - Zbieramy się na następny raz, cała Polska będzie zablokowana - deklarują. Według zapowiedzi 20 marca ma się odbyć marsz gwiaździsty, zaplanowany na wszystkie miasta wojewódzkie.

- Protesty będą eskalować, w coraz ostrzejszej formie! - deklarowali uczestnicy warszawskiego marszu. Choć tonowali, że to nie są plany na "rewolucję", a "pokojowe" manifestacje. I liczą na to, że "niebawem będą się z nimi integrować kolejne grupy społeczne".

- Zajmujemy się uprawą roli od wieków, od dziadka i pradziadka. A teraz takie urzędniki nam mówią, co my mamy zrobić, jak mamy prowadzić swoje gospodarstwo. My im nie mówimy, co mają robić. Niech oni się zajmą swoją robotą a my swoją - podkreślał kolejny protestujący, z którym rozmawialiśmy.

"Droga donikąd"

- Obawiam się, że protesty rolników zakończą się najgorszym możliwym rozwiązaniem. Czyli że dostaną rekompensaty czy dopłaty do produkcji. To droga donikąd. Za kilka miesięcy albo przy kolejnych żniwach znów pojawi się temat niskiej opłacalności produkcji i konflikt odżyje - mówi WP prof. Sławomir Kalinowski z Zakładu Ekonomii Wsi Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN.

Jego zdaniem należy rozpocząć debatę o długofalowych zmianach w polskiej polityce rolnej. - Rozumie to też część rolników, dopłaty tylko maskują problem. Trzeba zwiększać areał gospodarstw. Połowę z nich stanowią te o wielkości 5 hektarów. Ich siła rynkowa jest żadna. Natomiast ci więksi rolnicy powinni zacząć ze sobą współpracować. Inaczej nie mamy szans, aby być konkurencyjnymi - mówi dalej profesor Kalinowski.

- Sądzę, że politycy boją się powiedzieć to, co nieuchronne, że czeka nas proces deagraryzacji wsi, a część osób musi odejść z tego zawodu. Problem w tym, co im zaproponować, jakie miejsce do pracy i pomysł na życie - dodaje.

Dodajmy, że w podobnym tonie zaczął ostatnio komentować protesty wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak. "Rząd nie będzie was okłamywał, że jutro świat się zmieni, a samo całkowite zamknięcie granicy przyniesie poprawę cen z dnia na dzień. Problemy polskiej wsi traktowane są poważnie. Dziś łatwo opowiadać farmazony i populistyczne hasła. Nie usłyszycie ich ode mnie. Nie będę spłacał problemów polskich rolników i sprowadzał ich do politycznej nawalanki" - zwrócił się do rolników we wpisie na portalu X.

Czy Ukraina jest odpowiedzialna za spadki cen zbóż w Polsce?

Prof. Sławomir Kalinowski ocenia, że zamknięcie granicy z Ukrainą w niczym nie poprawi dochodów polskich rolników. Zwraca uwagę, że nasze embargo na zboża obowiązywało od kwietnia zeszłego roku, a mimo to ceny skupu w Polsce nadal spadały.

- Wynika to z tego, że Polski rynek nie jest odizolowaną wyspą. Ceny w kraju odnoszą się do notowań z europejskiej giełdy MATIF. Z kolei na ceny giełdowe największy wpływ ma trend związany z nadwyżkami produkcji zbóż - tłumaczy rozmówca WP.

Podkreśla, że Ukraina sprzedaje zboże transportowane przez Morze Czarne. Rosja wrzuca na rynek swoje nadwyżki, wynoszące 64 mln ton. Wkrótce na giełdy wjadą plony po żniwach w Brazylii i Urugwaju. Również Polska ma nadwyżkę zboża wynoszącą 9 mln ton. Zdaniem Kalinowskiego do czerwca część nadwyżki zostanie skonsumowana. Jednak i tak oznacza to, że "nie ma nadziei" na zwyżki cen.

- Ukraina to mały fragment układanki. Zamykając granicę z nimi, nic nie zyskamy, a możemy narazić się na reakcję z drugiej strony, jak ograniczenie handlu innymi produktami spożywczymi. Ucierpiałyby polskie firmy sprzedające do Ukrainy różne przetworzone produkty np. wyroby mleczarskie. Co wtedy? Znowu protesty, ale innej branży? - mówi dalej prof. Kalinowski.

28 lutego rolnicze agencje ogłosiły szczegóły zakupu ukraińskiego zboża przez Chiny. Mocarstwo robi zapasy pszenicy (nawet 500 tys. ton), kupując produkt za 227 dol./t. Chińskie statki miały odebrać ziarno bezpośrednio na Morzu Czarnym.

Cena wraz z transportem na inny kontynent to w przeliczeniu na polską walutę 890 zł za tonę. Dla porównania polski skup zbóż Agrolok podaje średnią cenę 750 zł/t, ale to bez kosztów transportu do portu oraz dalej w świat.

Ukraina w przyszłości nas znokautuje

Rozmówca WP odniósł się do ogłoszonej przez ukraiński rząd strategii rozwoju rolnictwa. - Ukraina ma wszystkie atuty, aby w przyszłości nas znokautować. Dysponują prawie jedną trzecią areału, jaki jest uprawiany w UE. To są czarnoziemy i gleby kasztanowe, ziemie, na których osiąga się doskonałe plony przy niższych nakładach - komentuje prof. Kalinowski.

Grunty orne w Ukrainie to 28 mln ha, Polsce to obszar 14,5 mln ha, a w całej UE ok. 100 mln ha. Niedawno opisywaliśmy w WP, że największe ukraińskie firmy rolne uprawiają ziemię o powierzchni porównywalnej z terenem dwóch powiatów w Polsce. - Dopóki trwa wojna, założenia podwojenia produkcji uważam za mało realne. Część ziem pozostaje zaminowana lub pod okupacją - ocenia profesor.

Sławomir Kalinowski uważa, że sytuacji rolników nie poprawi znacząco inny podrzucony już pomysł "embargo na rosyjskie i białoruskie produkty rolne". W 2023 roku do Polski wjechało (przynajmniej oficjalnie) 12 tys. ton zbóż z Rosji oraz 500 ton z Białorusi w 2023. Rozmówca podsumowuje, że są to "znikome ilości".

Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski

Współpraca Kamila Gurgul, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rolnicyprotesthandel z ukrainą
Wybrane dla Ciebie