Muszą wrócić do miejsca, gdzie przeżyli koszmar. "Kulą się, gdy słyszą słowo zwłoki"
Rodzina Shamatovów uciekła z Krymu przed groźbą śmierci i wojną. Trafili do Polski, gdzie początkowo znaleźli azyl, ale teraz, decyzją urzędników, mają wynieść się z kraju. Dostaną też zakaz wjazdu do strefy Schengen. - Czuję się zniszczona - mówi nam Yana Shamatova.
01.12.2017 | aktual.: 01.12.2017 15:05
Rodzina Shamatovów uciekła trzy lata temu, gdy Rosjanie zajęli Krym i zaczęła się wojna. Ojciec rodziny, Grigorii został pobity przez żołnierzy, grożono mu, że jego rodzina zginie. Na początku próbowali zacząć nowe życie we Lwowie. Ale tam nie lubi się ludzi pochodzących z Krymu, w dodatku mówiących po rosyjsku. Grigorii i jego żona Yana mieli problem ze znalezieniem pracy, a ich synowie - młodszy Grigorij i starszy Anatoli - byli wyzywani na ulicy.
Shamatovowie ruszli więc do Polski i złożyli wniosek o przyznanie statusu uchodźcy. Przez długi czas tułali się po ośrodkach dla uchodźców, aż w końcu rok temu pozwolono im zamieszkać w Gdańsku i legalnie pracować, a chłopcom pójść do szkoły. Sprawa o nadanie statusu ciągle pozostawała nierozwiązana, ale wydawało się, że to tylko formalność. Niestety, ostatecznie nadania statusu odmówiono. W dodatku kilka dni temu rodzina otrzymała pismo - mają w ciągu 30 dni wynieść się z Polski i otrzymują zakaz wjazdu do strefy Schengen. W praktyce oznacza to, że muszą wrócić na Ukrainę.
Jaki jest powód takiej decyzji urzędników? Według nich rodzinie Shamatovów nic nie zagraża na Krymie i w nie udowodnili wystarczająco, że kiedykolwiek zagrażało. Dla nich, których życie właśnie zaczęło się układać to cios w plecy. - Czuję się zniszczona - mówi nam Yana Shamatova. Dodaje też: - Nie chcemy tam wracać, chłopcy mają jakąkolwiek przyszłość w Polsce, nie tam. My z mężem znaleźliśmy tu pracę, jakoś się urządziliśmy. Na Ukrainie panują nacjonalistyczne nastroje. Na zachodzie Ukrainy czekają nas prześladowania ze względu na rosyjskie korzenie. Na Krymie jeszcze gorzej, tam jedyną opcją jest już tylko śmierć.
Największe szczęście to własne łóżko
- Jedyną otuchą jest to, że ludzie w Polsce bardzo chcą nam pomóc. Szczególnie nauczyciele ze szkół chłopców - opowiada Yana. Rzeczywiście pedagodzy uczący Grigorija i Anatolija robią, co mogą by rodzina została w Polsce. Zebrali podpisy pod odpowiednimi petycjami, interweniowali u Straży Granicznej, ale mimo tych starań niewiele udało się zdziałać.
- Ta rodzina i ci chłopcy są cudowni. I to nie to, że robię im jakąś specjalną laurkę. Tak po prostu jest. Grześ i Tola chętnie się uczą, angażują się w akcje charytatywne, są bardzo grzeczni, dobrze wychowani - opowiada Iza Tusk, która uczyła ich języka polskiego. Anatolij (zwany Tolą) świetnie zdał egzaminy gimnazjalne i dostał się do jednego z lepszych trójmiejskich liceów. W przyszłości chciałby zostać programistą.
Grigorij (czyli Grześ) ma nieco trudności z przyswajaniem wiedzy, ale nauczyciele sądzą, że wynika z tego, że przeżył traumę, kiedy był bardzo młody. Gdy Rosjanie weszli na Krym, miał ledwie 9 lat. Przez to jest nieco wycofany, w dodatku ma problemy z mówieniem - przeszedł operację podniebienia i dopiero uczy się wyraźnie mówić. - W nim szczególnie widać strach. Chociaż i jeden, i drugi kulą się, gdy słyszą słowo "zwłoki" czy "broń". To odruch, po prostu te słowa budzą bardzo złe skojarzenia i wspomnienia - wyjaśnia Asia Domagalska, która też uczyła chłopców. A starszego w dodatku przygotowywała indywidualnie do konkursu z języka niemieckiego.
- To niesprawiedliwe, że Polska chce wyrzucić tych ludzi. Działają dla dobra naszego kraju, nie chcą od państwa żadnych pieniędzy, są uczciwi, a właściwie wydaje się na nich wyrok, jakby popełnili jakieś wykroczenie czy zbrodnie - mówi Domagalska. I dodaje: - Tola opowiadał mi, ze jednym z szczęśliwszych dni był ten, w którym rodzice wynajęli mieszkanie w Gdańsku i wiedział, że znów będzie miał własne łóżko. A gdy zapytałam go, jakie ma największe marzenie, wie pani co odpowiedział? Że marzy o tym, by żyć.
Prawnik doradził rodzinie Shamatovów, by złożyli odowołanie od decyzji urzędników ze Straży Granicznej do szefa urzędu do spraw cudzoziemców. Yana mówi, że już przygotowali pismo i będą w napięciu oczekiwać na decyzję.