MSW: policja współpracuje z prokuraturą ws. wyjaśnienia śmierci 30‑latka z Gdańska
Policja współpracuje z prokuraturą ws. wyjaśnienia zgonu 30-latka, który zmarł w Gdańsku dzień po zatrzymaniu przez policjantów. Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż opisywały ją media - zapewnił szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz.
19.08.2013 | aktual.: 19.08.2013 16:22
W związku z tą sprawą w sobotę przed jednym z komisariatów w Gdańsku demonstrowało ok. 300 osób. Ich zdaniem 30-letni Paweł Tomasik (rodzina zgodziła się na podanie nazwiska) zmarł dwa tygodnie temu z powodu brutalnego pobicia przez funkcjonariuszy.
Jak podała prokuratura, ze wstępnej opinii sądowo-lekarskiej wynika, że bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny była "ostra niewydolność krążenia i oddychania" i jako przyczynę zgonu wykluczono m.in. uraz mechaniczny, porażenie prądem i zatrucie.
Pytany o te wydarzenia Sienkiewicz powiedział na poniedziałkowej konferencji prasowej, że prokuratura samodzielnie prowadzi śledztwo ws. zgonu. - Myślę, że prokuratura to wyjaśni do dna. Policja w tej sprawie absolutnie kooperuje z prokuraturą. Przedstawia wszystkie żądane dowody i zeznania - zapewnił szef MSW.
- Z tych wstępnych ustaleń, z którymi ja miałem okazję się zapoznać, ale niepochodzących z prokuratury, tylko od policji, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, niż to się pojawia w mediach. Przestrzegałbym przed jednostronnym wyciąganiem wniosków z historii, która jeszcze się nie zakończyła i jest w trakcie badań prokuratury - mówił Sienkiewicz.
Jak doszło do zatrzymania?
Tomasik zmarł w szpitalu 5 sierpnia. Jak informowała gdańska prokuratura okręgowa, z dotychczasowych ustaleń wynika, że 4 sierpnia ok. południa policjanci podjęli interwencję na jednej z ulic Dolnego Wrzeszcza. Ze zgłoszenia wynikało, że mężczyzna, którym okazał się potem Tomasik, próbował dostać się przez znajdujące się na parterze budynku okno do mieszkania 72-letniego mężczyzny. Według relacji tego ostatniego, 30-latek rzucał w niego doniczkami z kwiatami i groził mu, że go zabije.
Jak podała prokuratura, podczas zatrzymania 30-latek stawiał opór i nie reagował na polecenia funkcjonariuszy. Użyto więc wobec niego miotacza gazu i leżącemu na ziemi założono kajdanki. Podczas umieszczania w radiowozie mężczyzna kopnął w brzuch jednego z funkcjonariuszy i groził mu zabójstwem. Zatrzymany ponownie został położony na brzuchu i obezwładniony. W związku z tym, że mężczyzna był nadal agresywny, przy wyprowadzaniu go z radiowozu potrzebni byli dodatkowi policjanci.
"Z uwagi na coraz silniejsze pobudzenie zatrzymanego wezwano pogotowie ratunkowe. W trakcie oczekiwania na przyjazd karetki mężczyzna nagle stracił przytomność. Policjanci podjęli akcję reanimacyjną, która była prowadzona do czasu przyjazdu lekarza" - napisała w komunikacie rzeczniczka gdańskiej prokuratury Grażyna Wawryniuk.
Jak podała, ze wstępnej opinii sądowo-lekarskiej wynika, że bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny była "ostra niewydolność krążenia i oddychania". "Przy czym na tym etapie biegli nie ustalili przyczyny i mechanizmu śmierci. Natomiast jako przyczynę zgonu wykluczyli: uraz mechaniczny, termiczny, porażenie prądem oraz zatrucie substancjami" - zaznaczyła.
W sobotę, w dniu demonstracji przed gdańskim komisariatem, "Gazeta Wyborcza" poinformowała o innej sprawie, w której funkcjonariuszom policji zarzuca się brutalność. Jak podał dziennik, pięciu policjantom z Siedlec (Mazowieckie) prokuratura postawiła zarzuty znęcania się w sierpniu 2012 r. nad zatrzymanymi, którzy mieli zostać pobici, porażeni paralizatorem i polewani wodą. Według "GW" jeden z zatrzymanych tydzień po wyjściu z izby zatrzymań popełnił samobójstwo.