Mówił, że słyszał głos szatana. Dlatego podpalał blok po bloku
W odstępie kilkunastu minut zaczęły się palić dwa bloki w lubelskiej dzielnicy Czechów. Przed sądem w Lublinie ruszył proces Tomasza S., którego prokuratura oskarża o oba podpalenia. Przy okazji wyszło na jaw, że mężczyzna dopuścił się podpalenia również w 2014 r. ale wówczas sprawę umorzono.
Panią Karolinę zaalarmował kot, który wyczuwając zagrożenie, zaczął się dziwnie zachowywać. - Patrzę przez judasz, widzę dym i od ognia aż pomarańczowo. Otworzyłam drzwi i ledwo dałam radę je z powrotem zamknąć - relacjonowała WP mieszkanka bloku przy ul. Kiepury 11 w Lublinie.
Kobieta do przyjazdu strażaków czekała na balkonie, bo dym z klatki schodowej zaczynał już się przedostawać do mieszkania. Nikt z około 100 ewakuowanych lokatorów nie zginął tylko dzięki szybkiej akcji ratunkowej strażaków.
Dramatyczne chwile dla mieszkańców dwóch bloków w Lublinie wydarzyły się 15 kwietnia ub. roku. Była godzina 17.20, kiedy świadek zgłosił na numer alarmowy, że pali się przy Kiepury 11. Kiedy strażacy ruszyli na pomoc, zaledwie 13 minut później przyszło kolejne zgłoszenie, tym razem z bloku przy Radzyńskiej 10, oddalonego zaledwie o około 600 metrów. Od razu pojawiły się podejrzenia, że oba pożary może coś łączyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zignorował czerwone światło. Finał mógł być tylko jeden
Po tym zdarzeniu okoliczni mieszkańcy obawiali się kolejnych podpaleń. Spółdzielnia Mieszkaniowa "Czechów", gdzie doszło do obu pożarów, zorganizowała akcję usuwania wszelkich przedmiotów zalegających na klatkach schodowych, które mogłyby zostać podpalone. A sami mieszkańcy dzielnicy nawzajem ostrzegali się przed zagrożeniem.
Śledczy mieli wprawdzie nagranie z monitoringu z podejrzanym mężczyzną, ale było kiepskiej jakości. Na szczęście Tomasza S. rozpoznał dzielnicowy z pobliskiego Komisariatu V Policji. 44-latek został zatrzymany i aresztowany. Usłyszał zarzut narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia wielu osób.
Biegły: zagrożenie dla zdrowia lub życia wielu osób
Jak ustalili śledczy, mężczyzna użył koca, który nasączył substancją łatwopalną, a następnie podpalił i pozostawił w dwóch miejscach: przy zsypie na śmieci między 6. a 7. piętrem oraz na najwyższym, 11. piętrze bloku przy Kiepury 11.
Zdaniem prokuratora Tomasz S. dokonał podpalenia, godząc się na ewentualne sprowadzenie pożaru całego budynku, a nawet wybuchu w nim gazu. Mimo że do tego nie doszło, straty i tak były duże, w sumie oszacowano je na 142 tys. zł na szkodę spółdzielni mieszkaniowej, a także kilku lokatorów. Spaliła się część maszynowa dźwigu, przewody gazowe i elewacja budynku.
W drugim bloku przy Radzyńskiej 10 sprawca zadziałał podobnie. Nasączony łatwopalnym płynem koc podpalił i pozostawił między 5. a 6. oraz 6. a 7. piętrem. Tutaj spaliła się wózkownia, ściany na kilku piętrach oraz okna na klatce schodowej. Straty na szkodę spółdzielni oraz jednej z lokatorek oszacowano w sumie na 114 tys. zł.
Biegły, który badał sprawę, stwierdził jednoznacznie, że z uwagi na ogień i zadymienie klatki schodowej, można stwierdzić, że "wdychanie toksycznych produktów spalania mogło stworzyć zagrożenie dla zdrowia lub życia wielu osób".
Podpalacz wpadł kolejny raz
Tomasz S. po zatrzymaniu był przesłuchiwany pięć razy. Dowody były mocne, bo z zabezpieczonego monitoringu wynikało jasno, że najpierw wszedł do bloku przy Kiepury 11, do klatki gdzie wybuchł pożar, a następnie w niedługim odstępie czasu wyszedł z bloku i udał się do budynku przy Radzyńskiej 10. Mimo to mężczyzna aż cztery razy nie przyznawał się do winy. Przyznał się dopiero podczas piątego przesłuchania.
W trakcie postępowania wyszło na jaw, że mężczyzna już w 2014 roku był notowany ws. podpalenia. Wówczas postępowanie wobec niego zostało jednak umorzone z uwagi na stwierdzone zniesienie poczytalności. Biegły w opinii wydanej na potrzeby postępowania o ubezwłasnowolnienie mężczyzny wskazał, że cierpi on na piromanię. Mężczyzna nie odpowiedział wówczas za swój czyn, został zaś skierowany do szpitala na leczenie. Po pewnym czasie jednak stamtąd wyszedł, a w kwietniu 2024 r. ponownie zaatakował.
Tym razem zachowanie Tomasza S. również badali biegli psychiatrzy. Z opinii wynika, że oskarżony nie potrafi krytycznie ocenić swojego postępowania. Stwierdzili, że wszelkie przeszkody utrudniające realizację jego potrzeb mogą wywoływać u niego wybuchy złości i agresji. Mężczyzna podpalenie bloków tłumaczył tym, że "zdenerwował się, gdyż na zajęciach sportowych, w których uczestniczy, nie dostał medalu". Dodatkowo, jak ustalili biegli, mężczyzna miał halucynacje i opisywał, że słyszy głos szatana, który kazał mu przyduszać kolegów ze szpitalnej sali, a także dokonać podpalenia.
Właśnie ze względu na opinię biegłych prokurator, kierując do sądu akt oskarżenia, stwierdziła, że Tomasz S. dopuścił się obu podpaleń, posiadając ograniczoną zdolność rozpoznania czynu i pokierowania swoim postępowaniem. Prokurator nie zdecydowała się jednak na wniosek o umorzenie postępowania. Z uwagi na opinię biegłych, o nadzwyczajnym złagodzeniu kary i skierowaniu mężczyzny na leczenie będzie mógł jednak zdecydować sąd. Proces Tomasza S. ruszył przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl