Ktoś zastawił na nich śmiertelną pułapkę. Ludzie nie mieli gdzie uciekać
Ogień na najwyższych kondygnacjach dwóch położonych niedaleko siebie bloków w Lublinie wybuchł niemal w tym samym czasie. Mieszkańcy byli uwięzieni w swoich mieszkaniach, bo żywioł szalał na klatkach schodowych. Strażacy nie mają wątpliwości, że to dzieło podpalacza. Na razie nie udało się go złapać.
Podpalacz postanowił zabawić się ze strażakami w kotka i myszkę. Najpierw zaatakował w wieżowcu przy ul. Kiepury 11 w lubelskiej dzielnicy Czechów. Strażacy zostali tam wezwani w poniedziałek o godz. 17.20. Na jednej z klatek czuć było swąd dymu, ale nie było to nic poważnego.
- Na szóstym piętrze ktoś dywan podpalił na korytarzu. Szybko to ugaszono. Dym poszedł do nas na górę, na jedenaste. Pootwierałem okna na korytarzu, wszystko się wywietrzyło, więc poszedłem do domu — relacjonuje w rozmowie z WP Stanisław Staszków, mieszkaniec bloku.
Tymczasem już o 17.33 do strażaków wpłynęło drugie zgłoszenie o pożarze. Tym razem z bloku przy ul. Radzyńskiej 10. To zaledwie 600 metrów dalej, na sąsiednim osiedlu. Strażacy szybko przemieścili się w to miejsce. Tutaj pożar wybuchł w pomieszczeniu wózkowni między piątym, a najwyższym szóstym piętrem. Ogień szybko przeniósł się na klatkę schodową. Sąsiedzi zaczęli się nawzajem alarmować o zagrożeniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Najgorsza sytuacja była na szóstym piętrze, gdzie mieszka starsza osoba. W końcu zięć przyjechał i otworzył drzwi, bo ta pani nie chodzi. Na szczęście nic jej się nie stało — relacjonuje WP Tadeusz Sikorski.
Na szóstym piętrze mieszka też Damian Brzuś. - Siedziałem wtedy przy komputerze. Nagle usłyszałem jakby spadające szkło. I piski. Wychodzę na klatkę, a tam czarny słup dymu. Żar uderzył mnie w twarz. Od razu zorientowałem się, że jest pożar, zamknąłem szybko drzwi. Zadzwoniliśmy po straż pożarną i razem ze współlokatorem poszliśmy się schronić na balkon — opowiada.
Strażacy walczyli z ogniem, a podpalacz nie dawał za wygraną. O godz. 18.16 do straży pożarnej wpływa kolejne zgłoszenie. I znowu z bloku przy Kiepury 11. Kilka wozów wraca w to samo miejsce. Tym razem ogień pojawił się na ostatnim jedenastym piętrze. Mieszkający tam ludzie są w śmiertelnej pułapce.
- Naraz usłyszałem taki huk. Jak otworzyłem drzwi, to myślałem, że powietrze mnie wyciągnie na korytarz. Jeden płomień, dym, nie miałem drogi wyjścia, musiałem się do domu cofnąć — opowiada nam Stanisław Staszków.
Mężczyzna nie ma w mieszkaniu balkonu, więc musiał ratować się, stojąc przy oknie. - W głowie mi się kręci do dzisiaj, ale jakoś tam się trzymam.
Na ostatnim piętrze wieżowca przy Kiepury jest poddasze, gdzie mieszczą się suszarnie, ale jest też kilka mieszkań. Płomienie błyskawicznie rozniosły się po korytarzu ciągnącym się przez kilkadziesiąt metrów. We wtorek na miejscu pojawili się pracownicy ośrodka pomocy społecznej, aby wesprzeć najbardziej poszkodowanych. Są też ekipy techniczne, bo w mieszkaniach nie ma prądu i gazu.
- Mieszkam tutaj już 26 lat, nigdy nic złego się nie działo. Każdy żyje z każdym dobrze, wszyscy sąsiedzi się znają, żadnych pogróżek nigdy nie było — mówi pan Mateusz.
Jego partnerka, pani Karolina w chwili wybuchu pożaru w mieszkaniu była sama. Zaalarmował ją kot. - Zaczął tak charakterystycznie płakać pod drzwiami. Jak go usłyszałam, to już wiedziałam, że coś się dzieje. Patrzę przez judasz, widzę dym i od ognia aż pomarańczowo. Otworzyłam drzwi i ledwo dałam radę je z powrotem zamknąć — opowiada kobieta.
Pod drzwiami ułożyła mokre ręczniki, żeby dym nie dostawał się do środka. - Ubrałam się, spakowałam koty w transporter, co cenniejsze rzeczy w torebkę, pootwierałam okna i stałam na balkonie — relacjonuje kobieta, która nadal jest roztrzęsiona po tym, co się wydarzyło.
- Miałam wtedy najgorsze myśli. Nie miałam żadnej możliwości ucieczki, co miałam wyskoczyć przez okna z 11. piętra? - pyta.
Kobieta opuściła mieszkanie dopiero kiedy na miejscu pojawili się strażacy, którzy pomogli jej uciec.
Strażacy: to podpalenie
Oba pożary szczęśliwie skończyły się bez ofiar śmiertelnych. Jedna osoba została poszkodowana, ale nie odniosła poważnych obrażeń. - Kobieta mieszkająca przy ul. Radzyńskiej wymagała pomocy medycznej, bo źle się poczuła po kontakcie z dymem — relacjonuje st. kpt. Andrzej Szacoń, rzecznik Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie.
Akcja ratunkowa była trudna, bo z obu bloków trzeba było ewakuować w sumie kilkadziesiąt osób. Większość uciekła jeszcze przed przyjazdem strażaków, ale niektórzy byli uwięzieni w swoich mieszkaniach. Ogień na klatce odciął im drogę ucieczki.
- W bloku przy ul. Radzyńskiej spaleniu uległa klatka schodowa. Zniszczenia są szacowane na 200 tysięcy złotych. Prawdopodobną przyczyną było podpalenie — mówi nam Andrzej Szacoń.
Podobne bardzo wysokie straty (ok. 200 tys. zł) szacuje się w przypadku drugiego bloku. Tutaj strażacy także przypuszczają, że doszło do podpalenia.
We wtorek w obu miejscach pracowali policjanci. - Analizujemy monitoringi, przesłuchujemy okolicznych mieszkańców — mówi Kamil Gołębiowski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Lublinie.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl
Czytaj także: