Mordercza rywalizacja zyskuje na popularności w Polsce
Pokonanie 42 kilometrów z ciężarem ponad 10 kilogramów w mniej niż cztery godziny to szaleństwo. I właśnie dlatego - jak pisze "Polska Zbrojna" - Maraton Komandosa zyskuje na popularności. Zgłaszają się do niego doświadczeni wojskowi, ale i cywile, pojawił się nawet bezdomny biegacz. Każdy ze startujących ma swoją metodę na to "szaleństwo".
17.12.2011 | aktual.: 17.12.2011 11:50
Sędziowie przez ponad godzinę ważyli 260 plecaków. Nie mogły być lżejsze niż 10 kilogramów, a ich gabaryty nie mniejsze niż 45x30 centymetrów. Kolorystyką musiały przypominać barwy munduru polowego. Sprawdzano też obuwie maratończyków. Dopuszczone były tylko buty o kroju wojskowym, z wysokimi cholewkami.
Kilka minut przed startem wpuścili do strefy plecakowej zawodników. Niektórzy dopakowali butelki z napojami. W przeciwieństwie do biegów ulicznych tu nie ma punktów odżywczych. Napoje i odżywki można wziąć jedynie na półmetku.
Starszy chorąży sztabowy Zbigniew Rosiński, dyrektor biegu i wiceprezes Mety, najpierw wypuścił na trasę jadącego na wózku Leszka Bohla, niepełnosprawnego z Torunia. Minutę później Edward Maniura, burmistrz Lublińca, dał sygnał pozostałym maratończykom, wśród których było dwóch Słowaków, Anglik i Czech. Na końcu na trasę ruszył kapitan Andrzej Liśniewski z Wojskowej Akademii Technicznej. Po raz trzeci z rzędu podjął się zabezpieczania tyłów. Tym razem na plecaku nie umocował napisu "Koniec wyścigu", lecz saperkę. Obiecał popędzać nią maruderów.
Pierwsze kłopoty
Interwencja kapitana po raz pierwszy była potrzebna na trzecim kilometrze. Poprosił organizatorów o przysłanie karetki do zawodnika, który z powodu odwodnienia nie mógł kontynuować rywalizacji. Następnie zostawił z wolontariuszem maratończyka na wózku, który zrezygnował z jazdy. - Trasa wyglądała na dość twardą, ale momentami było miękko jak na plaży. Kręciłem, a koła stały w miejscu. Inaczej niż w maratonie ulicznym - relacjonował rozżalony Bohl. Jazdę utrudniał mu też plecak. Do startu w Kokotku zachęciły go zdjęcia z poprzedniej edycji imprezy, które obejrzał w internecie. A nie jest nowicjuszem. Zaliczył już dziesięć maratonów, osiem półmaratonów i kilka rajdów terenowych. Dlatego tak żałował.
Piotr Żukowski, bezdomny z Dworca Centralnego w Warszawie, na piątym kilometrze dogonił piechura startującego poza konkursem. Jednak na ósmym kilometrze przegoniony "chodziarz" doścignął bezdomnego, którego zatrzymała naprawa suwaka w plecaku. Później zresztą większe kłopoty omal nie udaremniły Żukowskiemu ukończenia 217. maratonu w karierze.
- Na 17. kilometrze pękła mi jedna z dwóch butli dociążających plecak. Siedem litrów wody spłynęło po plecach. Na półmetku wymieniłem butlę, ale już nie mundur - tłumaczył. Przemoczony walczył z doskwierającym zimnem i kłopotami żołądkowymi. Zmagał się z dystansem przez ponad siedem godzin, ale dotarł do mety szczęśliwy z ukończenia po raz trzeci Maratonu Komandosa.
Żukowski ma ze sobą już siedem biegów na 100 kilometrów i 199 półmaratonów. Dwusetnego nie może zaliczyć, bo ostatnio polubił całe maratony. Kiedy przed kilku laty dowiedział się, że komandosi organizują oryginalny bieg pod Lublińcem, za punkt honoru postawił sobie jego ukończenie. Chciał zrobić psikusa wujkowi, który był lekarzem wojskowym w stopniu pułkownika, a w młodości uprawiał lekką atletykę.
Specyficzny bieg
Maraton Komandosa jest specyficznym biegiem. Na żadnej imprezie zawodnicy nie są przed startem tak szczegółowo kontrolowani. Nigdzie, poza Maratonem Twardziela, którego organizatorzy wzorowali się na zawodach w Kokotku, nie waży się plecaków, bo też w typowych imprezach biegowych nikt nie startuje z ciężarami. Dwudziestu sześciu śmiałków było pierwszymi w Polsce (a może i na świecie) kandydatami do przebiegnięcia w pełnym umundurowaniu 42 kilometrów z ciężarem ponad 10 kilogramów. Ekstremalnego testu nie zdało tylko dwóch z nich. Szeregowy z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej kilka kilometrów przed półmetkiem ledwie trzymał się na nogach. Mimo odwodnienia nie wsiadł do auta z napisem "Koniec". Ku zdumieniu wszystkich ukończył bieg. Przygotowując koncepcję ekstremalnego biegu, działacze Mety chcieli sprostać oczekiwaniom ówczesnego dowódcy 1 Pułku Specjalnego Komandosów pułkownika Wojciecha Jani. Uznali, że mundurowi oraz zaproszeni cywile powinni poczuć specyfikę szkolenia i działania specjalsów. I teraz
poznają. Na własne życzenie.
Drugi maraton ukończyło 87 zawodników, trzeci - 140, czwarty - 209, piąty - 234, szósty - 265, a siódmy - 288. Trudów ekstremalnej rywalizacji nie wytrzymywało wyjątkowo niewielu biegaczy. Najwięcej w 2007 roku - 12. Najczęstszymi przyczynami zejścia z trasy były odwodnienie i skurcze mięśni. W pierwszych maratonach także dotkliwe obtarcia kończyn i pleców. Teraz zawodnicy, korzystając z doświadczeń własnych lub innych, są dobrze przygotowani - mają lepiej dopasowane plecaki i buty. Zabierają też więcej płynów; niektórzy wyruszają na trasę nawet z obciążeniem ponad 16 kilogramów.
Kapitan Liśniewski o Maratonie Komandosa ma wyrobioną opinię: - Wszyscy, którzy dobiegną do mety, wygrywają. Największe brawa należą się tym, którzy docierają na końcu. Bieg przez ponad siedem godzin z dziesięciokilogramowym plecakiem to przecież wariactwo. Przebiec ten maraton w trzy godziny z minutami to już totalne szaleństwo.
Żeby dostać się do grona "totalnych szaleńców", oprócz doskonałego przygotowania fizycznego trzeba opracować dobrą taktykę i trzymać się jej do końca. Istotne są też dobranie butów i umiejętne wypełnienie plecaka. Starszy szeregowy Jarosław Jagusiak z WKB "Meta", który zakończył bieg jako 28., był wkurzony na siebie, że popełnił ten sam błąd co podczas poprzednich startów. - W trasie bardzo puchną mi nogi i po około 30 kilometrach buty, które niby były dopasowane, okazały się za ciasne. Pozostał mi trucht, bo w czasie marszu odczuwałem jeszcze większy ból. Spodziewałem się tego, ale mądry Polak po szkodzie - mówi.
Poprawione rekordy
Większość zawodników startujących w tym roku po raz kolejny w Kokotku nie poprawiła swoich osiągnięć. Biciu rekordów nie sprzyjała aura, bo z plecakami wygodniej biegać, gdy temperatura jest niższa niż plus pięć stopni Celsjusza - a tyle było, gdy czołówka wyruszała na drugą rundę.
Ale niektórym udało się poprawić "życiówki". Dowódca plutonu zaopatrzenia z dywizjonu artylerii samobieżnej w Choszcznie, starszy chorąży sztabowy Jacek Schmidt, z czasem 4 godziny 31 minut 43 sekundy finiszował na 34. miejscu. W drugim starcie w Maratonie Komandosa poprawił wynik sprzed czterech lat aż o 23 minuty.
- Ale się cieszę! Przyjeżdżam tu, aby udowodnić sobie, że mogę ukończyć tak wyczerpujący bieg. Na 41. kilometrze miałem kryzys, łapały mnie skurcze, ale starałem się biec do końca - mówi.
Chorąży Schmidt ma za sobą już 43 maratony. Startuje też na 100 kilometrów oraz w biegach dwunastogodzinnych.
Starszy chorąży sztabowy Kazimierz Romański z Wojskowej Sekcji Biegowej "Cytadela" Warszawa zajął 44. pozycję. Na metę dotarł po 4 godzinach 43 minutach 51 sekundach biegu. Tak mokrego munduru jak on nie miał nikt inny.
- To moja druga bluza, na półmetku się przebrałem. Taki mam organizm, tak się pocę. Za to poprawiłem "życiówkę" o ponad 36 minut - cieszył się. Ten sezon miał rewelacyjny. Rekordy życiowe ustanowił także na dystansach: 10, 21 i 42 kilometrów. W Kokotku pobiegł czwarty maraton w tym roku. Jego osiągnięcie na tym dystansie to 3 godziny 13 minut. - W 2012 roku chcę zejść poniżej trzech godzin, a w Kokotku pobiec na 4 godziny 15 minut. Może się uda - planuje. Niespodzianki
Wrocławianka Agnieszka Mizera była najlepszą kobietą w Maratonie Komandosa w latach 2006–2010. W 2007 roku wynikiem 4 godziny 48 minut 44 sekundy ustanowiła rekord trasy w Kokotku. W tym roku nie udało jej się odnieść kolejnego z rzędu triumfu. Niespodziewanie zajęła dopiero czwarte miejsce.
O drugą niespodziankę postarała się pierwsza drużyna Wojskowej Akademii Technicznej, która wywalczyła trzecią lokatę. W rywalizacji z doborowymi ekipami z jednostek specjalnych i powietrznodesantowych "naukowcy" spisali się na medal. Ktoś żartował, że zajęli tylko trzecie miejsce, bo po drodze... czytali książki. Z wyniku teamu z Warszawy najbardziej zadowolony był kapitan Liśniewski, który przywiózł aż sześć drużyn. Jak udało mu się na bieganie namówić tylu studentów, pozostanie jego tajemnicą. Jest nadzieja, że przyszła kadra oficerska do podobnych "szaleństw" zachęci w przyszłości podwładnych.
Kibiców, żonę oraz samego siebie zaskoczył drugi na mecie starszy chorąży Jarosław Turkowski z 18 Batalionu Powietrznodesantowego. Na półmetku zameldował się z kolegą z drużyny ex aequo na dziewiątym miejscu. - Znakomicie pobiegł na drugiej rundzie - chwalił wiceprezes Mety. Chorąży z Bielska-Białej startował w Maratonie Komandosa już po raz piąty. Najbardziej udany występ zanotował w 2009 roku, gdy zajął dziewiąte miejsce. W tym roku, 12 listopada zdecydował się na start w innym maratonie niż Komandosa. Na górskiej trasie w Beskidach zajął 13. miejsce. - Nie udało mi się jeszcze wystartować w "normalnym" maratonie. Do tej pory biegałem "dychy" i półmaratony. W tym biegu liczyłem głównie na nasz sukces drużynowy - przyznał najlepszy żołnierz VIII Maratonu Komandosa.
Wszyscy zawodnicy są wyróżniani w czasie ceremonii zakończenia, czego nie spotyka się na innych maratonach. Każdy dostaje dyplom ze swoim zdjęciem z tego biegu i oryginalną żeliwną płaskorzeźbę. To, co robi z dyplomami Meta, to mistrzostwo świata.
Dowódca Jednostki Wojskowej Komandosów pułkownik Ryszard Pietras podczas nagradzania uczestników biegu, w czym pomagał mu generał dywizji Mirosław Rozmus, komendant główny Żandarmerii Wojskowej, gratulował im hartu ducha i wytrwałości. Zapraszając na przyszłoroczny Maraton Komandosa, obiecał, że wspólnie z Metą postarają się uatrakcyjnić zawody w Kokotku. Ale czy szaleństwo może być bardziej szalone?
Rozbiegani Są zawodnicy, którzy wytrwale biorą udział w każdej edycji Maratonu Komandosa. Wszystkie osiem Maratonów Komandosa ukończyło pięciu zawodników: aspirant sztabowy Dariusz Guzowski ze Słupska (łączny wynik w ośmiu MK 29 godzin 37 minut 38 sekund), kapitan rezerwy Mieczysław Łyczakowski z Braniewa (41:57:09), starszy chorąży sztabowy rezerwy Kazimierz Kordziński z Lublińca (42:34:04), podpułkownik rezerwy Zbigniew Koziarz z Opola (43:41:22) i aspirant Robert Woźnica z Rybnika (48:00:22). Trzykrotnie równolegle z imprezą w Kokotku dystans maratoński z dziesięciokilogramowym obciążeniem pokonali żołnierze poza granicami kraju. Samotnie biegli: w 2006 roku plutonowy Krzysztof Bąk (dookoła lotniska N’Dolo w Kinszasie - stolicy Demokratycznej Republiki Konga) i w 2009 roku podporucznik Łukasz Rosiński (w bazie Ghazni w Afganistanie). W 2007 roku maraton w bazie w Wazi Khwa w Afganistanie ukończyło sześciu żołnierzy, z księdzem majorem Henrykiem Kaczmarkiem na czele. Zwycięzcy W tegorocznym
maratonie najlepsi okazali się zawodnicy z batalionu z Bielska-Białej. Indywidualnie: 1. młodszy aspirant Andrzej Stefański (Komenda Policji Elbląg) - 3 godziny 35 minut 37 sekund; 2. starszy chorąży Jarosław Turkowski (18 Bielski Batalion Powietrznodesantowy) - 3:43:08; 3. chorąży Marek Żuk (Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej) - 3:50:26; 4. aspirant sztabowy Dariusz Guzowski (Szkoła Policji w Słupsku) - 3:52:44; 5. starszy chorąży Andrzej Luśnia (Placówka Straży Granicznej Gdańsk-Rębiechowo) - 3:54:14; 6. sierżant Sławomir Musiał (18 Bielski Batalion Powietrznodesantowy) - 3:55:25; (…) 64. szeregowy podchorąży Justyna Kępa (Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych Wrocław) - 4:59:08; Drużynowo: 1. 18 Bielski Batalion Powietrznodesantowy (Turkowski, Musiał, starszy chorąży Mariusz Szostak); 2. Szkoła Policji w Słupsku I (Guzowski, aspirant Tomasz Matusiak, młodszy inspektor Mirosław Gwadera); 3. Wojskowa Akademia Techniczna Warszawa I (starszy kapral podchorąży Daniel Bartoszek, sierżant podchorąży
Jarosław Kurek, plutonowy podchorąży Cezary Czarnecki); 4. Wyższa Szkoła Oficerska Wojsk Lądowych I; 5. Jednostka Wojskowa Komandosów Lubliniec I; 6. Forma Wodzisław Śląski. Sklasyfikowano 35 drużyn.