"Masowo powoływani do wojska". Ukraińcy już wiedzą, kto służy Putinowi
W ramach mobilizacji na wojnę z Ukrainą do rosyjskiej armii i prywatnych firm wojskowych werbowani są nie tylko więźniowie, ale też m.in. osoby uzależnione od narkotyków - powiadomił w środę portal Centrum Narodowego Sprzeciwu, stworzony przez Siły Operacji Specjalnych ukraińskiej armii.
Narkomani są masowo powoływani do wojska i wysyłani na front, ponieważ dla komend uzupełnień liczy się głównie wypełnienie norm mobilizacyjnych. Taka praktyka występuje np. w północnej Osetii, na rosyjskim północnym Kaukazie - potwierdził żołnierz z tego regionu, który poddał się ukraińskiej armii i trafił do niewoli.
Zażywał narkotyki podczas walk
Jak dodano w komunikacie serwisu, mężczyzna zażywał narkotyki również podczas walk w obwodzie zaporoskim, na południu Ukrainy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mocarstwowe zapędy Szojgu. "W elitach nie ma refleksji"
Rezerwista trafił na wojnę w ramach "porozumienia". Gdy został zatrzymany za prowadzenie samochodu bez wymaganych dokumentów, zgodził się pójść na front w zamian za odstąpienie od rozpoczęcia procesu sądowego w jego sprawie - oznajmiło Centrum.
Przestępcy skazani za morderstwa i pedofilię
Wśród rosyjskich więźniów, którzy po półrocznej służbie na Ukrainie powracają do kraju i zostają ułaskawieni, są osoby skazane za najcięższe zbrodnie, w tym morderstwa. Mieszkańcy rodzinnych miejscowości kryminalistów obawiają się konsekwencji wypuszczenia ich na wolność - poinformowała na początku stycznia rosyjskojęzyczna redakcja BBC.
W ostatnich tygodniach rosyjskie media i kanały na Telegramie donosiły również o uroczystych pogrzebach "bohaterów", poległych podczas inwazji na Ukrainę. Znaleźli się wśród nich m.in. przestępcy skazani za morderstwa i pedofilię.
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski