Mołdawia w wielkim kryzysie. Czy skorzysta na tym Rosja?
Kryzys polityczny, skandale i ogromna korupcja stawiają pod znakiem zapytania obrany przez Mołdawię prozachodni kierunek i umacniają prorosyjskie siły w strategicznie ważnym państwie. Czy lekarstwem na całe zło będzie przyłączenie do Rumunii?
29.07.2015 | aktual.: 29.07.2015 17:26
Po miesiącu bezkrólewia, przedłużającym się kryzysie politycznym z groźbą bankructwa w tle, Mołdawia mogła mieć premiera - a raczej panią premier - która dawałaby nadzieję na przeprowadzenie koniecznych reform, walkę z korupcją i niezależność polityczno-biznesowych układów rządzących krajem. Zamiast absolwentki Harvardu i byłej minister edukacji Mai Sandu, która jako warunek swojej nominacji postawiła dymisję skompromitowanych urzędników, wybrano jednak doświadczonego i wiernego polityka z rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej, Valeriu Streleta. I choć z punktu widzenia rządzącej koalicji Strelet był on bezpiecznym wyborem, to dla samego państwa może oznaczać poważne problemy.
Mołdawia to mały i bardzo ubogi kraj, ale ze względu na strategiczne położenie od dawna jest przedmiotem geopolitycznego przeciągania liny między Rosją a Unią Europejską. Jednak mimo że od 2010 roku krajem rządzą koalicje prozachodnich partii, to nastawienie na integrację europejską - ani nawet podpisana w zeszłym roku umowa stowarzyszeniowa z UE - nie przyniosło znaczącej poprawy sytuacji i ograniczenia głęboko zakorzenionej w mołdawskim systemie korupcji.
- Ta proeuropejska orientacja koalicji jest w dużej mierze tylko nominalna. Jej deklarowanym celem jest integracja z UE, ale jak dotąd zrobiono bardzo niewiele konkretnych reform, by do niej doprowadzić i przyjąć europejskie standardy - mówi WP Stanislav Secrieru, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Brak reform i zaangażowania w walkę z korupcją miał swoje konsekwencje. Nic nie pokazało tego bardziej dobitnie niż skandal z kwietnia tego roku, kiedy odkryto, że z trzech banków "wyparował" (prawdopodobnie do Rosji) miliard dolarów, czyli równowartość 1/8 całego mołdawskiego PKB. Wkrótce potem doszło do zachwiania rządzącą koalicją i dymisji premiera, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy, od którego pożyczek zależy w dużej mierze stabilność mołdawskich finansów, zagroził wstrzymaniem pomocy, jeśli nie zostaną podjęte poważne reformy w systemie bankowym i nie ukróci się procederu prania brudnych pieniędzy. To oznaczałoby bankructwo kraju. Dlatego właśnie wybór "bezpiecznego" i partyjnego kandydata
na premiera może być ryzykowny.
- To, czy Mołdawia dostanie potrzebne fundusze, zależy od zaufania kredytodawców do zdolności i woli rządu do przeprowadzenia potrzebnych reform. Tymczasem w nowym rządzie widać te same twarze, co dotychczas, i nominowano premiera, który będzie zależny od lidera swojej partii, i który nie gwarantuje znaczącej zmiany - mówi Secrieru.
Nawet jeśli MFW uwierzy w program nowego rządu, nie będzie oznaczać to końca problemów. W związku z kryzysem i skandalem niezadowolenie społeczne jest na fali wznoszącej, czego owocem były największe od wielu lat demonstracje w Kiszyniowie. Do kolejnych może dojść już wkrótce, kiedy Mołdawię - najbiedniejszy kraj Europy - czeka znacząca podwyżka cen energii. Co więcej, złożona z trzech partii mniejszościowa koalicja (jest zdolna do rządzenia tylko ze względu na warunkowe poparcie komunistów) jest niezwykle chwiejna, a jej liderzy są ze sobą nieustannie skonfliktowani.
- Do zawiązania tej koalicji doszło tylko ze względu na wyższą konieczność, czyli integrację europejską. Ale personalne animozje i konflikty są nadal silne i ciągle zagrażają stabilności rządu. W praktyce może to wyglądać tak, że po kilku miesiącach znów będziemy mieli zmianę premiera - mówi analityk PISM.
Zjednoczenie
Niektórzy Mołdawianie rozwiązanie problemów widzą w zjednoczeniu z Rumunią. Temat unii z Bukaresztem jest obecny w mołdawskiej polityce już od początków niepodległości - duża część kraju (Besarabia) wchodziła niegdyś w skład Rumunii, a język rumuński jest głównym językiem kraju - lecz idea zjednoczenia nigdy nie zyskała wystarczającego poparcia w społeczeństwie. Kryzys dał dodatkowy impuls dla działań unionistów. Na początku lipca prozjednoczeniowy wiec w Kiszyniowie zgromadził największy od wielu lat tłum. Jednak zdaniem Stanislava Secrieru przyłączenie do Rumunii nie jest realistycznym scenariuszem.
- Być może dla wielu młodych ludzi, szczególnie tych, którzy studiują w Rumunii, to rzeczywiście wydaje się dobre rozwiązanie w obecnej sytuacji. Ale większość Mołdawian jest po prostu innego zdania - mówi ekspert, wskazując sondaże, według których za unią opowiada się nie więcej niż 20 proc. społeczeństwa.
Opcja rosyjska
Bardziej prawdopodobne jest to, że na problemach rządzącej koalicji może skorzystać ktoś inny: Rosja i prorosyjskie siły w Mołdawii. Związki Rosji z byłą republiką radziecką są nadal niezwykle silne. Kiszyniów jest uzależniony od rosyjskich surowców i handlu z Moskwą, a język rosyjski jest podstawowym językiem dla 15 procent mieszkańców kraju. Co więcej, Rosjanie utrzymują swoje wpływy dzięki obecności swoich wojsk w zdominowanym przez ludność rosyjskojęzyczną Naddniestrzu, nieuznawanym państwie przy granicy z Ukrainą. Prorosyjsko nastawiona jest też Gagauzja, autonomiczny region zamieszkiwany przez mniejszość etniczną pochodzenia tureckiego.
Wpływy te mogą się jeszcze powiększyć, bo na kryzysie i skandalach pod rządami prozachodniej koalicji może skorzystać prokremlowska opozycja. Już w wyborach parlamentarnych w 2014 roku Partia Socjalistów - opowiadająca się za przyłączeniem do rosyjskiego projektu Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej zamiast integracji z UE - uzyskała najwięcej głosów, lecz nie była w stanie zmontować koalicji. Inne prorosyjskie ugrupowanie, Nasza Partia, na której czele stoi powiązany z Moskwą biznesmen Renato Usatii (nazywany często "drugim Łukaszenką") również cieszy się solidnym, dwucyfrowym poparciem. Przedłużający się kryzys w Mołdawii może więc sprawić, że kraj porzuci proeuropejski kierunek i zamiast tego obróci się w stronę Eurazji i Rosji.
- W teorii prorosyjska opozycja rzeczywiście powinna skorzystać z problemów rządu. Ale w praktyce niekoniecznie musi się tak stać, bo podobnie jak w przypadku obozu rządzącego, obie partie są skłócone i pogrążone we wzajemnych animozjach - mówi Secrieru. - Jak dotąd prozachodnie partie wciąż mają przewagę, co potwierdziły ostatnie wybory samorządowe. Jak będzie później? Będziemy musieli poczekać i zobaczyć - dodaje ekspert.
**Zobacz również: Rosja przejmuje kontrolę nad Abchazją
**