"Mój syn zostanie zamknięty w domu". Matka chorego dziecka oburzona pomysłem MEN

Ministerstwo Edukacji Narodowej przygotowało projekt, który likwiduje możliwość organizowania nauczania indywidualnego dzieci w szkołach. Uderzy to w dzieci niepełnosprawne, które zostaną pozbawione możliwości integracji z rówieśnikami. Jeśli projekt wejdzie w życie, zapłacimy za to wszyscy.

"Mój syn zostanie zamknięty w domu". Matka chorego dziecka oburzona pomysłem MEN
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Nina Harbuz

27.04.2017 | aktual.: 27.11.2017 16:56

Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Mój nauczyciel angielskiego nosił koszulkę z napisem "I speak polish. What's your superpower?". Jaką supermoc ma pani syn?

Marta Iwanowska-Polkowska – psycholog, coach: Mój syn ma zespół Aspergera. Oznacza to, że ma trudności w rozumieniu i wyrażaniu emocji, kontaktach z ludźmi, ale jest ponadprzeciętnie inteligentny. Ma supertalenty i specyficzne zainteresowania. Potrafi bez zająknięcia wymienić wszystkie gatunki dzięciołów mieszkające w Polsce i bardzo dobrze umie je narysować. To są umiejętności, za które poza nami w domu nie jest chwalony przez wiele osób, nawet nie zawsze doceniany jest za to, w jakich ilościach i w jakim tempie pochłania książki, bo przecież nie czyta kanonu lektur tylko fantasy. Sam z siebie potrafi wstać o 5-6 nad ranem i czytać. W ten sposób w ciągu roku przeczytał wszystkie części Harry'ego Pottera i kończy już "Baśniobór".

Do jakiej szkoły chodzi pani syn?

Do zwykłej podstawówki, w której w czasie lekcji towarzyszy mu nauczyciel wspierający.

A jeśli projekt Ministerstwa Edukacji Narodowej, likwidujący możliwość organizowania nauczania indywidualnego dzieci w szkołach, zostanie przyjęty, to co się zmieni w życiu pani syna?

Jest ryzyko, że zostanie zamknięty w domu, tak jak inne dzieci z niepełnosprawnościami. Dla mojego syna będzie to oznaczać, że straci kontakt z rówieśnikami, a to właśnie w kontaktach społecznych ma największe trudności i żeby je przezwyciężać, musi mieć możliwość doświadczania ich. Dla mnie będzie się to równać z koniecznością zrezygnowania z pracy. Stracę w ten sposób dochody, które wydawane są na bieżące zajęcia terapeutyczne i wyrównawcze dla syna, oszczędności, które być może będą potrzebne w przyszłości, bo na ten moment nie wiem, czy mój syn będzie całkowicie niezależny finansowo, i oczywiście własną emeryturę. A wszystko tylko po to, żebym mogła kilka razy w tygodniu otwierać drzwi do naszego mieszkania nauczycielom.

Domyśla się pani, po co taka zmiana?

Przypuszczam, że ten pomysł zrodził się też po to, żeby ratować sytuację zwalnianych w wyniku reformy edukacyjnej nauczycieli. Ci, dla których zabraknie miejsc w placówkach, będą wysyłani na nauczanie indywidualne.

To może wyśle pani syna do szkoły integracyjnej?

Po pierwsze mój syn bardzo dobrze czuje się w grupie rówieśników neurotypowych, czyli, mówiąc prościej, choć mniej elegancko, takich, którym nic nie dolega i mieszczą się w szeroko rozumianej normie. Już prawie trzy lata edukacji realizuje w szkołach publicznych i chciałabym, by trud jego socjalizacji nie został teraz zniweczony. Jego praca, ale też praca nas, rodziców, jego nauczycieli, pedagogów, nauczyciela wspierającego i terapeutów poszła by na marne. Dodatkowym problemem jest to, że szkół integracyjnych nie ma wiele, są przepełnione i nie znajdzie się miejsce dla wszystkich. Od kilku lat, dzięki kampaniom społecznym, idziemy w dobrym kierunku, zaczynamy oswajać niepełnosprawności, a w naszym kraju to szczególnie ważne. Polakom brak jest tolerancji dla niepełnosprawności psychicznych i emocjonalnych. Znacznie łatwiej zaakceptować nam czyjąś ułomność fizyczną, bo to budzi współczucie i chęć pomocy.

Czy rodzice dzieci z trudnościami w rozwoju społecznym i emocjonalnym chętnie sięgają po wsparcie specjalistów i terapeutów?

Powiedziałabym, że z dużą rezerwą a czasem wręcz z niechęcią. Dla wielu z nich wiąże się to z ogromnym wstydem, poczuciem winy i koniecznością przyznania się przed samym sobą, że nie dają sobie rady z własnym dzieckiem. Nowy pomysł rządu stygmatyzuje dzieci z różnymi niepełnosprawnościami. Dzieli uczniów na tych "normalnych" i tych, z którymi jest "coś nie tak".

I jakie mogą być tego konsekwencje?

Takie, że rodzice takich dzieci nie będą iść do specjalistów po orzeczenia o nauczaniu specjalnym czy o niepełnosprawności, żeby tylko nie stracić miejsca w "normalnej" szkole, przez co te dzieci nie będą wspierane w rozwoju. Gdyby ktoś chciał to przeliczyć na pieniądze, to po kieszeni dostaną wszyscy – rodzice takich dzieci, bo będą musieli zrezygnować z pracy i zostać w domach, same dzieci, bo starcą szansę na wszechstronny rozwój, a cytując "Rejs" zapłacimy też my wszyscy - społeczeństwo, bo zamiast przygotowywać osoby z trudnościami do funkcjonowania w normalnym życiu i stwarzać im jak najlepsze możliwości, żeby w przyszłości mogły podjąć pracę zawodową, odcinamy je od świata i niewykluczone, że wiele z nich skazujemy na renty, które są opłacane z naszych podatków.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
autyzmniepełnosprawnośćreforma edukacji
Wybrane dla Ciebie