"Moi ludzie wiedzą, że zginą". Dramatyczne walki o Pokrowsk
Linia frontu w zasadzie nie istnieje. Rosjanie rozproszyli się po mieście. Część ukraińskich pozycji znalazła się w okrążeniu. - Nie mogę wyciągnąć swoich ludzi. Powtarzam im, że muszą się trzymać, ale wszyscy wiemy, czym się to skończy - mówi Wirtualnej Polsce dowódca jednostki walczącej w Pokrowsku.
- Takiego chaosu jak w Pokrowsku nie było podczas obrony żadnego innego miasta. Linia frontu nie istnieje. Rosjanie są wszędzie - mówi operator dronów, walczący w mieście.
Wirtualna Polska dotarła do żołnierzy, dowódców oraz osób zajmujących wysokie stanowiska w ukraińskich siłach zbrojnych. Wszyscy mówią wprost: oficjalna formuła Sztabu Generalnego, że "sytuacja jest trudna, lecz pod kontrolą" jest daleka od stanu faktycznego.
- W rzeczywistości w Pokrowsku jest bardzo ciężko i pod wieloma względami Ukraina nie kontroluje sytuacji - mówi jeden z naszych rozmówców.
Drony zaskoczyły Rosjan. Moment ataku na skład paliw:
- Przez oderwane od rzeczywistości dowództwo i spóźnione działania, część moich ludzi znalazła się w otoczeniu. Są całkowicie odcięci. Zginą na naszych oczach, jeśli nie stanie się cud - mówi dowódca jednej z jednostek.
Cała nadzieja w siłach specjalnych Wywiadu Wojskowego Ukrainy (HUR), które kilka dni temu rozpoczęły brawurową akcję w Pokrowsku. Jej celem jest utworzenie korytarza i ustabilizowanie frontu.
Front na 360 stopni
Trwające od ponad roku krwawe walki o Pokrowsk, miasto w obwodzie donieckim, weszły w decydującą fazę. Według oficjalnych komunikatów Sztabu Generalnego Ukrainy Rosjanie nie kontrolują w pełni żadnej części miasta. - W rzeczywistości uznajemy, że co najmniej południowo-zachodnią część miasta, prawdopodobnie aż do dworca kolejowego, już kontroluje wróg - mówi jeden z naszych rozmówców.
Na pozostałych obszarach miasta panuje chaos. Pozycje Ukraińców i Rosjan są wymieszane, często znajdują się o kilkadziesiąt metrów od siebie.
Piechota, która zajmowała najdalej wysunięte pozycje, jest albo otoczona, albo czeka bezczynnie, ponieważ Rosjanie ją omijają. Przenikają w głąb i atakują z zaskoczenia. Operatorzy dronów, moździerzy oraz inne jednostki, które zazwyczaj operują na tyłach, są zmuszeni podejmować strzelecki bój, żeby odeprzeć ataki.
- To chaotyczne rozproszenie wroga jest specyfiką walk o Pokrowsk. Czegoś takiego nie widzieliśmy w żadnym innym mieście. Nawet w Bachmucie czy Czasiw Jarze linia frontu była mniej lub bardziej, ale klarowna. W Pokrowsku front ma 360 stopni - mówi operator dronów.
Według niego Rosjanie przenikają małymi, dwutrzyosobowymi grupami. Często ubrani są po cywilnemu. Tydzień temu Sztab Generalny podawał, że w Pokrowsku może znajdować się około 200 Rosjan. Teraz te liczby są co najmniej dwukrotnie wyższe - mówią nasi rozmówcy.
- Problem w tym, że Rosjanie są bardzo rozproszeni. Żeby wszystkich wykryć i zlikwidować, musimy mieć ogromną liczbę ludzi - piechoty, operatorów dronów, zwiadowców, którzy musieliby całodobowo czuwać nad każdym budynkiem w mieście. To nierealne w naszych warunkach - słyszymy od jednego z dowódców.
Rosjanie są wszędzie
- Wszystkie linie logistyczne są pod kontrolą ogniową Rosjan. Wjazd do miasta nie jest możliwy. Żołnierze muszą pokonywać 10-15 kilometrów piechotą. Przy dobrej pogodzie, kiedy rosyjscy droniarze mają doskonałą widoczność, droga na pozycje zajmuje nawet dwie doby - mówi w rozmowie z WP dowódca jednostki, walczącej w Pokrowsku.
Część jego ludzi znalazła się w południowej części miasta, którą kontrolują Rosjanie.
- Są w otoczeniu, całkowicie odcięci od wsparcia. Codziennie z nimi rozmawiam, ale nie mam im zbyt wiele do powiedzenia. Powtarzam, że muszą się trzymać, ale wszyscy oceniamy sytuację realistycznie. Szanse wyjść stamtąd są marne. Dookoła miejska zabudowa. Wszędzie Rosjanie. Wiemy, jak się to kończy. Moi ludzie wiedzą, że zginą - mówi dowódca.
W lutym 2024 roku, kiedy ukraińskie jednostki wycofywały się z Awdijiwki, część żołnierzy 110. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej utknęła na swoich pozycjach. Rosjanie ich rozstrzelali.
- Staramy się dostarczać chłopakom jedzenie, wodę, leki na dronach, ale i to nie zawsze udaje. Sytuacja jest dramatyczna. Mam żołnierza, który kona już piąty dzień. Ma rozerwane obie nogi, obok niego leży inny, już martwy. Nie ma możliwości go ewakuować. Bez pomocy przeżyje góra dzień. Mówi przez radiostację, że się zastrzeli, by nie cierpieć. Co mam mu powiedzieć? Mogę tylko przypominać, że w domu czeka na niego rodzina.
Wojna na papierze
Według żołnierzy, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, sytuacja w Pokrowsku zaczęła się pogarszać już latem.
- Nasza brygada jest na tym kierunku od grudnia 2024 roku. Cały ten czas mocno trzymaliśmy swój odcinek frontu, choć Rosjanie zaciekle go szturmowali. Mieliśmy linię okopów, około dwustumetrowy odcinek drzew między polami. Rosjanie poświęcili ponad 100 ludzi, żeby go zająć. Statystyka w brygadzie była 1 do 15, czyli jeden nasz ranny lub zabity na piętnastu Rosjan - opowiada operator dronów.
Problem pojawił się, kiedy posypała się linia obrony sąsiedniej brygady, która broniła południowej flanki Pokrowska.
- Kretyńskie dowodzenie, marnowanie ludzi na nierealne zadania w imię ambicji dowódcy. Skończyło się jak zawsze - fizycznie zabrakło piechoty na pozycjach - relacjonuje jeden z żołnierzy.
Rosjanie znaleźli słabe miejsce w obronie i zaczęli tamtędy przenikać na tyły Ukraińców.
- Dowództwo tej brygady nie informowało Sztabu Generalnego o rzeczywistej sytuacji, a na papierach wszystko wyglądało dobrze. W tym czasie w linii ziała ogromna dziura. Przekazaliśmy te informacje swoimi kanałami do sztabu, ale nikt nie zareagował - mówi Rusłan Mykuła, współzałożyciel DeepStateMap - interaktywnej mapy, która jest jednym z głównych otwartych źródeł informacji o sytuacji na froncie.
Pod koniec września Rosjanie zaczęli aktywnie przenikać do Pokrowska, gromadzili się i czekali, ale nie podejmowali walki.
- Czekali na odpowiedni moment. Doczekali się, kiedy w październiku wypadły trzy dni złej pogody, utrudniającej pracę operatorów dronów. Wtedy ruszyli na północ, wchodząc na tyły naszych wojsk, odcinając logistykę i tworząc chaos. Było ich już na tyle dużo, że po prostu zabrakło sił i zasobów, by ich zatrzymać - wyjaśnia Mykuła.
Odroczenie upadku
Żołnierze, z którymi rozmawiała WP, mają żal do Sztabu Generalnego, że nie zareagował w porę i nie wycofał ludzi z zagrożonych pozycji. Emocje rosną również w społeczeństwie, ponieważ coraz więcej informacji trafia do mediów społecznościowych.
Według dowódcy jednostki, która znalazła się w otoczeniu, jego przełożeni zaczęli podejmować działania, dopiero kiedy zrobił się medialny rozgłos. Kilka dni temu w Pokrowsku wylądował śmigłowiec Black Hawk z ukraińskimi komandosami na pokładzie. A operacją miał dowodzić osobiście Kyryło Budanow, szef wywiadu wojskowego.
- To jest brawurowa operacja, czapki z głów, ale na razie akcja przyniosła skromne rezultaty. Wszystko dzieje się zbyt późno. Mam nadzieję, że uda się ustabilizować sytuację i chociaż część naszych ludzi zdoła wyjść z otoczenia. Obecnie minimum połowa jednostki jest w bardzo trudnym położeniu - mówi dowódca.
Nasi rozmówcy podkreślają, że sytuacja w Pokrowsku jest obecnie zbyt nieprzewidywalna, by prognozować, jak potoczą się walki.
- Z jednej strony na południu miasta nasze pozycje znalazły się w otoczeniu, ale z drugiej na północy jest podobna sytuacja, tylko tam to Rosjanie w otoczeniu. Jest totalne zamieszanie. Na razie Rosjanie minimalnie atakują. Mówi to o tym, że nie mają konkretnego planu. Będą próbować dalej przenikać, grupować się i być może wtedy ruszą ze szturmem - uważa Rusłan Mykuła.
- Dla wszystkich jest jasne, że nie chodzi już o odbicie miasta z rąk Rosjan, tylko odroczenie jego upadku. Jak długo to potrwa? Może miesiąc, a może do końca zimy - podkreśla z kolei dowódca jednostki walczącej w Pokrowsku.
Arytmetyka wojny
Jeden z naszych rozmówców, służący w sztabie korpusu piechoty morskiej i do niedawna osobiście dowodzący jednostkami w Pokrowsku, uważa, że nie warto oczekiwać, że Ukraina w najbliższym czasie wycofa się z miasta.
- Kolejne dwa tygodnie będą kluczowe dla Pokrowska. Ale jakby nie była ciężka nasza sytuacja, Rosjanie ponoszą tu o wiele większe straty niż na innych odcinkach frontu. Brzmi to okrutnie, ale wojna ma swoją matematykę. Dopóki tracą w Pokrowsku absurdalne liczby ludzi, jest to opłacalne dla Ukrainy - mówi sztabowiec. I dodaje: - Mamy powody myśleć, że Rosja może powoli tracić swój ofensywny potencjał.
Według niego, wyższe dowództwo często nie ma pojęcia o realnej sytuacji na froncie, ale w przypadku obrony Pokrowska działa argument nie tyle strategicznego znaczenia miasta, ile wizerunkowego.
- Wojna toczy się również na dyplomatycznym froncie i tu stawki są równie wysokie. Naszym zadaniem jest pokazać, że nawet gromadząc 170 tys. ludzi na kierunku pokrowskim i ponosząc tak kolosalne straty, Rosja nie jest w stanie osiągnąć swojego celu. Dlatego obrona miasta będzie trwała tak długo, jak jest to możliwe.
Więcej ludzi nie będzie
Z poziomu zwykłych żołnierzy ta logika wydaje się jednak zbyt odległa. Brutalność walk nie zachęca ludzi do służby w wojsku, a w brygadach katastrofalnie brakuje piechoty. Strata żołnierzy w okrążeniu będzie kolejnym wstrząsem dla Ukrainy.
- Tej tragedii można było uniknąć. Ale nic nie zrobiono. To właśnie zabija morale w wojsku. Pokrowsk w końcu upadnie, ale takich głupich jak my, co poszli walczyć na ochotnika, już więcej nie będzie - mówi jeden z dowódców jednostki walczącej w Pokrowsku.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski