PolskaMniejszość w stanie uśpienia

Mniejszość w stanie uśpienia

Społeczność niemiecka na Opolszczyźnie przed laty inwestowała bardziej w wodociągi niż w tożsamość ludzi. Teraz są tego efekty.
Kruchość naszej mniejszości widać szczególnie mocno, gdy się ją porówna z dynamiczną wspólnotą niemieckojęzycznych Belgów. Tamta społeczność liczy raptem nieco ponad 70 tysięcy osób. Nie nazywają się nawet mniejszością niemiecką. Raczej podkreślają, że są Belgami mówiącymi po niemiecku. Powrotu w granice Republiki Federalnej chce tylko pięć procent z nich. Ale o kłopotach z tożsamością językową i kulturową nikt tam nie słyszał.

Mniejszość w stanie uśpienia

- Od zawsze priorytetem naszej działalności były wychowanie i edukacja - mówi Gerd Henkes, urzędnik w lokalnym niemieckojęzycznym parlamencie w Eupen. - Nasza młodzież uczy się po niemiecku na wszystkich szczeblach edukacji od przedszkola do matury. Równocześnie wszyscy znają francuski, a nierzadko także trzeci język - angielski lub flamandzki. Dlatego są poszukiwanymi pracownikami zarówno w naszym regionie, jak i w innych częściach Belgii oraz w Niemczech. Wielu wyjeżdżających stąd młodych chętnie do nas wraca, bo czują się autentycznie związani z naszą wspólnotą.

- Nie możemy się porównywać do belgijskich Niemców - uważa poseł mniejszości Ryszard Galla. - My czekaliśmy na możliwość nieskrępowanej działalności aż do 1989 roku. Oni, nie licząc krótkiego okresu zaraz po wojnie, mieli ją zawsze. No i nie dotknął ich problem wyjazdów do Niemiec, bo Belgia była i jest krajem bogatym.

Wodociąg był ważniejszy

Wszystko to prawda, ale przy tych różnicach można by się jednak od belgijskich Niemców sporo nauczyć. Ponieważ nie są oni zwolnieni z progu wyborczego, nie mają swoich posłów w brukselskim parlamencie. Politykę uprawiają wyłącznie na szczeblu regionalnym i od lat ponad połowę swego liczącego 167 mln euro budżetu przeznaczają na edukację i wychowanie. Nie muszą przy tym korzystać z niemieckiej pomocy, bo ich wspólnotę wystarczająco dotuje państwo belgijskie.

Niemcy w Polsce nie dysponują też tak dużymi sumami. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że TSKN płaci dziś - po kilkunastu latach działalności - za wybory dokonane na początku swego istnienia. Aby zatrzymać emigrację Ślązaków do Niemiec, dużą wtedy pomoc niemiecką zainwestowano przede wszystkim w infrastrukturę - wodociągi, kanalizację itp. Przyniosło to mniejszości popularność i poparcie polityczne, nie tylko na szczeblu lokalnym. Tyle tylko, że nauka języka niemieckiego i pielęgnowanie kultury zeszły na dalszy plan. Bezpowrotnie utracono generację dzisiejszych 30-40-latków, która nie miała w PRL-u szans na naukę niemieckiego.

Dziś ci ludzie są rodzicami i sami nie znając języka niemieckiego i często nie mając pogłębionych więzi z kulturą niemiecką, nie zabiegają o solidne wykształcenie językowe i kulturowe swych dzieci. Ich związek z Niemcami jest wystarczająco silny, by ustawić się w kolejce po niemiecki paszport, ale zbyt słaby, by chcieli po niemiecku czytać, mówić i myśleć.

- Na początku lat 90. nasze wsie nie miały dobrej wody albo nie miały jej wcale, więc inwestycja niemieckich pieniędzy w wodociągi wydawała się potrzebą chwili - mówi Ryszard Galla. - Przyznaję, że zabrakło nam wtedy myślenia perspektywicznego o tym, że sprawy materialne mogą poczekać, a społeczeństwo trzeba dobrze wyedukować od razu, bo ono czekać nie może. Nie pomagało nam to, że na Śląsku od pokoleń nie było tradycji starannego wykształcenia. Byliśmy przyzwyczajeni raczej do solidnej pracy.

- Sami Niemcy, którzy szeroką strugą te pieniądze pompowali, patrzyli życzliwie na to, że inwestujemy je w przedsięwzięcia komunalne, a nie w edukację - dodaje Bruno Kosak. - Im bardzo zależało na tym, żeby poziom życia w Polsce szybko się podniósł. To nie jest tak, że im nie zależało na naszej tożsamości. Ale nie jest też przypadkiem, że ze 150 niemieckich nauczycieli zostało dziś na Opolszczyźnie 5, mimo że o nich błagaliśmy. To jest jeden z powodów niskiego poziomu nauczania języka niemieckiego w naszych szkołach.

Ryszard Galla zapewnia, że dziś liderzy mniejszości doceniają wagę edukacji. Wyrazem tego są starania o utworzenie elitarnej polsko-niemieckiej szkoły w Opolu. Trwają rozmowy z miastem na temat budynku, w którym szkoła będzie działać. Ale na pewno nie ruszy ona w najbliższym roku szkolnym. Trzeba będzie na nią czekać co najmniej rok.

Przyszłość mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie jest zagrożona nie tylko z powodu starzenia się i odchodzenia generacji autentycznie przywiązanej do niemieckości. W dłuższej perspektywie niepewny jest też jej status materialny. Pieniądze pozostające w gestii Fundacji Rozwoju Śląska wystarczą przy oszczędnym gospodarowaniu do roku 2010. Ryszard Galla uważa, że mniejszość powinna korzystać lepiej z pieniędzy oferowanych przez władze polskie na podstawie ustawy o mniejszościach narodowych.

- Musimy też lepiej korzystać z funduszy europejskich i pracujemy nad tym - dodaje Ryszard Galla.

Na powtórzenie modelu belgijskiego trudno będzie liczyć nie tylko dlatego, że Polska jest biedniejszym krajem od Belgii. Przy chłodnym stosunku do Niemiec i Niemców, jaki prezentują rządzący Polską bracia Kaczyńscy, trudno oczekiwać, że pieniędzmi na wsparcie mniejszości narodowych będą szczególnie dopieszczani polscy Niemcy. Jeśli zaś finansowanie mniejszości ma po roku 2010 wziąć na siebie znowu rząd w Berlinie, to trzeba by o to zabiegać już teraz. Tymczasem mimo zmiany niemieckiego rządu na tradycyjnie bardziej przyjazny mniejszościom gabinet chadecki ofensywy dyplomatycznej opolskich Niemców nie widać. Do dziś nie przyjechał na Opolszczyznę pełnomocnik ds. mniejszości narodowych. Nie słychać, by liderzy opolskiej mniejszości ostro lobbowali wśród berlińskich parlamentarzystów w sprawie przyszłych finansów.

Na jałowym biegu

Tymczasem trudno oprzeć się wrażeniu, że generalnie największy impet TSKN ma za sobą. Mniejszość przestaje być dynamiczną grupą widoczną w regionie i w Niemczech.

- Potrzebujemy wstrząsu, przeżycia, które postawiłoby nas z powrotem na nogi - mówi wiceprzewodniczący TSKN Bruno Kosak. - Takim przeżyciem dla Niemców w Republice Federalnej był mundial.

Jednak Niemcy w Polsce niedawno taką okazję mieli i bardzo słabo ją wykorzystali. Myślę o wizycie w Polsce papieża Benedykta XVI. Oczywiście, wielu członków mniejszości było w swoich grupach parafialnych lub w ramach kół DFK na spotkaniach z Ojcem św. Nie zmienia to jednak faktu, że szansa zorganizowania pielgrzymki Niemców z całej Polski choćby na Jasną Górę, gdzie nie trzeba było przecież załatwiać kart wstępu, została przez Związek Niemieckich Stowarzyszeń w Polsce zmarnowana. I chodzi nie tylko o to, że kilka tysięcy polskich Niemców skupionych pod jednym potężnym transparentem pokazałyby wszystkie telewizje, w tym niemieckie. Przepadła też szansa na wspólne przeżycie własnej niemieckości przy niemieckim papieżu. Kiedy w listopadzie 1989 roku w Krzyżowej Helmut Kohl wymieniał znak pokoju z Tadeuszem Mazowieckim, witał go niemiecki transparent mniejszości: "Jesteś także naszym kanclerzem”. Na spotkaniach z Benedyktem XVI transparentów w języku niemieckim było bardzo wiele. O swoich uczuciach dla papieża
pisali katolicy z Konina, Żagania, Bydgoszczy, Wadowic i wielu innych polskich miast. Nieliczne napisy z Opolszczyzny ginęły w tej masie. Wspólnego transparentu mniejszości nie było wcale.

- Zabrakło inicjatywy zarządu VdG i zarządu TSKN, które same powinny pojechać na spotkanie z Benedyktem XVI i pociągnąć innych za sobą - przyznaje Bruno Kosak. - Żeby jechać "na papieża”, trzeba było mieć silną motywację religijną lub patriotyczną. Obawiam się, że nam zabrakło i jednej, i drugiej.

Krzysztof Ogiolda

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)