PolskaMirosław Hermaszewski w kosmosie

Mirosław Hermaszewski w kosmosie

27 czerwca 1978 roku Mirosław Hermaszewski jako pierwszy i jak dotąd jedyny Polak poleciał w kosmos statkiem Sojuz-30 z kosmodromu Bajkonur. Polska wówczas jako czwarta dołączyła do elitarnego grona państw – po Związku Radzieckim, Stanach Zjednoczonych i Czechosłowacji – które wyekspediowały swojego przedstawiciela na orbitę kosmiczną.

27.06.2012 | aktual.: 27.06.2012 10:37

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Rankiem 27 czerwca 1978 roku Mirosława Hermaszewskiego budzi kilku lekarzy – zaczynają się ostatnie, rutynowe badania przed startem (EKG, EEG, puls). Dopiero potem śniadanie (twarożek ze szczypiorkiem, ryż gotowany i miód), pakowanie (można było wziąć 2,5 kg rzeczy osobistych – Hermaszewski pakuje "prywatne skarby", m.in. pocztówki dźwiękowe z hymnem Polski, małe flagi biało-czerwone, miniaturowy tomik "Pana Tadeusza", plakietki Centrum Zdrowia Dziecka, odznaki pilota wojskowego, maskotki od córeczki, prezenty dla żony) oraz pisanie listów do rodziny, które zostaną wysłane dopiero po starcie. Tradycyjnie przed odlotem każdy kosmonauta musiał obejrzeć film "Białe słońce pustyni" (o rewolucji w azjatyckiej ZSRR), jednak projekcja odbywa się z przerwami ponieważ przyszłym kosmonautom zaraz po śniadaniu zrobiono lewatywę... Po seansie przychodzą z szampanem instruktorzy oraz szefowie. Przed opuszczeniem pokoju Hermaszewski na wewnętrznej stronie drzwi zostawia swój autograf – to także radziecki rytuał dla
wszystkich uczestników misji kosmicznych.

Radziecki program podboju kosmosu

Lot Hermaszewskiego odbył się w ramach radzieckiego programu Interkosmos, w którym przedstawiciele państw z bloku komunistycznego – m.in. Czechosłowacji, Polski, NRD, Bułgarii, Węgier i Rumunii – partycypowali w radzieckim sukcesie podboju kosmosu. Skład każdej misji miał być dwuosobowy, gdzie mentorem i dowódcą był zawsze doświadczony kosmonauta z ZSRR. Towarzyszem Hermaszewskiego był Piotr Klimuk, który odbył już wcześniej dwa loty na orbitę. Grupa "polska" była typowana jako pierwsza do rozpoczęcia programu Interkosmos, jednak na skutek zakulisowych politycznych rozgrywek, niespełna cztery miesiące wcześniej pierwszy poleciał przedstawiciel Czechosłowacji Vladimir Remek (był synem czechosłowackiego ministra obrony). Ponoć w ten sposób Breżniew chciał Czechom moralnie zrekompensować inwazję wojsk Układu Warszawskiego z 1968 roku.

Kilkudziesięciokilometrową drogę przez kazachski spalony słońcem step do kosmodromu Bajkonur Hermaszewski i Klimuk pokonują autobusem, w którym znajdują się dwie izolowane kabiny pasażerskie – w tylnej jadą ich dublerzy Zenon Jankowski i Walerij Kubasow. Kierowca z magnetowidu włącza animowane przygody „Wilka i zająca”. Autokar eskortowany jest przez motocykle i samochody milicyjne, które włączają wszystkie sygnały świetlne i dźwiękowe. Siedemnaście lat wcześniej z tej samej wyrzutni startował Jurij Gagarin. Hermaszewskiego żegnają przedstawiciele delegacji państwowej z gen. Wojciechem Jaruzelskim na czele. Na dwie godziny przed startem Klimuk i Hermaszewski znajdują się już na swoich miejscach w rakiecie startowej. Kilkanaście minut przed startem bunkier dowodzenie nadaje muzykę – Maryla Rodowicz śpiewa „Kolorowe jarmarki”, a Anna German „Nadieżdę” (pożegnalny hymn radzieckich kosmonautów). W chwili startu była dokładnie godzina 16:27'21'' czasu moskiewskiego, Hermaszewski w swojej książce "Ciężar
nieważkości" wspomina pierwsze minuty lotu: "Wzrastające przeciążenie coraz mocniej wciska w fotel i utrudnia oddychanie, łapię powietrze haustami (...) wszystko wokół wibruje, głos też. Nie mogę odczytać wskazań. Chyba jest źle. O Boże!!! 118 sekunda lotu – słyszę suchy trzask. Znika przeciążenie, gwałtownie rzuca nas do przodu, pasy mocujące wpijają się w ciało (...) zbliża się 157 sekunda. Nagle słychać głuchy, ale potężny ryk. To znak, że pozbyliśmy się niepotrzebnej już rakietowej wieży ratowniczej. Cztery sekundy później słychać wybuchy, wstrząs i jakby zgrzyt rozdzieranej blachy (...) wnętrze rozjaśnia się, słońce pada na tablicę przyrządów. Rzucam przez radio: Wpadł zajączek słońca".

126 okrążeń wokół Ziemi

Po dziesięciu minutach lotu Hermaszewski i Klimuk są już na orbicie Ziemi, jej okrążenie trwa 90 minut, załoga Sojuza-30 w trakcie swojej 8-dniowej misji okrążyła nasza planetę 126 razy. Drugiego dnia następuje połączenie ze stacją orbitalną Salut-6, do której przenoszone są dla tamtejszej załogi zapasy żywności oraz pojemniki z wodą. Przez cztery okrążenia wokół Ziemi Hermaszewski obserwuje osobliwe zjawisko – towarzyszą im tajemnicze obiekty latające z antenkami. Początkowo kosmonauci tylko je obserwują, ale zaniepokojeni w końcu alarmują bazę. Po doprecyzowaniu trajektorii lotu obiektów Ziemia odpowiada: "Nie bójcie się, chłopaki. To pojemniki z odchodami, które wyrzuciliście przedwczoraj".

Mirosław Hermaszewski miał 37 lat, wybrano go spośród 300 kandydatów. Selekcja była ostra i wyczerpująca: podstawowym warunkiem było duże doświadczenie w lotach na ponaddźwiękowych samolotach, idealny stan zdrowia oraz doskonała znajomość języka rosyjskiego; poddano go kilkuset testom wydolnościowym, psychologicznym i przeciążeniowym. Finalnie czterech kandydatów z Polski poleciało do słynnego Gwiezdnego Miasteczka (oddalonego 40 km od Moskwy), gdzie tym razem radzieccy specjaliści mieli testy powtórzyć i wybrać jednego murowanego kandydata oraz jego dublera (został nim Zenon Jankowski). Codzienne, wielogodzinne przygotowania trwały ponad półtora roku – kandydaci na kosmonautów odbywali dziesiątki ćwiczeń na symulatorach lotu statkiem kosmicznym, symulatorach stacji orbitalnej, wirówkach i orientatorach gwiezdnych; treningom fizycznym towarzyszyło skomplikowane przygotowanie teoretyczne z astronomii, astronawigacji, medycyny i psychologii kosmicznej, matematyki i dynamiki lotu, konstrukcji rakiety i stacji
orbitalnej, techniki startu i lądowania.

Lot na orbitę był dla Hermaszewskiego też przeżyciem metafizycznym, co opisał obrazowo we wspomnieniach: "Doznaję niezwykłego i dziwnego uczucia lekkości. Czuję i widzę zawieszenie w przestrzeni. Na tle czerni czerni Kosmosu, która budzi respekt, obserwuję błękitną Ziemię. Doznaję uczucia, że znajduję się w środku gigantycznej bańki mydlanej. Moja pozycja w fotelu w statku przypomina położenie embriona w łonie matki (...) Jestem embrionem – jestem dzieckiem Matki Ziemi. Czuje jej bliskość i opiekuńczość. Jestem spokojny i jest mi dobrze"

"Nie ma mięsa, nie ma gnata, a Polak w Kosmosie lata"

Misja Hermaszewskiego i Klimuka zakończyła się 5 lipca 1978 roku o godzinie 16:31 lądowaniem na kazachskim polu kukurydzy. Proces lądowania był nie mniej emocjonujący co sam start: "Tuż za plecami żaroodporna osłona rozgrzała się do 1750 stopni Celsjusza. Narastające przeciążenie zaczęło mnie dławić (...) Wkrótce czerń spalenizny zatarła całkowicie przezroczystość szkła (...) Czułem, że moje ciało spłaszcza się, łapaliśmy powietrze – podobnie jak topielcy – haustami, jakby na zapas (...) łączność radiowa została przerwana (...) Z prędkością 35 machów wdzieraliśmy się w przestrzeń atmosfery, która broniąc Ziemi, traktowała nas jak obcych. Przeciążeniem chciała nas zdruzgotać, a temperaturą spopielić".

Ekipy ratunkowe szybko odnalazły lądownik z ogromnym biało-czerwonym spadochronem. Tłum wokół kosmonautów zaczął gęstnieć, pojawili się też fotoreporterzy. Dopiero następnego dnia o 9 rano Hermaszewski spotkał się z najbliższymi, a już o godzinie 11 w jednej z sal na Kremlu Leonid Breżniew przemawiał: "Syn Ojczyzny Kopernika był w Kosmosie, to fantastyczne. Dla Polski i Polaków to jest powód do wielkiej narodowej dumy".

Oprócz propagandowo euforycznych relacji, pojawiły się też wówczas w Polsce zgryźliwe komentarze, np.: "Nie ma mięsa, nie ma gnata, a Polak w Kosmosie lata". Hermaszewski za swój wyczyn otrzymał wiele wysokich odznaczeń państwowych oraz wyróżnień od Polskiej Akademii Nauk. Główną nagrodą dla niego był jednak samochód – polonez koloru "zieleń stepowa". Notabene jego towarzysz lotu Piotr Klimuk za swój pierwszy lot od władz ZSRR otrzymał czarną wołgę.

Hermaszewski po powrocie stał się niezwykle popularnym człowiekiem – trafił na znaki pocztowe, bito monety z jego podobizną, odbierał nagrody i wyróżnienia państwowe. Pierwszy polski kosmonauta stał się bohaterem narodowym rozchwytywanym nie tylko przez dziennikarzy. Po roku 1989 w III RP wśród niektórych polityków pojawiły się pomysły odebrania mu stopnia wojskowego i pozbawienia emerytury (m.in. za przystąpienie w stanie wojennym do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego). Stanisław Lem podsumował te działania: "Gdyby Hermaszewskiego na orbitę wyniosła rakieta francuska czy amerykańska, to na pewno mielibyście do niego więcej sympatii"

Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Komentarze (74)