Mirosław Drzewiecki będzie następcą Grzegorza Laty?
Kondycja polskiej piłki jest słaba. To, że nasi biegali 10-12 km mniej niż wszystkie inne drużyny na Euro, nie jest dziełem przypadku. Z drugiej strony, nie ma co robić dramatu, szanse na zdobycie przez Polskę mistrzostwa Europy, były zerowe - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Mirosław Drzewiecki. Były minister sportu zdradza też, czy zamierza wrócić do polityki i czy marzy mu się fotel prezesa PZPN.
22.06.2012 | aktual.: 03.07.2012 16:54
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Joanna Stanisławska: Gratulujemy...
Mirosław Drzewiecki: Dziękuję. O czymś nie wiem?
WP:
Media spekulują, że teraz wraca pan do gry i to na stanowisko szefa PZPN.
- Brzmi sensacyjnie, ale nie ma nic wspólnego z prawdą. Zawsze się zastanawiam, skąd się biorą takie plotki.
WP: Żadnych rozmów na ten temat nie było?
- Nie było.
WP:
W każdej plotce jest ziarno prawdy.
- Od dłuższego czasu obserwuję, że w plotkach o polskiej polityce w ogóle nie ma prawdy.
WP: Ale spotkał się pan ostatnio z Grzegorzem Schetyną. Krążą legendy, że były jakieś ustalenia.
- Mam wielu kolegów, ludzi, którzy w dalszym ciągu zasiadają w sejmie, z częścią się przyjaźnię. Wśród nich jest Schetyna. Spotykamy się od czasu do czasu. Rozmawiamy jak kumple, chodzimy na mecze, dziwię się, że po każdym naszym spotkaniu rodzą się mity.
WP:
Nie rozmawialiście o PZPN?
- Rozmawialiśmy, bo bardzo się martwimy, jak to wszystko funkcjonuje. Ale nie było nic więcej, żadnych "konkretów".
WP: Po waszym spotkaniu pojawiły się spekulacje, że Grzegorz Schetyna ma być następcą Joanny Muchy. O tym też nie było mowy?
- Nie poruszaliśmy tego tematu. Wszystko, co jest związane z rządem, personaliami, jest sprawą premiera Donalda Tuska. To on jest liderem.
WP: Ale chyba nie pogardziłby pan fotelem prezesa PZPN. Przeszło panu przez myśl: teraz ja?
- Za wcześnie na takie rozmowy. Euro się nie zakończyło, przed nami najważniejsze rozgrywki. Jako współgospodarze powinniśmy skoncentrować się na utrzymaniu dobrych emocji wśród gości do ostatniego dnia mistrzostw.
WP:
Co pan ma na myśli?
- Euro jest oglądane w 163 krajach na świecie. To impreza, która ma zasięg globalny, nie regionalny, europejski. Zatem rząd, PZPN, jak i spółka PL.2012 powinny zrobić wszystko, aby w tym czasie Polskę jak najlepiej wypromować. Już teraz widać, że jesteśmy krajem nowoczesnym, przyjaznym, otwartym na obcokrajowców. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tak ogromnej szansy, więc apeluję do wszystkich, by nie ściągali biało-czerwonych flag z okien i samochodów.
WP:
Na ten apel już trochę za późno. Znaczna część flag zniknęła. Pan się dziwi?
- Dziwię się, bo mamy do odegrania rolę. Dzisiaj Polska stoi przed szansą zmiany opinii, jaka o niej przez lata krążyła. Jesteśmy stuprocentowymi Europejczykami. Jeśli goście będą czuć się u nas dobrze, więcej obcokrajowców wróci do Polski. Przyjadą odpocząć, zwiedzić nasz kraj, czy po prostu zrobią zakupy i zostawią pieniądze w hotelach. To dodatkowy zastrzyk finansowy dla polskiej gospodarki.
WP:
Pan nie zdjął flagi?
- Absolutnie. Nadal wisi w oknie i na samochodzie. Wszyscy moi sąsiedzi postąpili podobnie. Mam poczucie, że jestem udziałowcem poważnej wspólnoty Polaków, chcącej jak najlepiej zaprezentować się przed turystami, którzy przyjechali do nas na Euro.
WP: Nie wszyscy myślą jak pan. Po sobocie trudno dojść do siebie i wyjść na ulicę z podniesioną głową.
- Ale jest też wiele osób, które podzielają mój pogląd. Mam pewien niedosyt, ale chodzę z podniesioną głową. Zauważyłem, że znów dała o sobie znać polska reguła: Gdy jest szansa na coś więcej, kochamy. Gdy się nie udaje, szukamy winnych. Najłatwiej złapać sprawcę i ukarać go. Z tym się nie zgadzam.
WP:
A kto jest winny? Ma pan zapewne swoją teorię.
- Nie chodzi o to, by teraz mówić, że zawiódł Smuda czy Lato. Trzeba na spokojnie to przeanalizować, zastanowić się dlaczego od 1982 roku niewiele udało się zrobić w polskiej piłce.
WP:
Więc winny jest PZPN?
- Proszę zapytać działaczy Związku, czy mają dobre samopoczucie, czy ich wieloletnie zarządzanie przyniosło polskiej piłce korzyści. Trudno zauważyć jakieś sukcesy. Gdyby PZPN podejmował dobre decyzje, jak robi to Polski Związek Piłki Siatkowej, polska piłka nożna byłaby zauważana na boiskach Europy i świata. Skoro polska siatkówka jest na najwyższym poziomie, wygrywamy z najlepszymi, sukces w piłce nożnej też jest możliwy. Nasza młodzież nie jest bardziej ułomna niż młodzież z innych krajów. To system szkolenia jest wadliwy. Gdyby działał dobrze, nie bylibyśmy 64. drużyną w rankingu FIFA. Znaleźlibyśmy się w pierwszej piętnastce!
WP: Za każdym razem mamy nadzieję, że będzie lepiej, że osiągniemy więcej, a kończy się rozczarowaniem. Gospodarze Euro spadają na ostatnie miejsce i to w "grupie marzeń". Da się to jakoś racjonalnie wytłumaczyć?
- Włos się na głowie jeży, ale co mam powiedzieć? Byliśmy najniżej sklasyfikowaną drużyną w rankingu FIFA. W 2008 roku Szwajcarzy i Austriacy też nie przeszli fazy grupowej, choć byli gospodarzami. Cieszmy się, że poziom imprezy jest wysoki, a atmosfera rewelacyjna. Na naszych boiskach grają prawdziwe sławy, możemy chłonąć piękną piłkę, to prawdziwa uczta dla kibiców.
WP: Uczta, w której najmniej strawnym daniem okazały się mecze polskiej reprezentacji. Marcin Wasilewski stwierdził krótko: należał nam się kopniak w d..., nie brawa.
- To świetny komentarz, taka jest prawda. Po męsku podszedł do tematu. Powinno być tak, jak mówił Polanski po meczu z Czechami. Trzeba było wyjść i od pierwszej minuty atakować! Z drugiej strony, nie ma co robić dramatu, szanse na zdobycie przez Polskę mistrzostwa Europy, były zerowe. Kondycja polskiej piłki jest słaba. To, że nasi biegali 10-12 km mniej niż wszystkie inne drużyny na Euro, nie jest dziełem przypadku. Po prostu są słabsi.
WP: Ale ktoś tą drużyną kierował, na Franciszka Smudę też spada odpowiedzialność za porażkę.
- Bardzo pozytywnie oceniam jego dwuipółletnią pracę w kadrze. Nie jest tak, że ziemia została spalona, coś na niej przecież wykiełkowało. Smuda stworzył dobre podstawy na przyszłość, zrobił to, co mógł. Dziś, zamiast robić awanturę, trzeba pomyśleć, jak ten zespół dalej kształtować.
WP: Miał pan do niego żal, że nie dokonywał zmian na boisku, że konsekwentnie realizował swój plan?
- Wystrzegam się takich ocen, szczególnie dzisiaj kiedy każdy jest ekspertem od piłki nożnej. To Smuda jest trenerem.
WP: Mówi pan, że każdy jest ekspertem od piłki, ale najostrzej wypowiadają się fachowcy. Jan Tomaszewski nie zostawił suchej nitki na selekcjonerze. Podsumował krótko: to człowiek bez matury, więc o czym rozmowa?
- To, co pan Tomaszewski powiedział w ostatnich miesiącach, nie kwalifikuje się do żadnego komentarza. Po prostu wstyd. Teraz trzeba myśleć o tym, jak grać lepiej. Czasu jest niewiele, we wrześniu rozpoczynają się eliminacje MŚ 2014. Nie możemy zmarnować tej szansy, musimy zagrać w Brazylii.
WP:
Naprawdę myśli pan, że uda się odbudować morale kadry przed eliminacjami MŚ 2014?
- Jeśli się chce, to się uda. Każdy z piłkarzy ma jedno zadanie - spojrzeć krytycznie na to, co zrobił w czasie Euro i wyciągnąć wnioski.
WP: Franciszek Smuda kończy przygodę z reprezentacją. Jego kontrakt wygasa 31 sierpnia, ale do tego czasu trener nie będzie się już zajmował drużyną narodową. To dobra decyzja?
- Ten rozdział w jego życiu jest zamknięty. Nie sądzę, by jeszcze kiedyś chciał do niego wrócić. Dobrze postąpił. Jeśli nie można zbudować zwycięskiego zespołu będąc gospodarzem Euro, mając duże pieniądze, świetną publiczność, niebywałą atmosferę i nie wychodzi się z grupy, niesłychanie trudno zmotywować kadrę do zwycięstwa w kolejnych mistrzostwach.
WP: Były obrońca reprezentacji Polski, obecnie trener Jagiellonii Białystok Tomasz Hajto twierdzi, że Smuda modlił się o remisy, bo dostawał za nie po 440 tysięcy złotych premii. Piłkarze o tym wiedzieli, co podcinało im skrzydła już na starcie. Daje pan wiarę tym informacjom?
- Zbulwersowały mnie informacje, że polscy piłkarze nie chcieli się zgodzić na wysoką premię za wyjście z grupy, a woleli dostawać za każdy mecz startowe plus premię za wynik - remis lub wygraną. To świadczy o tym, że sami nie byli przekonani o tym, że przejdą fazę grupową. Więc z jednej strony Smuda był zachowawczy, z drugiej - chłopaki nie wierzyli w zwycięstwo.
WP:
Czyli klimat nie był najlepszy od początku? Ani trener ani piłkarze nie mierzyli wysoko?
- Gdy Polacy pojechali w 1974 roku do Monachium, tarzali się w trawie. Nie wierzyli, że mogą grać na tak wspaniałej murawie. Przyjechali z siermiężnej Polski i zobaczyli raj. Zagrali zwycięski mecz z Argentyną i od tego momentu stali się drużyną. Wygrali sześć spotkań, tylko jeden mecz, z Niemcami, zakończył się porażką. Tym razem zabrakło tej euforii i poczucia wspólnoty. WP: Jak pan zareagował na słowa Jakuba Błaszczykowskiego, kapitana reprezentacji, który miał pretensje do Grzegorza Laty o to, że nie załatwił biletów na mecze dla rodzin piłkarzy. To faktycznie mogło mieć negatywny wpływ na koncentrację zawodników?
- Zdziwiło mnie to, że Kuba mówi o tym publicznie. Przyznam, że po przegranej z Czechami, bardziej liczyłbym, że zamilknie. To żadne usprawiedliwienie. Nie powiem nic więcej. Błaszczykowski to świetny piłkarz, ale tym razem mnie rozczarował.
WP: Lato kpił, że Błaszczykowskiego było stać na wykupienie całej loży, więc nie rozumie, w czym problem.
- Złośliwość za złośliwość. Panowie mogliby tego kibicom oszczędzić.
WP: PZPN szuka już nowego trenera, który poprowadzi następne mecze kadry. Pojawiają się spekulacje, kto będzie jego następcą. Kogo pan typuje?
- To powinien być człowiek, który odniósł już sukces, potrafił zbudować dobrą drużynę i wprowadzić ją do rozgrywek Mistrzostw Świata. Mam na myśli osobę która trenowała dobre zachodnie drużyny i była w przeszłości niezłym piłkarzem.
WP:
Czyli obcokrajowiec?
- Tak. Dobrze by było, gdy miał zachodnie doświadczenie i słowiańską duszę.
WP: Michał Listkiewicz, były szef PZPN namaściłby Jerzego Engela, który już prowadził polską reprezentację.
- Kazimierz Górski prowadził kadrę raz. W pewnym momencie zrezygnował i już nie chciał do tego tematu wracać. Z Engelem może być podobnie. Dwa razy się nie wchodzi do tej samej rzeki i słusznie. Poza tym, gdy się jest legendą futbolu jak Górski, lepiej pozostać nią do końca swoich dni, niż rozmienić ją na drobne.
WP:
Trudno tę dewizę życiową przypisywać innym wybitnym piłkarzom.
- To prawda, jak rozumiem mają panie na myśli Grzegorza Latę?
WP:
Tak.
- Grzegorz był niesamowity i nawet Michel Platini, szef UEFA (Król strzelców Mistrzostw Europy w 1984 r. - przyp. red.) zazdrościł mu tego, że był królem strzelców mistrzostw świata (zdobył 7 bramek w MŚ w RFN w 1974 r.). Takich ludzi darzy się ogromnym szacunkiem. Niestety Lato, idąc do PZPN, musiał liczyć się z tym, że roztrwoni zdobyty kapitał.
WP:
O co ma pan największe pretensje do PZPN?
- Po pierwsze o to, co wydarzyło się w ostatnich pięciu latach. Zbudowano parę tysięcy orlików a ich potencjał nie jest wykorzystywany. PZPN, choć zyskał wsparcie państwa, nie potrafił stworzyć systemu, dzięki któremu udałoby się łowić młode talenty. Wiele uzdolnionych dzieciaków marnuje się, bo nie nikt nad tym nie panuje. Nie ma trenerów, którzy z ramienia PZPN tam by się pojawiali. PZPN zrzuca wszystko na Okręgowe Związki Piłki Nożnej, a to "głowa" powinna decydować. W ten nie da się osiągnąć sukcesu. Po drugie, nie rozumiem, dlaczego siedziba PZPN nie znajduje się na Stadionie Narodowym w Warszawie, najładniejszym obiekcie w całej Europie. Już kiedyś mówiłem, że cały wątek korupcyjny wokół PZPN dotyczy właśnie przetargu na nową siedzibę Związku, wycenioną na 60 mln zł. Tymczasem koszt siedziby na Stadionie Narodowym wyniósłby tylko 17 mln zł. Przecież to chore.
WP: Dlaczego prezes PZPN tak kurczowo trzyma się stanowiska? W listopadzie ubiegłego roku powiedział dziennikarzowi "Przeglądu Sportowego", że w razie odpadnięcia Polski z EURO 2012 już po fazie grupowej, odejdzie. Teraz twierdzi, że nic takiego nie mówił. Jednocześnie deklaruje, że poinformuje o swojej decyzji 5 lipca. Myśli pan, że nawet jeśli zastąpi go ktoś inny, coś się zmieni?
- Nie sądzę. Odejście Laty z PZPN nic nie da. Kiedyś wieszano psy na poprzedniku Laty, Michale Listkiewiczu, i co? Jest lepiej?
WP: Jarosław Kaczyński ma na to receptę. Zaproponował wprowadzenie do Związku kuratora i uchwalenie ustawy o piłce nożnej.
- Bzdura. Prezes Kaczyński próbuje zbić kapitał polityczny na sytuacji w PZPN. Nie interesuje go poprawienie kondycji polskiej piłki. Kurator nie jest żadnym lekarstwem, bo nie da się go wprowadzić. Minister Mucha wyraźnie mówiła: wysłałam kontrolę do PZPN, naruszeń nie stwierdzono. Nie było podstaw prawnych do powołania kuratora. Trzeba zmienić cały system. Związek musi się zderzyć w końcu z rzeczywistością, poczuć presję sponsorów, zawodników, autorytetów piłkarskich. Trzeba ukrócić to samozadowolenie i wieczne domaganie się pieniędzy od państwa.
WP:
Mówi pan jak idealny kandydat na następcę Grzegorza Laty.
- (śmiech) Takich jak ja jest więcej. Nie brakuje ludzi, którzy mogliby wnieść nową jakość do PZPN. Potrzeba autorytetu, który umiałby zjednoczyć ludzi wokół projektu.
WP:
Był pan ministrem sportu, skarbnikiem Platformy, zna się pan na tym.
- Na razie jestem na zewnątrz, ale chętnie się przyglądam, bo ta sprawa leży mi na sercu. Uważam, że trzeba działać a nie wciąż szukać kozłów ofiarnych.
WP: Ale, jak pan słusznie zauważył, szukanie winnych to polska specjalność. Dziś jest nim trener Smuda.
- Nie udało się osiągnąć sukcesu, ale to nie był stracony czas. Jego następca ma fundament na którym może budować.
WP:
Nad głową minister sportu zbierają się czarne chmury?
- Spółka PL.2012, jako główny koordynator przygotowań, absolutnie zdaje egzamin. Zostały rozpisane i przećwiczone warianty na ewentualność każdego ryzyka, jakie mogłoby wystąpić. Zrobiliśmy duży postęp, przeszkolono tysiące wolontariuszy, w każdym mieście zorganizowano ośrodki przygotowań. Wyłoniła się nowa generacja młodych, którzy działają w pełni profesjonalnie.
WP:
Jaką ocenę wystawiłby pan ministrze Musze?
- Nie mam większych zastrzeżeń do jej pracy.
WP:
Nie cieszy się jednak sympatią Polaków. Media punktowały jej liczne wpadki...
- To już jest historia. Nie warto do tego wracać.
WP:
Czyli piątka z plusem?
- Ministrów ocenia pan premier, jemu to zostawiam. Zdarza się przecież, że minister, który wykonuje świetną robotę w resorcie i w ramach Rady Ministrów, nie potrafi skutecznie "sprzedać medialnie" swojej pracy.
WP:
Wciąż ucieka pan od odpowiedzi.
- Powtarzam, jestem z pracy pani minister zadowolony. Raporty jej i ministra Cichockiego pokazują, że wszystko jest pod kontrolą.
WP: Były jednak nieprzyjemne momenty, jak chociażby zamieszki przed meczami z Rosją. Nasz wizerunek za granicą ucierpiał?
- Było mi bardzo przykro, kiedy do tego doszło. Myślałem sobie: Boże! Taki ogromny wysiłek wszystkich Polaków miałby zostać zaprzepaszczony przez paru durniów i bandytów? To na pewno nie przysporzyło nam sympatii. Ale spójrzmy na to racjonalnie, takie rzeczy się zdarzają podczas wszystkich większych imprez na świecie. Te incydenty nie przysłonią plusów organizacji tych mistrzostw. Ogólny przekaz jest bardzo pozytywny.
WP:
Wyszły nasze kompleksy?
- Nastroje były nadmiernie podgrzewane. Niepotrzebnie podnoszono sprawę zakwaterowania piłkarskiej reprezentacji Rosji w hotelu Bristol i nagłaśnianie sprawy smoleńskiego marszu przez polityków PiS. Rolą gospodarza było zapewnienie gościom komfortu i bezpieczeństwa.
WP: Ale to minister Mucha wprowadziła zamieszanie. Chciała, by rosyjska kadra zmieniła miejsce zakwaterowania. Reakcja Rosjan była szybka i stanowcza: nie będziemy w ostatniej chwili szukać nowego hotelu.
- To był błąd, ale intencje były dobre. Pani minister antycypując to, co mogłoby się zdarzyć, chciała uchronić kibiców od ewentualnego zwarcia.
WP: Kto odpowiada za zamieszki? Stefan Niesiołowski obwinił dziennikarkę Ewę Stankiewicz, zdaniem Janusza Palikota to marsze organizowane przez Jarosława Kaczyńskiego dały mandat do buty, do brutalności i agresywnego zachowania w przestrzeni publicznej.
- Muszę się zgodzić, że manifestacje z okazji miesięcznic katastrofy budują atmosferę wrogości. Z pewnością prezes Kaczyński i Solidarni 2010 dołożyli swoją cegiełkę. Tym bardziej, że w pewnym momencie wspierali kiboli. Uważam, że należy eliminować tych, którzy psują dobrą opinię i zabawę prawdziwym kibicom. Ale specjalistami od podgrzewania atmosfery nie są wyłącznie PiS-owcy. Przecież gdyby w niektórych tygodnikach nie pojawiły się okładki zapowiadające wojnę polsko-ruską, nastroje nie byłyby tak napięte... WP:
Smuda jako Piłsudski przed Bitwą Warszawską na okładce "Newsweeka" to było za wiele?
- Niczego dobrego to nie przyniosło.
WP: Niepokojące zdarzenia miały miejsce także przed Euro. Były kapitan reprezentacji Anglii Sol Campbell, odradzał kibicom z Wysp Brytyjskich wyjazd do Polski i na Ukrainę. Zostańcie w domu, nie ryzykujcie. Z Euro w Polsce i na Ukrainie możecie wrócić w trumnie - ostrzegało BBC. Skąd to się wzięło?
- To była absolutnie niesprawiedliwa opinia. Nadużycie oparte na faktach, ale chodziło o incydenty, rzeczy marginalne. Przez lata miałem wielkie zaufanie do BBC, ale teraz uważam, że - parafrazując Szekspira - źle się dzieje w państwie brytyjskim. Zresztą najlepiej skomentowali te słowa angielscy kibice, którzy świetnie bawili się w Doniecku i umieścili przed jednym z pubów trumnę. W środku położył się jeden z nich w masce Campbella na twarzy. Kibice przynieśli też transparenty, na których napisali: "You're wrong Campbell".
WP: Kibole za burdy w Warszawie zostali skazani na kary grzywny w wysokości 500 zł lub pozbawienia wolności w zawieszeniu od 3 do 12 miesięcy. Janusz Palikot proponuje, by zadymiarze sprzątali rosyjskie groby i pomniki w Polsce. To dobry pomysł?
- Świetny. Anglicy, którzy swego czasu mieli z tym ogromny problem, rozwiązali go inaczej: zadymiarzy karali dotkliwymi grzywnami, w wysokości nawet 3 tys. funtów. Poskutkowało.
WP: Po incydentach w Warszawie Władimir Putin zadzwonił do premiera i pytał o kiboli. Pojawiły się komentarze, że w ten sposób upokorzył Tuska.
- Nie zgadzam się z tym, choć dziwię się, że telefonował, bo ten kibolski incydent nie był zdarzeniem tej rangi. Udało nam się przypilnować kibiców. Policja panuje nad sytuacją i reaguje w sposób adekwatny.
WP:
Euro będzie trampoliną sondażową dla Platformy?
- Nie mam wątpliwości, że Euro jest wielkim sukcesem Polski i Polaków, a tym samym także rządu Donalda Tuska. Przez ostatnie pięć ścigaliśmy się z czasem. To był wielki wysiłek, który się opłacił.
WP: Mistrzostwa jeszcze nie skończyły, a już zaczynają się rozliczenia. Zdaniem opozycji przygotowania kosztowały nas zbyt dużo.
- Ale budowa autostrad, dworców, lotnisk i inne inwestycje infrastrukturalne to nie są koszty Euro. Ich realizacja została przyspieszona, żeby kibice, którzy przyjadą do nas mieli poczucie, że znaleźli się w fajnym, cywilizowanym kraju. Nawet stadiony nie są do końca kosztem Euro. Wyjątkiem jest Stadion Narodowy, który w 100 proc. wybudowano ze środków publicznych i budżetu państwa. Pozostałe obiekty to stadiony klubowe, miejskie, które i tak były potrzebne. Uważam, że do właściwych kosztów można zaliczyć pracę spółki PL.2012, NCS-u, Stadion Narodowy oraz promocję Polski, na którą wydaliśmy niewiele i dobrze, bo okazało się, że temat imprezy jest wystarczająco nośny.
WP:
W tle jest także dramat podwykonawców, którym nie zapłacono za pracę.
- Ale dlaczego rząd ma odpowiadać za to, że nieuczciwa firma nie wypłaca wynagrodzeń swoim podwykonawcom? Przecież nie jest stroną w umowach, to sprawa między podmiotami gospodarczymi. Podwykonawcy też muszą być odpowiedzialni. Jeżeli dostarczają surowce, a nie dostają za nie pieniędzy, muszą reagować. Minister Nowak zaproponował projekt ustawy zabezpieczającej ich interesy. To forma pomocy dla nich, ale pamiętajmy, że nigdzie na świecie państwo nie zajmuje się takimi rzeczami.
WP: A nie zmartwiły pana doniesienia, że autostradę A4 budowano z pyłu i brył lodu? Co jeżeli w nowych autostradach zaraz pojawią się dziury?
- Niczego takiego się nie obawiam. Jak słyszę PiS i posła Suskiego, który mówi, że trzeba będzie rozbierać autostrady, bo budowano je z sedesów, to łapię się za głowę. W kontraktach jasno określono standard wykonania prac. Jeżeli firma pozwoliła sobie na fuszerkę, będzie musiała wady usunąć na własny koszt.
WP: Zdaniem Janusza Palikota ma pan smykałkę polityczną. "To nie talent wrodzony, ale zdobył doświadczenie, wiedział, jak wyczuwać czas" - mówi o panu w swojej książce "Kulisy Platformy". Będzie wielki come back?
- Trudno samemu się ocenić. Kiedy zostałem ministrem stanąłem w obliczu dwóch wielkich wyzwań - budowy orlików i organizacji Euro2012. Te projekty rodziły się w bólach, bo poprzedni rząd niewiele zrobił, by rozpocząć przygotowania do mistrzostw, ale efekty poczytuję za sukces. Pomyślałem, że w życiu warto robić rzeczy, o które potem można się oprzeć. Lubię tworzyć, a nie tylko dyskutować.
WP:
Udało się panu pozbyć etykietki "Mira"?
- Akurat najczęściej zwracano się do mnie "Mirunio", ale media jakoś tego nie podchwyciły. Nazwały mnie "Mirem".
WP:
Odpokutował pan swoje?
- Nie traktuję tych doświadczeń jako pokuty. Cała ta "afera" była rozgrywką polityczną prezesa Kaczyńskiego i nie miała żadnego oparcia w faktach. Była obliczona na wywołanie medialnego szumu. Ale takie jest życie. To był trudny czas dla mnie i mojej rodziny, ale trzeba robić swoje i nie narzekać. Inni mają gorzej. Cieszy mnie sympatia ludzi, z którymi mam codzienny kontakt. To wystarcza.
WP:
Nie brakuje panu sejmu?
- Nie. Wypalił się we mnie temperament sejmowego dyskutanta.
WP:
To może wybory do europarlamentu...
- O nie! Parlament Europejski wydaje mi się jeszcze bardziej nudny od polskiego (śmiech). Najlepiej czuję się w kraju i mocno przeżywam to, co dzieje się na naszym podwórku. Tu chcę coś zmieniać.
WP:
Jakie są dziś relacje Grzegorza Schetyny i Donalda Tuska?
- Ich spotkania są rzadsze odkąd jeden urzęduje na Wiejskiej, a drugi w Alejach Ujazdowskich. Ale w ich relacjach niewiele się zmieniło... Łączą ich dobre koleżeńskie stosunki, grają w piłkę jak dawniej. Informacje o panującym miedzy nimi konflikcie to medialne wymysły.
WP:
Stwierdził pan, że być może dojdzie do rekonstrukcji rządu. Będzie trzęsienie ziemi?
- Długie doświadczenie premiera podpowie mu odpowiednie kroki. Jeżeli uzna, że powinien dokonać zmian w swoim gabinecie, na pewno to zrobi. Ale nie spodziewam się żadnych sensacji.
WP:
Kto zwycięży 1 lipca? Niemcy? Hiszpania?
- Niemcy, bo to bardzo solidny i dobry zespół. Dobrze grają Portugalczycy, nawet bardziej mi się podobają, niż Hiszpanie i Francuzi. Mniejsze szanse mają Grecy. W tym momencie właściwie wszyscy mogą zwyciężyć. Na tym polega piękno futbolu.
Rozmawiały: Agnieszka Niesłuchowska, Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska