Ministrowie, piłkarze i celebryci klientami ekskluzywnej agencji towarzyskiej w Warszawie
Minister z SLD, piłkarze Legii, celebryci – takich klientów gościła najsłynniejsza agencja towarzyska w Warszawie „Rasputin”. Kulisy działalności przybytku rozkoszy ujawnia w „Kronikach rozpusty” jego była właścicielka „Dolores”, a także jej mąż Paweł.
Na wstępie zaznaczę, że to nie będzie recenzja książki. Przyznam, że czyta się ją z trudnością, chyba, że ktoś lubi wulgarny język, fizjologiczne opisy i proste teksty. Ale z drugiej strony, przecież działalność agencji towarzyskich nie należy do wyższych sfer. Tu liczą się: pieniądze i szybki seks.
„Kroniki rozpusty” to historia agencji towarzyskiej Rasputin na warszawskim Wilanowie. Była to swego czasu najbardziej znana agencja towarzyska w Polsce, głównie za sprawą nagłośnienia przez media wizyty piłkarzy „Legii Warszawa” w tym przybytku. Dom publiczny działał od roku 2002 aż do wiosny roku 2014. Wówczas w lokalu złożył wizytę prokurator, do spółki z CBŚ, w wyniku czego szefostwo i obsługa musieli się przenieść do aresztu śledczego. – Osią opowieści są perypetie Dolores, czyli Doroty B., i jej męża Pawła – właścicieli agencji, oraz mafii mokotowskiej, która ochraniała lokal. Oboje - Dorota i Paweł B. - zostali skazani na cztery lata pozbawienia wolności.
Książka to wywiad-rzeka ze wspomnianą Dolores, która, jak sama przyznaje, na interesie zarobiła miliony złotych. Autorem książki i wywiadu, o ironio, jest Jarosław Maringe ps. "Chińczyk", były gangster mafii pruszkowskiej. Kilka wątków z „Kronik rozpusty” wydaje się być interesujących….
Wątek pierwszy
W agencji miały się pojawiać znane osoby. Trudno jednak te informacje zweryfikować. W książce nie ma nazwisk, a jedynie wzmianki o stanowiskach, zawodach czy branżach. Opowiada o nich mąż burdel-mamy Paweł. - Dobry interes był na tym ministrze z rządu SLD, który w każdą niedzielę zamykał lokal. Przychodził ze swoją żoną, z żony kochanką, dobierali sobie jeszcze dwie dziewczyny, pedała i robili sobie orgie. Przychodził w niedziele, płacił za cały lokal i po całym lokalu latali, pie** się, gdzie tylko możliwe. We wszystkie dziury wszyscy razem. (..) Gdzie tylko jest możliwe, we wszystkich komnatach. Mnie to tam koło ch… wisiało. W niedziele i tak zawsze ruch był bardzo słaby, a mnie zależało, żeby się kasa zgadzała. Nie wnikałem za bardzo, co tam wyrabiają, dobrze płacili, i to było najważniejsze. Każdy był zadowolony – my w końcu mieliśmy w niedziele dobry zarobek, a oni mogli wyczyniać te swoje bezeceństwa – ujawnia Paweł.
Wątek drugi
- Był minister z Malezji. Niesamowita osoba. Było to rok lub dwa po naszym otwarciu, gdy Polska z Malezją podpisywała kontrakt na czołgi. Przychodził z ochroną. Niesamowicie sympatyczny człowiek, zapraszał nas do siebie. Przyjeżdżał do jednej dziewczyny o pseudonimie Inga. Szczupła blondynka. Około tygodnia był w Polsce i tylko do niej przyjeżdżał. Na sam koniec, jak miał przyjechać, złamała sobie nogę i musieliśmy ją ściągać. Mieliśmy informacje z góry, że ma przyjechać, zapowiadał się. Jak miał przyjechać, czekały na niego świeże owoce. Na początku upominał się o to, więc wzięliśmy sobie do serca. Fajna osoba, wysoko postawiona, z rządu innego państwa – opowiada Paweł.
Wątek trzeci
- Raz się do nas rozpędziła ekipa z pierwszej edycji Big Brothera. Był G. i kabareciarz G., i jeszcze kilka znanych osób. Weszło ich chyba jeszcze ze cztery osoby. Usiedli na wprost baru. To było strasznie niemiłe. Dziewczyny zapytały, co chcą do picia. Usłyszeli ceny i mówią: „Co, to my mamy płacić?”. Niebywale oburzeni, że mają płacić. Może to wy im powinniście płacić za to, że przyszli? Ten kabareciarz musi bardzo popracować nad swoim poczuciem humoru, bo ja żartu nie zrozumiałam. Raz się rozpędził G., kierowca. Był taki cichutki, spokojniutki. Usiadł na kanapie. Dziewczyny wiedziały, że nie reaguje się na celebrytów emocjonalnie, ale klienci go wystraszyli, bo zaczęli podchodzić i mu gratulować. Wskutek tego on wyszedł – opowiada Paweł.
Wątek czwarty
- Był u nas piosenkarz z B.B.B., Murzyn. Dawali jakiś koncert. Ochroniarze obstawili taras, kuchnię, wejście, pomieszczenie dla kierowców. Był na górze, pił drinki, bawił się z dziewczynami. Chyba mu koło tyłka wisiało, kto go widział, bo nie był przecież Polakiem. Potem był drugi raz. Wziął się stąd, że nasza ochrona znała jego ochronę. Bardzo sympatyczna osoba (…) Inny celebryta, J.C., przyjeżdżał do nas zamaskowany, w szaliku, w okularach, z kaszkietem na głowie. Ochroniarze go dobrze kojarzyli, bo on nie wchodził na salon, tylko się pokazywał i wybierał sobie te dziewczyny, co były w holu. On był ostrożny. Do niego często jeździły od nas dziewczyny. Z TVN-u redaktorów przychodziło od sk**. Dużo hajsu zostawiali. Przychodzili ludzie z Pandory, z wielu innych firm znanych. Przyłaził nawet były burmistrz(…) Komendant Straży Pożarnej też przychodził – opisuje mąż burdel-mamy.
Epilog
O agencji towarzyskiej na Wilanowie było głośno również za sprawą „Czekolindy”, a właściwie Karoliny P. To ona przejęła burdel od wspomnianej „Dolores”. Wpadła podczas nalotu Centralnego Biura Śledczego Policji. Pod jej rządami, w "Rasputinie" pracowało w najlepszym okresie nawet kilkadziesiąt kobiet. I zawsze miały ręce pełne roboty. Godzina zwykłego seksu w willi na warszawskim Wilanowie kosztowała 350 zł. Za seks w basenie trzeba było zapłacić 600 zł. Do tego drinki po 90 zł. W agencji funkcjonowały terminale płatnicze umożliwiające zapłatę kartą za usługi oraz napoje z baru. W okresie działalności agencji, osoby ją prowadzące uzyskały korzyści majątkowe w łącznej kwocie nie mniejszej niż 4,5 miliona złotych. Taka kwota wpłynęła na rachunki bankowe Karoliny P.
W październiku 2017 r., prokuratura skierowała do Sądu Okręgowego w Warszawie akt oskarżenia w tej sprawie. Za kierowanie grupą przestępcza, pranie pieniędzy, sprzedaż lewego alkoholu i tzw. czerpanie korzyści z nierządu "Czekolindzie" grozi nawet 15 lat odsiadki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl