Minister już widzi Polskę w roli globalnej potęgi. Warto zejść na ziemię
- Chłop potęgą jest i basta – można krzyczeć za gospodarzem z "Wesela" Wyspiańskiego patrząc na prezydenta Dudę po wizycie w USA. Wiceminister Cichocki wieszczy nawet, że będziemy siłą na miarę Izraela i Wielkiej Brytanii. To miłe, ale niestety nieprawdziwe.
19.09.2018 | aktual.: 19.09.2018 12:40
Prawdziwą perełką w zestawie pochlebnych komentarzy po szczycie Trójmorza w Bukareszcie i wizycie Andrzeja Dudy w Białym Domu jest Tweet wiceministra spraw zagranicznych Bartosza Cichockiego. Dyplomata nie tylko jest zachwycony sukcesami, ale także przewiduje mocarstwową rolę Polski i mesjańskie zapędy USA, które "odbudują Zachód".
Inicjatywa Trójmorza jest dyplomatycznym dzieckiem prezydenta Dudy sprzedawanym jako monumentalne osiągnięcie stawiające Polskę na czele regionu. Pomysł takiej koalicji ma sens jeżeli stanowi element w negocjowaniu wspólnych interesów w Unii Europejskiej. Tak działają inne formacje tego rodzaju, jak chociażby śródziemnomorska grupa EuroMed7 zwana też "klubem śródziemnomorskim".
Trójmorze jako przeciwwaga dla Brukseli nie ma szans, bo natychmiast zacznie tracić kraje członkowskie rozumiejące, że środek ciężkości na Starym Kontynencie nie leży w okolicach Warszawy. Nikt rozsądny nie będzie się oddalał od Brukseli, co dotyczyć powinno też polski pomimo słów prezydenta o wyimaginowanej wspólnocie pozbawionej większego znaczenia.
Pomysł Trójmorza ma szanse powodzenia w roli grupy lobbingowej, o czym świadczy obecność w Bukareszcie polityków z Niemiec i Brukseli, ale to wymaga umiejętności negocjacyjnych, zdolności koalicyjnych i silnych argumentów w UE, których obecny rząd nie potrafi zademonstrować. Co więcej, Trójmorze ma tak dużo wewnętrznych sprzeczności, że z trudem wykracza poza okazję do grupowych zdjęć polityków i szumnych deklaracji. Przykładem niech będzie niski szczebel delegacji węgierskiej na czele z ambasadorem, a przecież to właśnie Wiktor Orban, a nie Andrzej Duda, w Europie postrzegany jest jako lider regionu.
Nie należy się także łudzić co do znaczenia Polski dla Ameryki. Wizyta Andrzeja Dudy w Białym Domu wyglądała miło, ale nie różniła się od innych, rutynowych spotkań organizowanych przez Amerykanów. Poza ociepleniem relacji niewiele z niej wynika. Polska ma znaczenie w Waszyngtonie jako element gry z Rosją i na tym powinniśmy skorzystać. Niewiele jednak ponad to.
Zgodzę się z ministrem Cichockim, że Polska stoi przed szansą zwiększenia swojego bezpieczeństwa dzięki współpracy z USA. Mam też nadzieję, że z tej szansy skorzystamy dokładnie tak samo, jak udało się wykorzystać chwilę i wyprowadzić wojska rosyjskie z Polski 25 lat temu, a później wejść do NATO. Nasz kraj jednak bezpieczny, ale w szerokim partnerstwie z sojusznikami, a nie jako samodzielny "Fort Trump" – nie daj boże wzorowany na bohaterskim Alamo, czy bliższym nam Westerplatte.
Najgorsze, co może nas spotkać, to zostanie pionkiem w geopolitycznej grze mocarstw. Oznacza to, że nawet do Wielkiego Sojusznika należy podchodzić z dozą sceptycyzmu. Stałe bazy USA w Polsce są w naszym interesie i nigdy nie było ku temu większych szans. Nic jednak nie jest przesądzone. Wątpiący w sens tego posunięcia Pentagon przygotuje raport dla Kongresu, który będzie się nad nim zastanawiał już w zmienionym po wyborach składzie. Wiele wskazuje na to, że Demokraci także niechętni tym pomysłom zwiększą swoją siłę. Do tego mówimy o zapewnieniach Donalda Trumpa uważanego za najbardziej niesłownego gospodarza Białego Domu naszych czasów.
Drwiny ze zdjęcia Andrzeja Dudy z Trumpem. Leszek Miller komentuje
Nie wolno przy tym zapominać, że Trump wcale nie chce "odbudowywać Zachodu". Hasło "America first" nie pozostawia tutaj wątpliwości, podobnie jak jego wątpliwości wobec NATO czy UE. Ten Zachód odbudowany według wolnorynkowej receptury Trumpa niebezpiecznie przypominać może stary "koncert mocarstw", czyli świat, w którym większy może więcej. Historia pokazuje, że nigdy nie wychodziliśmy na tym dobrze.
Dlatego nic nie jest załatwione, a historia bazy w Redzikowie i tarczy antyrakietowej pokazuje, że nawet uroczyste wbicie szpadli w grunt nie przesądza o sukcesie. Polem, na którym zapewne łatwiej byłoby skorzystać jest szansa modernizacji polskiej armii. Mamy pieniądze i wolę ich wydania, a Ameryka Trumpa chętnie nasze dolary przyjmie.
Kłopot w tym, że obecny rządy PiS zrobiły wiele, żeby podważyć nasza wiarygodność za oceanem nie mówiąc już o wstrzymaniu wielu projektów modernizacyjnych. Przykładem niech będzie wycofanie się z zakupu śmigłowców Caracal, które były elementem większej, międzynarodowej układanki blokującej dostawę Mistrali dla Rosji. Nasze postępowanie wystawiło do wiatru też Amerykanów zaangażowanych w tę grę.
Dwie baterie Patriotów za gigantyczne pieniądze niewiele tu zmieniaj. Możemy wykorzystać potencjalne znaczenie w geopolitycznej rozgrywce USA przedstawiając Amerykanom kompleksowy i konkretny program modernizacji w oparciu o ich sprzęt. Tego jak na razie nie widać.
Nawet, jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli, czyli razem z Amerykanami zbudujemy im stałe bazy w Polsce, zmodernizujemy armię dając zarobić firmom z USA i będziemy użytecznym elementem rozgrywki Waszyngtonu, to nadal optymizm ministra Cichockiego jest mocno przesadzony. Ten i następni gospodarze Białego Domu nie będą nam szczędzić ciepłych słów czy okazji do podpisania jakiegoś dokumenty w obecności fotografa. W dyplomacji takie gesty pełnią rolę paciorków, za które w minionych epokach kupowano tubylców, żeby później niecnie ich wykorzystać.
Polska nigdy nie będzie Izraelem
Porównania z Izraelem i Wielką Brytanią są po prostu nieprawdziwe. Relacje z państwem żydowskim mają ogromny wpływ na wewnętrzną politykę USA. Nie chodzi tu o mitologizowane nad Wisłą lobby żydowskie, tylko o dziesiątki milionów wyborców ewangelikalnych, dla których Izrael jest dowodem rychłego nadejścia mesjasza.
Ciepłe powitanie premiera Netanyahu w Białym Domu
Izrael jest też regionalnym supermocarstwem uzbrojonym po zęby, włączając broń nuklearną, w złowrogim otoczeniu. Jestem przekonany, że Polacy nie chcieliby znaleźć się w tak niebezpiecznej sytuacji i toczyć niekończących się wojen. Nie tędy droga. Jednak tym, co buduje potęgę Izraela jest nie tylko znaczenie strategiczne, ale mądry rozwój kraju. Nie przypadkiem małe, śródziemnomorskie państwo stało się źródłem technologii dla całego świata i nawet broń, którą możemy kupić od USA zawierać będzie izraelskie rozwiązania i produkty.
Minister Cichocki mógł myśleć o podobieństwie znaczenia strategicznego Polski i Izraela na przedpolu wielkiego konkurenta czy wroga. Jednak to za mało, żeby stać się naprawdę ważnym dla Waszyngtonu. Podobnie jest z Wielką Brytanią, którą z USA wiąże kultur i historia daleko bliższa, niż powiązania amerykańsko – polskie. Co więcej, Londyn był stolicą imperialną i nadal jest jednym z najważniejszych elementów kilku kluczowych, globalnych organizacji, od Wspólnoty Brytyjskiej po NATO.
Brytyjczyków po prostu na świecie się słucha, a oni chcą się angażować w globalne rozgrywki. Polska jako gracz geopolityczny nie istnieje, a Polacy są niechętni w angażowanie się w zagraniczne inicjatywy, które kosztują pieniądze, a czasem i krew. Warszawa może zbliżyć się do pozycji Londynu tylko wtedy, gdy Brytyjczycy będą wpływy tracić, a na to się zanosi patrząc na kłopoty z Brexitem. Nie zmienia to nadal faktu, że Wielka Brytania gra w zupełnie innej lidze krajów niż Polska i tak nadal pozostanie w przewidywalnej przyszłości.
Polscy politycy powinni przestać bujać w obłokach
Zamiast więc snuć marzenia o mocarstwowej pozycji lepiej byłoby zająć się wykorzystywaniem pojawiających się okazji. Historycznie znacznie lepiej wychodziliśmy na pozytywistyczny myśleniu organicznym niż na gigantomańskich snach o potędze. Otumanienie marzeniami przesłoni prosty fakt, że jesteśmy krajem średniej wielkości o średnim potencjale gospodarczym i każdym innym.
Możemy odgrywać dużą rolę, a co ważniejsze, świetnie się rozwijać, korzystając z wielu sojuszy. W tym kontekście Trójmorze jest cenne, a relacje z USA są wręcz bezcenne – dlatego dobrze, że prezydent Duda zakończył trzyletni okres ochłodzenia. Nie można jednak zapominać, że żyjemy w Europie i to NATO, UE i może europejska inicjatywa obronna, są dla nas najważniejsze.
Zamiast marzyć o roli na miarę Izraela czy Wielkiej Brytanii, miło byłoby, gdyby polscy dyplomaci zajęli się odbudową stosunków z Brukselą, a tam na razie punkty jedynie tracimy. W przeciwnym wypadku znowu dostaniemy po głowie słowami Wyspiańskiego, tym razem tymi o złotym rogu.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl