Minimalne emerytury. To czeka 85 proc. pokolenia

Według szacunków 85 proc. społeczeństwa, które przejdzie na emeryturę za 20-25 lat, będzie mogła liczyć na najniższe świadczenia. - Dotąd nie dostosowaliśmy naszych zachowań do zmienionych reguł gry, w których najważniejsze są składki płacone na początku systemu. Jednak mówienie, że system emerytalny się załamie, a w przyszłości nie będzie w ogóle emerytur, to szkodliwy mit oparty na fałszywych przesłankach i nihilizm społeczny - przekonuje dr Tomasz Lasocki z Katedry Prawa Ubezpieczeń Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Politycy PiS wznowili dyskusję na temat wieku emerytalnego w Polsce
Politycy PiS wznowili dyskusję na temat wieku emerytalnego w Polsce
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Patryk Michalski

Autor podcastu Patryk Michalski w rozmowie z ekspertami szuka odpowiedzi na pytania związane z nadciągającym kryzysem emerytalnym. To zagadnienia, które nurtują nas wszystkich. Czego politycy nie mówią nam o wieku emerytalnym? Ile faktów, a ile propagandy jest w politycznej dyskusji na ten temat? Czy w przyszłości będziemy musieli pracować dłużej, by system emerytalny się nie załamał? Czy upadek systemu emerytalnego naprawdę jest możliwy? Gościem 12. odcinka podcastu "Idzie kryzys" jest dr Tomasz Lasocki z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Politycy PiS urządzili obchody 10. rocznicy podniesienia wieku emerytalnego przez rząd PO-PSL. Debata wywołana przez cykl konferencji polityków partii rządzącej przyniosła deklaracje polityków drugiej strony, że po ewentualnej wygranej opozycja nie zdecyduje się ponownie na reformę anulowaną przez PiS. Polityczna dyskusja o przejściu na emeryturę pełna jest politycznych przekazów, a nawet propagandy, dlatego z dr. Tomaszem Lasockim z Katedry Prawa Ubezpieczeń Uniwersytetu Warszawskiego rozmawiamy o faktach ws. wieku emerytalnego.

- Gdyby reforma wieku emerytalnego rządu PO-PSL została utrzymana, wiek emerytalny byłby wydłużany o jeden miesiąc co kwartał, czyli obecnie byłoby to 67 lat u mężczyzn, a u kobiet - 63 lata i cztery miesiące - podkreśla dr Lasocki. Czy zarzut PiS pod adresem polityków PO-PSL, że chcieli dla Polek i Polaków "pracy aż do śmierci", można uznać za słuszny? - Nie, bo czy kobiety żyją w Polsce 63 lata i cztery miesiące? Statystyki mówią inaczej. Ale czy to oznacza, że reforma została dobrze przeprowadzona? Nie. Rząd, który próbował to zrobić, poparzył się na tym - zaznacza ekspert.

- To jest bardzo trudna reforma, a Polska ma jedną z najgorszych sytuacji i perspektyw demograficznych w Europie. Problem nie dotyczy wyłącznie naszego kraju, bo np. premier Kanady Justin Trudeau też sporo zyskał na tym, że obiecał wycofanie się z trudnej reformy - mówi. Naukowiec wyjaśnia też, że przywrócenie niższego wieku emerytalnego z 2013 roku, czyli 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, można nazwać "powrotem do Bierutowskiego wieku emerytalnego". - To w lipcu 1952 roku wiek został ustalony na tym poziomie. Przed wojną kobiety i mężczyźni pracowali do 65. roku życia -wskazuje rozmówca.

Ukryte koszty

Ekspert podkreśla, że przywrócenie krótszego wieku emerytalnego nie oznacza, że unikniemy konsekwencji ekonomicznych takiej decyzji. - Koszt jest płacony nie tylko przez młodych, starsi też płacą, ale te koszty są poukrywane. W 2013 roku, kiedy obniżono wiek emerytalny m.in. na wsi, rząd kilka miesięcy wcześniej zmienił zasady obliczania emerytur w KRUS, przez co emeryci bardzo stracili. Przyznam, że trochę namieszałem w tej sprawie, bo kiedy przypominano, że rolnikom tak wspaniale się żyje w ostatnich latach, ja przypomniałem o stratach. Rządzący niedawno podjęli projekt ustawy wyrównujący te straty, co było próbą przedstawienia tego jako dar dla wsi. Choć zmiany nie rekompensują w pełni strat - dodaje.

Rozmówca Patryka Michalskiego odpowiadał również na pytanie, czy niższy wiek emerytalny dla kobiet jest sprawiedliwym rozwiązaniem. - U nas to nie tylko problem matematyczno-ekonomiczny, ale i kulturowy. W Polsce Trybunał Konstytucyjny dwa razy podchodził do tego problemu: raz powiedział, że utrzymywanie zróżnicowanego wieku emerytalnego jest w porządku, a w innym wyroku stwierdził, że wyrównanie tego wieku też będzie w porządku. Trybunał więc wypowiedział się ostrożnie, być może nie chciał wziąć odpowiedzialności za zrównanie wieku emerytalnego. Prawnicy wówczas tam zasiadający może bali się trochę tej decyzji, bo politycznie - jak się przekonaliśmy - była ona nieakceptowalna - stwierdza ekspert.

Dr Lasocki zwraca też uwagę, że dyskusja na temat wieku emerytalnego powinna toczyć się w młodszym pokoleniu. - To jest dyskusja dotycząca tego, co my zrobimy, kiedy jesteśmy ostatnim pokoleniem wyżu demograficznego, za nami go nie ma. Nasze dzieciaki, a później nasze wnuki, to pokolenia, które będą musiały sfinansować bardzo dużo świadczeń, więc nasze emerytury będą niskie. Jeżeli nic nie zrobimy, to dalej będziemy szli w ukryte koszty i w innych dziedzinach konieczne będą cięcia. Może ochrona zdrowia albo edukacja będą jeszcze mniej dofinansowane, jeżeli boimy się podjąć decyzję, która wydaje się najbardziej racjonalna, czyli co najmniej wyrównać wiek emerytalny do 65 lat - mówi ekspert.

- Wówczas przez pięć lat mielibyśmy miliony więcej osób, które później dostałyby wyższe świadczenia, więc mniej trzeba byłoby do nich dopłacać. Nie potrzeba byłoby łaski pańskiej pod postacią "trzynastek" czy "czternastek". Pod tym względem ta decyzja wydaje się jedyną racjonalną. Ale skoro obecna koalicja rządząca, jak i opozycja, boją się rozmawiać na ten temat, to może za osiem lat kolejne pokolenia będą nadawały ton tej dyskusji i będzie szansa na zmianę. Na razie nikt się na to nie zdecyduje - podkreśla dr Lasocki.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz też: Porównała Brukselę do Rosji. "Chce z nas zrobić niewolników"

"Najniższe emerytury dla większości"

- Nasz system zmierza ku temu, że większość z nas będzie miała minimalne emerytury. Dlaczego? To wynika z przyjętego systemu. Te pieniądze, które były wkładane przed 1999 rokiem, były lepiej przeliczane. Jeśli ktoś zdążył przejść na emeryturę do końca 2008 roku, miał ją liczoną na bardzo korzystnych warunkach. Teraz jesteśmy na etapie emerytów, którzy mają wymieszane emerytury: część jest liczona po staremu, część - po nowemu. Młodsze pokolenie, które będzie przechodziło na nowych zasadach, może liczyć na stopę zastąpienia rzędu dwudziestu kilku proc. dla kobiet, około trzydziestu proc. dla mężczyzn - wskazuje ekspert.

- To wynika z tego, że nie dostosowaliśmy naszych zachowań do tego, że zmieniły się zupełnie zasady gry. Nie zauważyliśmy tego. W starych zasadach najważniejsze było to, by zbierać staż pracy, a w dziesięciu kluczowych latach zarabiać jak najwięcej. Zmieniliśmy te zasady o 180 stopni. Teraz najważniejsze są składki płacone na początku systemu, bo one procentują przez całą pracę. 1000 zł składek zapłaconych na początku będzie o wiele więcej warte niż 1000 zł zapłacone na końcu. Omijanie płacenia składek na początku nie pasuje do obecnego systemu i nikt nawet się o tym nie zająknie. Na przykład zwolnienie studentów, którzy pracują na zleceniu, od składek, co zrobiono w latach 90. i pasowało do starego systemu, do nowego już zupełnie nie pasuje. Jako społeczeństwo musimy nauczyć się nowego systemu, nauczyć się go, wówczas nasze emerytury mogą być większe - zaznacza ekspert.

- Jeżeli będziemy dążyli do unikania płacenia składek, nasza emerytura będzie wynosiła tyle, co minimum. Jeżeli będziemy odkładali składki od tego, co zarabiamy, nasza emerytura będzie większa. Trzeba dbać o to na samym początku bycia w systemie. Nasze indywidualne działania to jednak za mało. Jako społeczeństwo musimy skorygować nasz system emerytalny. W tej chwili przewiduje się, że około 85 proc. osób z końcówki wyżu demograficznego, czyli urodzonych około 1985 roku, będzie mogło liczyć na minimalną emeryturę - podkreśla dr Lasocki.

"Nie będę miał emerytury, system upadnie", czyli mit

- Jeżeli za 20-25 lat 85 proc. z nas będzie miało emeryturę minimalną, to racjonalnie myślący człowiek powie, że skoro i tak dostanie minimum, to chciałby włożyć minimum, a wówczas nie będzie motywacji do płacenia składek. Musimy zastanowić się, komu należy się minimum i co zrobić, by ta emerytura rosła z kolejnymi dopłacanymi pieniędzmi. Na razie podejmujemy działania do tego, by zachęcać do niepłacenia składek. Polityczne postulaty są nawet takie, żebyśmy decydowali, kto chce płacić, a kto nie. Nasz system jest bardzo liberalny, łatwo jest dostać emeryturę minimalną, czyli łatwo wnieść minimum, żeby reszta do mnie dopłacała. Warto się zastanowić, jak to zmienić, by nie było systemu otwartej spiżarni - punktuje ekspert.

- To jest największa krzywda, jaką wyrządzono polskiemu społeczeństwu, które na fałszywych przesłankach było karmione mitem o bankructwie ZUS-u czy systemu ubezpieczeń społecznych. Nigdy nie było szans, że system się załamie. Dane dotyczące tego, ile musimy dopłacać do emerytur, są nieco bardziej optymistyczne, niż zakładano na początku XXI wieku czy w prognozie z 2016 roku. Mit, że nie dostanę emerytury, więc nie będę się starał, to nihilizm emerytalny, a nawet społeczny. Osoba, która zakłada, że usługi publiczne w państwie są na nic, nie chce się w to państwo angażować. Niestety, to są też samorealizujące się przepowiednie, bo dla ludzi w wieku 20 czy 30 lat ZUS jest abstrakcyjną instytucją, która tylko przychodzi po nasze pieniądze. Problem pojawia się później - podkreśla ekspert z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

W 12. odcinku podcastu dr Tomasz Lasocki mówi również o tym, jak wiek emerytalny w Polsce wygląda na tle innych krajów europejskich. Odpowiada też na pytania o burzliwą dyskusję, która przetacza się przez Francję, gdzie rząd przedstawił propozycję wydłużenia wieku emerytalnego do 64. roku życia. Ekspert obala mity na temat upadku systemu ubezpieczeń społecznych.

Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1181)