PolskaCzęść Polski znajdzie się pod wodą. Zamykamy na ten problem oczy

Część Polski znajdzie się pod wodą. Zamykamy na ten problem oczy

- Dla wielu polityków perspektywa ponad najbliższą kadencję to naprawdę daleko i ich zdaniem nie ma o czym rozmawiać, ale dla obywatela - jak wierzę cywilizowanego kraju - to powinno być coś poważnego – mówi o podniesieniu poziomu morza prof. Jan Marcin Węsławski, dyrektor Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk.

Część Polski znajdzie się pod wodą. Zamykamy na ten problem oczy
Część Polski znajdzie się pod wodą. Zamykamy na ten problem oczy
Kajetan Deja

Ewa Walas: Za 50 lat część terenów w Polsce znajdzie się pod wodą. Jak przygotowujemy się do tego, co za chwilę się wydarzy?

Prof. Jan Marcin Węsławski: Rzeczą, której kompletnie nie rozumiem, jest to, że w Polsce ta dyskusja jest oficjalnie odsuwana. Kiedy rozmawiam z kolegami z zachodnich instytucji, jednym z pierwszych poruszanych zagadnień jest: które tereny należy chronić, a które poświęcić. Są dyskutowane koszty, technika, sposoby wytłumaczenia ludziom, że niektóre miejsca trzeba będzie opuścić. U nas wszystkie odpowiedzialne urzędy mówią: gdzie tam, za 50 lat? Kto się tym będzie przejmował?

Dla wielu polityków perspektywa ponad najbliższą kadencję to naprawdę daleko i ich zdaniem nie ma o czym rozmawiać, ale dla obywatela - jak wierzę cywilizowanego kraju - to powinno być coś poważnego.

Przecież ten pozornie abstrakcyjny poziom 50 lat nie jest już abstrakcyjny dla ludzi zajmujących się ubezpieczeniami, emeryturami czy sadzeniem lasów. Za 50 lat moje dzieci czy wnuki skończą płacić kredyt mieszkaniowy. To nie jest abstrakcja, to coś zupełnie realnego i bliskiego.

Które miejsca pana zdaniem trzeba będzie w Polsce poświęcić?

Miejsca cenne z historycznego punktu widzenia, takie jak chociażby Gdańsk da się oczywiście za pomocą techniki obronić. Natomiast duże fragmenty ujścia Odry czy Wisły moim zdaniem warto poddać – ale o tym trzeba wreszcie zacząć rozmawiać, bo przecież to będzie też dramat dla mieszkańców tych terenów. Ta dyskusja będzie długa, nieprzyjemna i wymagająca konkretnego planu chociażby w temacie rekompensat.

Nie zatrzymamy już podniesienia poziomu morza. Możemy tylko dyskutować, jak szybko będzie postępowało.

Przyzwyczailiśmy się, że mamy pewną kontrolę nad tym, co dzieje się z przyrodą.

Cała ta nasza narracja, która dotyczy gospodarowania w ekosystemie lądowym, opiera się na doktrynie "dobrego ogrodnika". Siejemy, podlewamy, pielimy, przeganiamy szkodniki, dzielimy wszystkie zwierzęta na pożyteczne i szkodliwe. Natomiast w morzu to nasze życie na ziemi zderzyło nas z sytuacją kompletnie inną. Cały system przyrodniczy opiera się tam na organizmach jednokomórkowych, których nie jesteśmy w stanie w żaden sposób kontrolować.

 Cały morski system przyrodniczy opiera się na organizmach jednokomórkowych
Cały morski system przyrodniczy opiera się na organizmach jednokomórkowychKajetan Deja

A dlaczego przeciętnego Kowalskiego mają interesować mikroorganizmy?

Oczywiście możemy mówić o zjawiskach, które dotyczą nas bezpośrednio – skażenie wody przez bakterie, ścieki czy sinice, które zdemolują nam urlop. Natomiast zjawiska zachodzące na wielkich głębinach oceanicznych to coś, co ma też znaczenie dużo ważniejsze. Powiedziałbym wręcz światopoglądowe.

Kilkanaście lat temu w Norwegii, podczas prac poszukiwawczych na szelfie Morza Norweskiego, odkryto po raz pierwszy głębinowe rafy koralowe występujące na głębokościach od kilkuset do 3 tys. metrów, w kompletnych ciemnościach, w lodowatych wodach. Jedna z nich została dobrze zmierzona, ma kilkadziesiąt kilometrów długości, miejscami do 30 metrów wysokości i jest przepiękna. To tak samo kolorowa, zróżnicowana rafa, jak ta australijska znana turystom. Natomiast tej rafy leżącej na głębokości tysiąca metrów nigdy w życiu żadne z nas nie obejrzy. Oczywiście poza tą niewielką grupą ludzi, która ją sfotografowała i sfilmowała ze specjalnego pojazdu podwodnego. Można powiedzieć, że nie ma z niej żadnego pożytku, nie włożymy jej do garnka. Dowiedzieliśmy się jednie, że istnieje piękny, alternatywny świat od nas niezależny.

Ale społeczeństwo norweskie postanowiło go chronić.

Tak, to samo społeczeństwo, które jest nastawione na eksploatację przyrody, opierające się silnie na etosie wielorybnictwa, myślistwa i rybołówstwa, w błyskawicznym tempie stwierdziło, że to skarb narodowy Norwegii. Parlament uchwalił bardzo restrykcyjne prawo zabraniające eksploatacji przemysłowej głębin morskich w tym miejscu. Oczywiście ktoś, kto stara się myśleć skrajnie racjonalnie zapyta: po co? Przecież do niczego nam te korale nie są potrzebne, jeśli zostaną zniszczone, nikt tego nawet nie zauważy, ani nie odniesie żadnej straty. Wręcz przeciwnie! Powstanie przykładowo morska droga, którą poprowadzimy kolejne kable czy rury.

Należy się jednak zastanowić, czy jako ludzie, którzy uważają się za cywilizowanych, powinniśmy mieć do ziemi stosunek "chronimy tylko to, co da się zjeść i wykorzystać" czy też chronimy ją dlatego, że jest czymś unikalnym i doceniamy jej wyjątkowość.

Jak sztukę.

To trochę kwestia świadomości i ekskluzywnego przekonania, że stać nas na to. Tzn. nie musimy zniszczyć tej rafy koralowej, żeby przeżyć, więc nie będziemy jej niszczyć, bo jest czymś pięknym. Na ratowanie katedry Notre Dame w ciągu tygodnia zebrano miliard euro. A przecież nie jest niczym wielkim, teoretycznie to tyko kupa cegieł ułożona w pewien szczególny sposób. Nie jest czymś, za co kupimy chleb albo uratujemy życie chorym dzieciom. Natomiast uznano, że warto poświęcić swój wysiłek, emocje i pieniądze żeby ją zachować. Dokładnie to samo dotyczy przyrody. Znaczną jej część trzeba przestać traktować w sposób prymitywnie użytkowy, a zacząć postrzegać jako coś, co buduje jakość naszego życia.

Teoretycznie zależy nam na nieskażonej ręką człowieka przyrodzie, z drugiej strony tuż obok plaży w Międzyzdrojach powstają 112-metrowe wieżowce i ktoś wyraża na to zgodę.

To jest koszmar, następuje pewna prywatyzacja publicznego dobra. Korzyści z tego typu inwestycji czerpie głownie deweloper i władze, które na nie zezwalają. Jestem przekonany, że gdybyśmy zrobili ankietę wśród około 8 mln ludzi, którzy każdego roku odwiedzają polskie plaże, większość z nich byłaby przeciwna takim przedsięwzięciom.

Przeprowadziliście jakiś czas temu badanie wśród plażowiczów.

Tak, zapytaliśmy między innymi jak wyobrażają sobie idealny brzeg morski. Opinia większości ludzi była dość zabawna, bo wynikało z niej, że wolą mieć pustą, naturalną plażę, ale ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami, tj. parkingiem, prysznicem czy restauracją. Czyli zjawisko, które w naturze nie ma prawa wystąpić. Co ciekawe, 90 proc. zbadanych przez nas osób nie odchodzi dalej niż 100 metrów od wejścia plażę, czyli zatrzymuje się wśród największego tłumu. Z wielu powodów – dzieci, ciężkie bagaże, odległość od samochodu. Wystarczy natomiast oddalić się pół kilometra i robi się kompletnie pusto. Zapytaliśmy, jak to jest – chcecie pustej plaży czy tej zatłoczonej? Znowu większość odpowiedzi była taka, że ludzie chcą mieć świadomość, że gdzieś tam jest ta pusta plaża i pewnego dnia, jak będą mieli nastrój i ochotę, będą mogli tam pójść. To niesłychanie ważna wiadomość dla tej relacji człowiek-przyroda.

Dlaczego?

Bo jesteśmy w stanie skoncentrować tych konsumentów i oferować im wszystkie możliwe usługi na pewnej niewielkiej przestrzeni. Resztę naszego wybrzeża możemy oddać przyrodzie, nie stawiając przy tym żadnych barier, płotków czy drutów kolczastych. Nie trzeba zakazywać dostępu do niej i jej eksploatacji, kiedy liczba ludzi, którzy będą chcieli z niej skorzystać, w naturalny sposób się ogranicza. Niestety, oznacza to też, że dostęp do dóbr przyrody nie jest demokratyczny. Nie można udostępnić wszystkich pięknych miejsc osobom chociażby niepełnosprawnym, bo przestaną być piękne. To ogromnie niesprawiedliwe i krzywdzące, ale niestety tak to wygląda. Ocalimy przyrodę tylko wtedy, kiedy będzie trudno dostępna.

I jeśli poważnie podejdziemy do naszych nawyków konsumenckich.

Dwa lata temu na Islandii brałem udział w debacie dotyczącej przyszłości ocieplającej się Arktyki. Pani reżyser z Grenlandii pokazała wtedy pewien film. Widzimy w nim dwie małe, eskimoskie dziewczynki, które tulą do siebie pluszowe świnki i mówią prosto do kamery, że słyszały, że w Europie są niedobrzy ludzie, którzy maltretują te biedne zwierzęta. Trzymają w okropnych warunkach i zabijają tysiącami. Nie mogły zrozumieć, jak można być tak okrutnym wobec zwierząt. W Grenlandii też poluje się na foki, ale nikomu nie przyszłoby do głowy, żeby je dręczyć i trzymać w takich obozach koncentracyjnych.

Jestem gorącym zwolennikiem zamknięcia farm przemysłowych. Mam nadzieję, że nastąpi to szybko w cywilizowanym świecie. Da się przejść na system ekstensywnych hodowli lub bardzo zaawansowany system biotechnologiczny. Jeśli ktoś musi jeść mięso – będzie mógł je hodować. W tej chwili to drogi sposób, ale to tylko kwestia popytu i istnienia rynku. Ograniczenie mięsa jest naprawdę bardzo potrzebne, bo ogromna część problemów klimatycznych bierze się właśnie z przemysłowych hodowli.

Jak odczujemy zmiany klimatu w Polsce?

Teoretycznie nie odczujemy ich bardzo boleśnie. Stracimy trochę terenów nadmorskich, będzie dwa stopnie cieplej, w ogrodzie będzie rosło więcej kwiatów. Bałtyk zamieni się w słodkowodne, dwuwarstwowe jezioro, przypłyną inne ryby, to też nie będzie tragedia.

Natomiast bardziej serio: nie pamiętamy o tym, że chociaż my sobie teoretycznie poradzimy, to około miliard ludzi, którzy będą żyli na obszarach nienadających się już do życia, po prostu zostanie zmuszonych do przeprowadzki. Chętnie powiedziałbym górnikom, że jeśli koniecznie chcą kopać węgiel, to niech przygotują się na 600 tysięcy Marokańczyków, którzy powinni w takim razie zamieszkać na Śląsku. U nich za jakiś czas się nie da, między innymi właśnie dlatego, że emitujemy dwutlenek węgla do atmosfery. Albo przestaniemy kopać ten węgiel, albo będziemy mieli poważniejsze kłopoty niż lokalna susza.

Postrzeganie rozwoju w taki prymitywny sposób, że wielki samochód, szybkie trasy i jeszcze większe dymiące fabryki i kopalnie świadczą o naszej nowoczesności, jest czymś kompletnie anachronicznym. Musimy wszelkimi metodami hamować szkodliwe emisje i myśleć o pokoleniowym zysku. Jesteśmy to winni naszym dzieciom i kolejnym pokoleniom.

Fot: Kajetan Deja
Fot: Kajetan Deja

*Prof. Jan Marcin Węsławski jest dyrektorem Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Specjalizuje się w taksonomii morskich skorupiaków Poza tym jego zainteresowania dotyczą szeroko pojętej ekologii – od aspektów związanych z bioróżnorodnością, zmianami klimatu, sieciami troficznymi po zarządzanie zasobami morskimi. 

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (443)