Mike Pence: szarą eminencja administracji Donalda Trumpa. Kim jest wiceprezydent-elekt?
• Nowy wiceprezydent Mike Pence ma szansę zostać najważniejszym człowiekiem w nowej administracji
• Eksperci spodziewają się, że Trump powierzy mu większość swoich obowiązków
• Pence będzie odgrywał rolę pomostu między Trumpem a partyjnym establishmentem w Kongresie
• Według konstytucji rola wiceprezydenta ogranicza się do przewodniczenia Senatowi i zastąpienia prezydenta w razie rezygnacji, ciężkiej choroby lub śmierci
09.11.2016 | aktual.: 09.11.2016 16:05
20 stycznia przyszłego roku, kiedy Donald Trump złoży przysięgę i oficjalnie stanie się prezydentem Stanów Zjednoczonych, będzie to dla niego osobista rewolucja. Przyzwyczajony do luksusowego i rozrywkowego stylu życia miliarder, który sam przyznaje, że nie czyta książek, będzie musiał przestawić się na tryb obejmujący kilkunastogodzinne dni często żmudnej pracy, marną (jak na miliardera) płacę, ogromną odpowiedzialność i przyswajanie nowej wiedzy w ekspresowym tempie.
Dlatego podczas kampanii nie brakowało spekulacji, że Trumpowi w w wyborach chodziło nie tyle o zdobycie władzy, co o swoją markę. Dlatego po wygraniu wyborów będzie raczej nadzorował, niż rządził, a brudną robotę prezydentury deleguje swoim współpracownikom.
- Możliwe, że on nigdy nie chciał zostać prezydentem, a pragnął tylko nominacji, by móc robić swoje show - powiedział Money.pl Andrzej Dąbrowski, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Teorię tą wzmagały dodatkowo pogłoski dochodzące z obozu Trumpa, a także wypowiedzi jego współpracowników.
- Donald potrzebuje doświadczonej osoby, która będzie wykonywała tę część pracy, której on nie chce. On sam woli rolę prezesa rady nadzorczej niż dyrektora zarządzającego - powiedział były kierownik jego kampanii Paul Manafort.
Potwierdzeniem tych słów były doniesienia medialne z zakulisowych negocjacji w obozie republikanów. Kiedy Trump poszukiwał kandydata na wiceprezydenta, jego pierwszym wyborem był gubernator kluczowego stanu Ohio, John Kasich. Kiedy jednak ten, jako przedstawiciel umiarkowanego skrzydła w partii, nie chciał się zgodzić, Trump - za pośrednictwem swego syna, Donalda juniora - miał mu złożyć następującą propozycję: w administracji Trumpa Kasich odpowiadałby za wewnętrzną i zewnętrzną politykę. Jednym słowem: za wszystko. Czym miałby zajmować się Trump? "Czynieniem Ameryki wielką".
Kasich mimo wszystko odmówił. Ale jego miejsce - i być może podobną rolę - zajął gubernator Indiany Mike Pence. Kim jest człowiek, który może okazać się szarą eminencją przyszłej administracji?
W przeciwieństwie do Kasicha, Pence nigdy nie był znanym politykiem na scenie krajowej. Choć w swoim rodzinnym stanie - a także wewnątrz partii - cieszy się wielkim uznaniem i popularnością, dla przeciętnych wyborców wciąż jest postacią właściwie nieznaną. Tymczasem w trakcie kampanii konserwatysta z Indiany urósł do rangi jednego z najważniejszych polityków w partii. Wszystko przez swoją unikalną pozycję w partii: jako przedstawiciel prawicowego skrzydła republikanów (i wczesny zwolennik tzw. "partii herbacianej", oddolnego antyestablishmentowego ruchu w partii), którego poglądy jednak nadal mieszczą się w ramach głównego nurtu, cieszy się zaufaniem zarówno outsidera Trumpa, jak i partyjnej elity, z przywódcą partii i spikerem Izby Reprezentantów Paulem Ryanem na czele.
W ten sposób stanowi pomost między głównymi i zwaśnionymi obozami. To może być kluczowa rola dla funkcjonowania administracji Trumpa. Wszystko dlatego, że zakres władzy prezydenta USA w dużej mierze zależy od jego zdolności wpływania na większość w Kongresie. Jego rolę dodatkowo wzmacnia fakt, że Pence ma doświadczenie, wiedzę i kompetencje w sprawowaniu władzy wykonawczej i rozeznanie w sprawach międzynarodowych - a więc dokładnie to, czego brakuje Trumpowi.
Poglądy nowego wiceprezydenta USA są zdecydowanie konserwatywne, lecz trzymające się republikańskiego kanonu. A przez to w wielu miejscach odmienne od Trumpa. Pence jest gorliwym protestantem i przedstawicielem tzw. "religijnej prawicy", która w odróżnieniu od umiarkowanej części partii republikańskiej nie porzuciła swojego sprzeciwu wobec kwestii takich jak małżeństwa homoseksualistów, aborcja czy stosowania klauzuli sumienia. Jego poglądy na imigracje są podobne, choć nie tak skrajne jak Trumpa, podobnie jak jego pozycja w sprawie gospodarki.
Być może jednak największy rozdźwięk między dwoma politykami jest w kwestii polityki zagranicznej. Pence jest zdecydowanie bardziej krytyczny wobec Rosji i kilkakrotnie dystansował się od pochwał wygłaszanych pod adresem Putina przez prezydenta-elekta. O różnicach poglądów między nimi w sprawie wojny w Syrii mówił zaś otwarcie sam Trump. Pence, podobnie jak większość w partii uważa, że Baszar al-Asad powinien odejść, tymczasem według Trumpa Asad, wraz z Putinem byłby cennym sojusznikiem w walce z Państwem Islamskim i al-Kaidą.
Formalnie Mike Pence jako wiceprezydent nie ma właściwie żadnych uprawnień poza byciem przewodniczącym Senatu. Jednak w amerykańskiej historii niejednokrotnie zdarzało się, że wiceprezydenci odgrywali kluczową rolę w rządzeniu krajem. W czasach rządów George'a W. Busha niemal powszechne było przeświadczenie, że faktycznym przywódcą Ameryki jest jego zastępca Dick Cheney. Odpowiedzialną rolę pełnił także Richard Nixon jako wiceprezydent w administracji Dwighta Eisenhowera, często samodzielnie podejmując ważne decyzje lub nawet zastępując prezydenta podczas jego niedyspozycji. Biorąc pod uwagę swoją pozycję w partii oraz charakter nowego prezydenta, Pence może nie tylko podążyć w ich ślady, ale stać się najpotężniejszym wiceprezydentem w historii Stanów Zjednoczonych.