Mieszkają tu emeryci, Kevin z USA i prostytutki. Superjednostka to jedyny taki blok
W niektórych mieszkaniach pracują prostytutki. Wokół nich mieszkają emeryci. Po korytarzach przemykają też studenci. I Kevin z USA. Superjednostka jest dla niego jak pole kukurydzy w Teksasie. Tak trudno się w niej odnaleźć. Tekst powstał w ramach akcji #ŚląskiTydzień w WP.
Windy nie zatrzymują się na każdym piętrze. Trzeba widzieć, do której wsiąść. Na 17 kondygnacjach, 15 piętrach i w 9 klatkach są 762 mieszkania. Idzie się do nich przez labirynty schodów i korytarzy - w końcu to jeden z największych bloków w Polsce.
Adres w nim to jedno, a jak pod niego trafić drugie. Cały blok na przestrzał można przejść tylko na piętrze 2, 8 i 14. No i lepiej uważać, do których drzwi się puka. A nuż trafisz na agencję towarzyską.
- Teraz tu jest taka zbieranina - łapie się za głowę jedna z emerytek. - Że o Jezu!
Kondygnacja 12, Piętro 10, klatka 32
Na korytarzu unoi się zapach obiadu. Zza drzwi dochodzą stłumione rozmowy. Gdzieś gra telewizor. Obok płacze dziecko. Winda zatrzymuje się z łoskotem. Powoli wychodzi niej pani Zofia. Wsparta na balkoniku i obwieszona foliowymi siatkami.
- Niby ładny dom z zewnątrz - staruszka mówi zachrypniętym głosem. - A wewnątrz to dziadostwo.
Bo nie wszystko poszło tak, jak miało pójść. Nie powstały ani świetlice na ostatnim piętrze, ani stołówka dla mieszkańców. Samochodów przybyło na tyle, że zajęły przestrzeń wokół budynku, która miała być dla pieszych. Od początku lokatorzy przeklinają swoje kuchnie bez okien.
- Czy to są zalety? – zastanawia się. - Raczej nie.
Nie udało się stworzyć maszyny do mieszkania w pełnej krasie. Ambicje architektów zweryfikowała rzeczywistość PRL-u. Brakowało materiałów. Budować trzeba było mieszkania, a nie stołowki i świetlice. Choć jeden brak sprawił, że udało się zbudować rzecz niespotykaną nigdzie indziej. Nie było kaloryferów, więć powstała grzewcza ściana.
Kondygnacja 16, piętro 14, klatka 20
Winda przemyka parę pięter wyżej. Żwawym krokiem wychodzi z niej blondynka. Ubrana w skórzaną kurtkę mknie korytarzem. Mija kolejne drzwi, które ciągną się długim rzędem.
- Tu wariaci muszą mieszkać! - Łapie oddech i przystaje. - Tak myślałam jak na ten blok patrzyłam.
- Wariaci?
- Panie! To taki kolos. Tyle ludzi i wind mało. Pozabijają się ludziska! Tak myślałam - Wyrzuca z siebie potok słów.
Rozstępujemy się, żeby przepuścić parę staruszków. Przygarbieni opierają się o siebie nawzajem. Szurają nogami po posadzce i powoli znikają za drzwiami.
- O proszę, nawet nie trzeba wychodzić, żeby spacerować - stwierdza blondynka. - Wszystko pod ręką.
To mieszkańcy cenią sobie najbardziej, bo kolos stanął w samym centrum miasta. Wszędzie jest blisko. Tymczasem blondynka trzaska drzwiami. Ale po chwili wyłania się znów - ze sporych rozmiarów psem. On po korytarzu nie pospaceruje.
Kondygnacja 10, piętro 8, klatka 24
Każde drzwi są inne. Białe i brązowe. Popielate i żółtawe. Niektóre nowoczesne i antywłamaniowe. A reszta licha i stara. W takie pukali jeszcze sąsiedzi, gdy każdy każdego znał.
- Dawniej to się sąsiadów znało – kiwa głową jedna z emerytek. - Teraz to jest taka zbieranina, że o Jezu!
Mieszka tu mnóstwo obcokrajowców. Ukraińców jest od groma, ale i Wietnamczycy się trafiają. Są też i inni Azjaci. Poza tym chmary studentów. Z całego kraju się zjeżdżają. Tyle że oni wynajmą mieszkanie na rok i znikną.
- Sąsiadka do sąsiadki szła rano na kawkę - wspomina emerytka. - Teraz idzie taki młody i nawet dzień dobry nie powie - prycha z dezaprobatą.
- A próbowała pani nowych sąsiadów poznać?
- Odpowiedzieli mi tak, że lepiej drugi raz nie pytać.
Po starszych mieszkańcach pozostają już wspomnienia. Choć klub emeryta wciąż działa prężnie. Zrzesza prawie setkę osób, która spotyka się regularnie, a nawet jeździ na wycieczki. Jedna z jego członkiń znika właśnie w windzie.
Kondygnacja 7, piętro 5, klatka 28
Korytarz wzdłuż całego bloku jest długi tak, że ledwo widać jego koniec. Teraz niesie się po nim szmer kółek od walizki. - Lokalizacja. Po prostu lokalizacja – tłumaczy jedna ze studentek. Za nią podąża obładowana zakupami kobieta.
- Mieszkam tutaj tyle, ile mam lat - uśmiecha się. Taka zagadka. W myślach próbuję szacować. - Czterdzieści dwa - wyręcza mnie kobieta. Z niezmiennym uśmiechem.
- Najpierw z rodzicami o tam - pokazuje drzwi po drugiej stronie korytarza. - A po ślubie tutaj - spogląda na mieszkanie obok nas. - Całe życie w jednym korytarzu.
W tej samej windzie jako niemowlę i niesforna nastolatka. Młoda panna i dojrzała kobieta.
- Za dziecka myśmy się tu bawili. Sąsiadki nas ganiały z patelniami - śmieje się. - Można cały korytarz przebiec i pograć w chowanego.
- I myślała pani kiedykolwiek, żeby się wynieść?
- Nie. Nawet na starsze lata wszystko tu mam. Pod nosem jest każdy lekarz.
Co prawda jej dzieci już się wyprowadziły, ale przecież niewykluczone, że wrócą. I podtrzymają tradycję w kolejnym pokoleniu.
Kondygnacja 10, piętro 8, klatka 16
Przemierzam znów korytarz, którego końca prawie nie widać. Wiodący z jednego krańca bloku na drugi. Mniej więcej w środku mija mnie staruszek. Przystaje parę kroków dalej.
- Libacje są tu bez przerwy. Papierosy na korytarzach palą i hałasują - fuka, a na korytarzu rzeczywiście czuć papierosowy dym. - Hałasują i dyskusje prowadzą. Starszym to przeszkadza.
- Tacy nieuprzejmi są?
- Nie zawsze. Ci zagraniczni się kłaniają. Nawet jak ciężką siatkę mam to po schodach wniosą.
Bo nie do wszystkich mieszkań można windą dojechać. Czasem trzeba wejść po schodach o jedno piętro w górę lub zejść piętro w dół.
- Też takie tu zrzeszenia wynajmują… - mówi dalej staruszek - Oni tacy eleganccy są w garniturach. Zawsze się kłaniają. Tacy są grzeczni. Wyznawcy krzyża czy coś takiego.
Zza któryś drzwi dobiegają podniesione głosy. Raz damski przekrzykuje męski, a po chwili to męski jest głośniejszy.
- Stuletniego sąsiada też miałem! - też niemal wykrzykuje staruszek. - Ale zmarł w tym roku.
Parter. Przed wejściem
Wokół budynku stoi wianuszek samochodów. Portier patrzy sennym wzrokiem na szlaban. Musi uważać, żeby przypadkiem nie wjechał ktoś niepożądany. Czasem kombinują i wjeżdżają po dwóch naraz. A to jest zakazane.
- Kiedyś tu przed wyjściem siedziały i czekały na klienta - oznajmia kolejna z emerytek, która wchodzi do bloku.
Prostytutki. Owiane już legendą są mieszkania, w których pracują. Ponoć parę lat temu było ich kilkadziesiąt. I wciąż istnieją.
- Stoją panowie i dzwonią - kiwa głową. – Pukają czasem nie do tych drzwi, co trzeba.
- Ale akurat na moim piętrze ich nie ma. Chyba że ja otworzę lokal - śmieje się jej koleżanka. - Z nielegalnych interesów… - przechodzi w szept. - To byli tu ludzie, co kasety przegrywali. Całe studia mieli. Przestępcza działalność, proszę pana.
Architekci przewidywali, że w bloku zamieszkają ponad dwa tysiące osób. Trafiali się więc wszyscy. I niezrównoważeni psychicznie, i przestępcy, i prostytutki. Pytaniem nie było, kogo w Superjednostce da się spotkać. Tylko kogo spotkać się nie da.
Kondygnacja 7, piętro 5, klatka 28
Zza jednych drzwi słychać rozmowy po angielsku. Uchyla je postawny Amerykanin. Z szerokim amerykańskim uśmiechem. Oto Kevin.
- Mieszkam tu od dwóch lat. Wchodź, wchodź - zachęca. - Trochę tu śmieci… - mówi, gdy mijamy skrzynkę piwa, obok stos papierów.
Na parapecie stoi wieża z pudełek od gier wideo. W kącie rzucone kije golfowe. Rower bez przedniego koła leży oparty o ścianę.
- Ze cztery razy się zgubiłem jak przynosiłem swoje rzeczy - śmieje się tubalnie. - Ciężko wytłumaczyć dostawcy pizzy jak tu dotrzeć. To jak iść przez pole kukurydzy w Teksasie.
Kevin był w USA strażakiem. I wszystko szło dobrze, dopóki nie uległ wypadkowi. Poważnemu na tyle, że nie mógł wrócić do służby. Dostał zasiłek i postanowił jechać w świat. Był miesiąc w Chinach. Na Filipinach i w Rosji. A teraz w Superjednostce.
- Uwielbiam ten budynek. Zobacz ten widok! – Zachwyca się patrząc na owalną bryłę Spodka.
Znają go i sąsiedzi wokół, i portierzy. Śmieją się zawsze, że Kevin sam do domu wrócił. Choć nie taki do końca sam. W końcu to przez kobietę tutaj zamieszkał.
- Ciekawie się żyje. Widać taką przepaść między pokoleniami. Są młodzi i starzy - zamyśla się. - Moi koledzy z dzieciństwa byli z każdej części świata, a jak przyjechałem tutaj, to było bardzo jednolicie.
Kevin bierze cienkiego papierosa w swoje grube dłonie. Zapala i spogląda na tłoczące się wokół ronda samochody.
- Teraz każdego dnia widzę, jak to się zmienia - oznajmia. - Poza tym jesteśmy bezpieczni w razie armagedonu. Ten blok ma własne zasilanie w wodę - uśmiecha się szeroko. Po amerykańsku.
#ŚląskiTydzień to nowa akcja Wirtualnej Polski, w której przybliżamy naszym czytelnikom Śląsk. Jeśli masz ciekawy temat, którym chciałbyś się z nami podzielić, napisz do nas na #dziejesie.