Między oporem a kompromisem
Zamieszanie wokół teczek biskupów w fałszywej perspektywie ukazuje dzieje Kościoła w czasach PRL. Stwarza bowiem wrażenie, że był on częścią systemu, a nie jego głównym przeciwnikiem, jak było w rzeczywistości.
31.01.2007 | aktual.: 31.01.2007 11:32
Wojna światowa zadała Kościołowi w Polsce ogromne straty. Pod okupacją niemiecką i sowiecką zginęły setki duchownych, w gruzach leżało wiele świątyń, rozbita została cała struktura życia kościelnego. Tragiczny był zwłaszcza los duchownych i wiernych z diecezji na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej. Musieli opuścić ziemię swych przodków i rozpocząć od nowa budowanie wspólnot kościelnych na ziemiach zachodnich i północnych. Zaczynali często w miejscach, gdzie ostatnie katolickie parafie istniały przed setkami lat.
20 lipca 1945 r. przybył do Poznania, po latach spędzonych na wojennej tułaczce, prymas Polski kard. August Hlond. Oceniał, że decyzje, jakie miały zapaść na międzynarodowej konferencji w Poczdamie, są ostateczne i nie będą przez wspólnotę międzynarodową kwestionowane. Wiedział także, że każdego dnia na ziemie zachodnie i północne przybywały tysiące Polaków wysiedlanych z Kresów Wschodnich. Przed powrotem do kraju prymas wielokrotnie rozmawiał o tym z papieżem Piusem XII, który przekazał mu „szczególne pełnomocnictwa” do działań w kraju. Opierając się na nich kard. Hlond podjął chyba najważniejszą decyzję w powojennej historii Kościoła w Polsce. 15 sierpnia 1945 r. ustanowił nowy podział administracji kościelnej na ziemiach zachodnich i północnych. Wyznaczył także pięciu administratorów apostolskich – dla Olsztyna, Gdańska, Gorzowa Wlkp., Wrocławia i Opola – którym nadał szerokie pełnomocnictwa. Władze państwa, na przekór narodowej racji stanu, od początku kontestowały tę decyzję.
Już we wrześniu 1945 r. władze te jednostronnie zerwały konkordat. Regulacje prawne zależały już wyłącznie od dobrej, a najczęściej złej woli państwowych urzędników. Prymas Hlond wielokrotnie piętnował nadużycia PPR, która – zwłaszcza po sfałszowanych wyborach w styczniu 1947 r. – jawnie dążyła do zniszczenia wszystkich niezależnych sił społecznych (o tych wyborach pisał Andrzej Krawczyk w artykule „Tak, czyli nie”, POLITYKA 3).
Prymas umarł 22 października 1948 r. po nagłej i krótkiej chorobie. W społeczeństwie długo krążyła plotka, że został otruty. Jego pogrzeb był ostatnią wielką manifestacją wolnej Polski. W obliczu śmierci wskazał swego następcę – młodego biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego, który miał kontynuować dzieło.
Nowy metropolita warszawsko-gnieźnieński, a zarazem prymas Polski, rozpoczął urzędowanie, gdy nasiliły się prześladowania Kościoła. W więzieniach znalazły się setki duchownych. Zniszczono prawie wszystkie kościelne dzieła charytatywne, oświatowe, naukowe i kulturalne. Kościół był represjonowany oraz rozbijany od wewnątrz przez różne formacje tzw. księży patriotów. Z ich szeregów wywodzili się duchowni, którzy w 1951 r. objęli funkcje wikariuszy kapitulnych, gdy władze przegnały administratorów apostolskich, wyznaczonych przez kard. Hlonda. Podobny los spotkał diecezję katowicką, po wygnaniu w 1952 r. wszystkich śląskich biskupów, oraz krakowską, po pokazowym procesie grupy duchownych pracujących w tutejszej kurii.
Pomimo wszystkich zagrożeń prymas szukał rozwiązań pozytywnych. Starał się przede wszystkim doprowadzić do stworzenia minimalnych gwarancji prawnych dla Kościoła. Kierując się takimi przesłankami, doprowadził 14 kwietnia 1950 r. do podpisania porozumienia z komunistycznymi władzami. Dawało ono pewne gwarancje Kościołowi, ale zawierało także sformułowania, które mogły być interpretowane jako uznanie ideologicznych pryncypiów rządzącej partii. Porozumienie wywołało kontrowersje. Wielu ważnych biskupów, m.in. metropolita krakowski kard. Adam Sapieha, oceniało je krytycznie. Także Stolica Apostolska nie kryła rozczarowania.
Dzięki porozumieniu z władzami prymas zyskał jednak na czasie. Wiedział jednocześnie, że są granice ustępstw, których nie można przekroczyć. W takiej sytuacji znalazł się, gdy 9 lutego 1953 r. władze wydały dekret o obsadzie stanowisk kościelnych. Nowe prawo oznaczało próbę przejęcia kontroli przez państwo i partię nad wszystkimi decyzjami kadrowymi w Kościele. Prymas zaprotestował przeciwko temu w memorandum „Non possumus” (Nie możemy), złożonym w imieniu Episkopatu Polski władzom państwowym 8 maja 1953 r. Odrzucił w nim dyktatorskie zapędy władzy świeckiej. Zapłacił za to 3 latami spędzonymi w całkowitej izolacji w klasztorach w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku i Komańczy.
Nie wiadomo, w jakim stanie przetrwałby Kościół w Polsce, gdyby okres represji miał trwać dłużej, a organizacje „księży patriotów” zdołałyby okrzepnąć i przejąć większość kurii diecezjalnych, jak to miało miejsce na Węgrzech, w Czechosłowacji lub Jugosławii. Na szczęście dla Kościoła w Polsce ten najtrudniejszy okres nie trwał długo. Po buncie robotników w Poznaniu wiadomo było, że zmienić się musi także polityka wobec Kościoła. Uwięziony prymas spoglądał już daleko w przyszłość, planując wielki program odnowy religijnej i społecznej. Wiedział, że dla jego realizacji potrzebuje spokoju i czasu, a nie kolejnego powstania narodowego i rozlewu krwi.
W tym duchu prowadził rozmowy w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy z wysłannikami Władysława Gomułki – Zenonem Kliszką oraz Władysławem Bieńkowskim, które zakończyły się jego powrotem do Warszawy 28 października 1956 r. Wracał, mając obiecaną korektę dotychczasowej polityki wyznaniowej. Jednocześnie miał świadomość wszystkich ograniczeń i dramatyzmu sytuacji. Z trwogą obserwował wydarzenia na Węgrzech. Dlatego nie stawiał żądań, nawet uzasadnionych, które mogłyby zaostrzyć sytuację w kraju. Jego sukcesem zakończyły się prowadzone w dyskrecji negocjacje z władzami. Podpisane 8 grudnia 1956 r. tzw. małe porozumienie oznaczało odrzucenie najgorszych praktyk stalinowskiej polityki wyznaniowej.
Przełom lat 50. i 60. był czasem pracy od podstaw, związanej z realizacją programu Wielkiej Nowenny. Miało to być przygotowanie Polaków do uroczystości Tysiąclecia Chrztu Polski. Zarys programu ks. prymas napisał jeszcze w Komańczy. Chciał, aby systematyczna i planowa akcja duszpasterska odnowiła życie religijne i społeczne narodu. Miało to miejsce w istotnym momencie historycznym. Kraj od 20 lat rządzony był przez komunistów. Powoli odchodziło pokolenie, które pamiętało jeszcze wolną Polskę. Wchodziła natomiast w życie generacja ukształtowana już w powojennej szkole. Zapomniano o zrywie 1956 r., a mała stabilizacja, którą przyniosły rządy Gomułki, była dla wielu kuszącą propozycją. Uroczystości milenijne nie pozwoliły nikomu być obojętnym, gdyż zostały skonfrontowane z partyjnym programem obchodów tysiąclecia polskiej państwowości. Była to peerelowska lekcja polityki historycznej. Nie była to tylko walka na słowa. Władze kilka razy interweniowały w program peregrynacji kopii Obrazu Jasnogórskiego oraz
szykanowały uczestników uroczystości. W końcu „aresztowały” obraz w klasztorze jasnogórskim, dopisując nowy rozdział do skądinąd długiej historii ikonoklazmu w dziejach naszej cywilizacji.
W uroczystościach milenijnych wziął udział cały kraj, wszystkie diecezje, dekanaty, parafie. Zwłaszcza w miastach miało to wielkie znaczenie. Lata 60. to początek budownictwa tzw. wielkiej płyty. Jak grzyby po deszczu wyrastały ogromne blokowiska, w których zamieszkali ludzie zupełnie się nieznający. Obchody, na skutek masowego udziału w nich wiernych, sprawiły, że mieszkańcy blokowisk przestali być dla siebie anonimowi. Wówczas, po raz pierwszy, Polacy mogli się policzyć. Wtedy także utrwaliła się pozycja wielu najważniejszych biskupów, nie tylko tamtych czasów: Wojtyły w Krakowie, Kominka we Wrocławiu, Bednorza w Katowicach, Ablewicza w Tarnowie, Tokarczuka w Przemyślu.
Nadal poważnym problemem było prowizorium kościelne na ziemiach zachodnich i północnych. Dla Stolicy Apostolskiej był to trudny problem. Episkopat Polski czynił zabiegi o szybkie podniesienie administracji apostolskich na zachodnich terenach Polski do rangi diecezji, natomiast rząd Republiki Federalnej Niemiec, a także zdecydowana większość biskupów tego kraju nie byli wówczas gotowi do jednostronnego i ostatecznego zaakceptowania rezultatów II wojny światowej.
Antykościelna heca, jaka wybuchła w Polsce po opublikowaniu listu Episkopatu Polski do biskupów niemieckich w listopadzie 1965 r., a także późniejsze wydarzenia związane z obchodami chrztu Polski uniemożliwiły realizację historycznego wydarzenia, jakim mogła być podróż Pawła VI do Polski w grudniu 1966 r. Pomimo zabiegów dyplomacji watykańskiej i prymasa Polski władze PRL stanowczo wówczas odrzuciły taką możliwość, twierdząc, że biskupi Polski swym listem z listopada 1965 r. podjęli próbę „wyrwania Polski z orbity systemu socjalistycznego i przeorientowania jej na współdziałanie z blokiem państw imperialistycznych”. Zmasowany ideologiczny atak na Kościół poważnie ograniczył także pole dla wewnątrzkościelnej dyskusji nad przemianami, jakie zapoczątkował wówczas Sobór Watykański II. Układ między PRL a RFN o podstawach normalizacji i wzajemnych stosunkach, podpisany w Warszawie 7 grudnia 1970 r., otwierał wreszcie drogę do rozwiązania problemu tymczasowości struktur kościelnych na ziemiach zachodnich i
północnych. 28 czerwca 1972 r., kilka tygodni po ratyfikacji układu z grudnia 1970 r. przez parlamenty w Bonn i Warszawie, opublikowana została konstytucja apostolska Pawła VI „Episcoparum Poloniae Coetus”, nadająca pełnoprawny kanoniczny status organizacji kościelnej na ziemiach zachodnich i północnych. Papież ustanawiał tym aktem cztery nowe diecezje: opolską, gorzowską, szczecińsko-kamieniecką oraz koszalińsko-kołobrzeską. Był to jeden z najważniejszych momentów w historii Kościoła w PRL, którego znaczenie daleko wykraczało poza tamtą epokę.
Zmiana ekipy rządzącej w grudniu 1970 r. otworzyła perspektywę dla rozmów ze Stolicą Apostolską. Niewątpliwie ekipie Edwarda Gierka bardziej zależało na ułożeniu stosunków z Kościołem aniżeli jego poprzednikowi. Wynikało to zarówno z pragmatyzmu nowego przywódcy, który w znacznie mniejszym stopniu niż Gomułka był ortodoksyjnym komunistą, jak też z faktu, że nie był on uwikłany w personalny konflikt z prymasem Polski. Gierek miał świadomość, że katolicyzm jest trwałym elementem polskiej tożsamości narodowej, co oznaczało, że musiał być uwzględniany w strategii budowy jedności całego narodu, naczelnego hasła nowej ekipy.
Także sytuacja międzynarodowa sprzyjała nowemu otwarciu. W 1972 r. w Helsinkach rozpoczęła się Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Aktywny udział brała w niej zarówno delegacja PRL, jak i Stolicy Apostolskiej. Po serii poufnych rozmów w lipcu 1974 r. podjęta została decyzja o nawiązaniu stałych kontaktów między rządem PRL a Stolicą Apostolską. Na czele Zespołu ds. Stałych Kontaktów Roboczych ze Stolicą Apostolską stanął min. Kazimierz Szablewski, który rezydował w Rzymie jako członek polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego. Natomiast współprzewodniczącym po stronie watykańskiej został abp Luiggi Poggi, który miał swą misję realizować z Watykanu. Niewątpliwie takie rozwiązanie było kompromisem przyjętym przez Stolicę Apostolską ze względu na stanowisko Episkopatu Polski oraz kard. Stefana Wyszyńskiego. Prymas obawiał się, że Warszawa będzie prowadzić rozmowy wyłącznie z powodów taktycznych, zachowując jednocześnie niechętną czy nawet wrogą postawę wobec podstawowych postulatów Kościoła.
Dalsze rozmowy toczono więc w trójkącie: władza–polscy biskupi–Watykan. Ostatecznie wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową pokrzyżował plany dogadania się z Watykanem ponad głowami polskich biskupów. Jak napisał Kazimierz Kąkol, szef Urzędu ds. Wyznań: „16 października 1978 r. skończyła się gra w trójkącie. Dwa wierzchołki trójkąta zbiegły się w jednej ręce”.
Pozycję ekipy Gierka w drugiej połowie lat 70. osłabiły niepowodzenia gospodarcze oraz bunt robotników w czerwcu 1976 r. Próbą ustabilizowania sytuacji była propozycja normalizacji stosunków z Kościołem, wysunięta przez Edwarda Gierka w przemówieniu 5 września 1977 r. w Mielcu („Istnieje szerokie pole współdziałania Kościoła i państwa w realizacji ważnych celów narodowych”).
Gierkowi nie udało się jednak wyjść poza słowa i gesty. Nadal partyjny biurokrata i funkcjonariusz bezpieki decydowali praktycznie o wszystkim. Próbujący kiedyś interweniować w Urzędzie ds. Wyznań sekretarz Episkopatu Polski bp Bronisław Dąbrowski usłyszał od wysokiej rangi urzędnika tego resortu, że „interpretacja prawa należy do nas, a nie do obywatela”.
Nie zmienił się również system nadzoru nad Kościołem: administracyjny – wykonywany przez Urząd ds. Wyznań, oraz operacyjny – realizowany przez Departament IV Służby Bezpieczeństwa. Nadal obowiązywały ograniczenia przy nominacjach na stanowiska kościelne. Było to kłopotliwe zwłaszcza w przypadku obsady stanowisk biskupów ordynariuszy. Przyjęto, że prymas Polski przedstawia władzom trzech potencjalnych kandydatów, tzw. terno, na objęcie tego urzędu, a władze wskazywały kandydata, do którego nie miały zastrzeżeń. Praktyka ta przestała obowiązywać po precedensie, do którego doszło przy wyborze następcy kard. Karola Wojtyły na metropolitę krakowskiego. Jan Paweł II powierzył ten urząd ks. Franciszkowi Macharskiemu, a władze przyjęły do wiadomości nominację papieską.
O ile społeczeństwo przyjęło wybór kard. Karola Wojtyły jak dar Opatrzności, rządzący nie mieli powodów do radości. Ich niepokoje trafnie ujął Gierek, który informację o wyborze skomentował słowami, że jest to wielkie wydarzenie dla narodu i „duże komplikacje dla nas”. O tym, że I sekretarz trafnie odczytywał „znaki czasu”, świadczył przebieg pierwszej papieskiej pielgrzymki do ojczyzny. Dla wszystkich było oczywiste, że w polskich warunkach Kościoła nie udało się zamknąć w obrębie murów świątyń, skrępować przepisami administracyjnymi oraz systemem mniej lub bardziej jawnych represji. Społeczność ludzi wierzących, która milionową rzeszą wyległa na ulice i place Polski, zobaczyła, że jest w tym kraju większością. Budowanie przestrzeni wolności religijnej zaowocowało wkrótce wsparciem dla działań, których celem było odzyskanie podmiotowości i suwerenności przez cały naród. W sierpniu 1980 r. Kościół ostrożnie wsparł robotnicze postulaty. W wielu miejscach, zwłaszcza na Wybrzeżu i na Górnym Śląsku, liczny był
udział księży w strajkach. Wydarzenia następnych miesięcy ugruntowały pozycję Kościoła jako wiarygodnego mediatora między władzą a Solidarnością, m.in. w trakcie wygaszania politycznego strajku na Podbeskidziu oraz przy rejestracji związków zawodowych rolników indywidualnych.
Stan wojenny był szokiem także dla Kościoła. Publicznie, w sposób wstrzemięźliwy, biskupi oceniali intencje gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Dyskretnie ubiegali się o prawo do istnienia dla Solidarności oraz z wielkim zaangażowaniem przystąpili do złagodzenia skutków całej operacji dla społeczeństwa. We wszystkich diecezjach powstały biskupie komitety pomocy represjonowanym. Ogromną pracę wykonała Komisja Charytatywna Episkopatu Polski, kierowana przez bpa Czesława Domina. Przy pomocy tysięcy zespołów charytatywnych dzieliła pomoc, jaką Polska otrzymała z Zachodu. Warto także przypomnieć, że w latach 80. za zgodą władz nastąpił niezwykły rozwój budownictwa sakralnego. Po dziesięcioleciach zakazów oraz szykan budowano setki nowych kościołów. Powstało wówczas wiele nowych parafii, zwłaszcza w wielkich miastach.
22–23 grudnia 1981 r. w Watykanie przebywał bp Bronisław Dąbrowski. W rozmowie z Janem Pawłem II ocenił, że gen. Jaruzelski wybrał „mniejsze zło”. Jak się wydaje, podobny pogląd prezentował prymas Polski abp Józef Glemp, a także wielu innych polskich biskupów, m.in. wpływowy metropolita poznański abp Jerzy Stroba. Ocena wydarzeń w Polsce, dokonana przez Jana Pawła II, była znacznie bardziej surowa. Papież wyrażał się także z większą sympatią o Solidarności, aniżeli czynili to polscy biskupi. Dał temu m.in. wyraz w czasie obu pielgrzymek w 1983 r. i 1987 r. Trzeba jednak dodać, że nie doszłoby do nich, gdyby nie cierpliwy dialog z władzami prowadzony w Polsce przez biskupów, a zwłaszcza abpa Bronisława Dąbrowskiego. Sekretarz Konferencji Episkopatu Polski był w tym czasie postacią kluczową w relacjach Kościoła z władzami. Cieszył się wielkim zaufaniem Jana Pawła II, ale i szacunkiem partyjnych adwersarzy.
Spór o ocenę stanu wojennego toczył się także w polskim duchowieństwie. Jak wynika z dokumentów, szczególny niepokój władz budziła postawa młodych księży, z których znaczna część w różny sposób wspierała działalność podziemnej Solidarności. Ich zachowanie niepokoiło także hierarchów. Przedstawicielem tego pokolenia był ksiądz-męczennik Jerzy Popiełuszko. Był to także czas znaczącego wzrostu aktywności ludzi świeckich w Kościele. Powstała cała rozległa sieć duszpasterstw środowiskowych, obejmująca nie tylko grupy zawodowe, lecz również środowiska intelektualne i artystyczne. W tych działaniach nierzadko uczestniczyli ludzie, którzy nawet formalnie nie deklarowali się jako wierzący. Szukali w przestrzeni stworzonej przez Kościół możliwości do swobodnego działania, animowania inicjatyw kulturalnych oraz oświatowych. Wielkim wyzwaniem tamtego czasu była praca wśród młodzieży. Odbywała się przede wszystkim w licznych duszpasterstwach akademickich. Według szacunków władz, w połowie lat 80. w 230 ośrodkach
akademickich pracowało prawie 350 księży, z których większość była znana z sympatii dla Solidarności. Ważnym elementem formacji religijnej, ale także obywatelskiej, był ruch oazowy, założony w latach 60. przez ks. Franciszka Blachnickiego. Chociaż on sam musiał pozostać na emigracji, dzięki zabiegom biskupów w latach 80. ruch rozwijał się dynamicznie, skupiając niemal 70 tys. młodych ludzi. Niejednokrotnie do Kościoła przychodziła młodzież zbuntowana, nie do końca przekonana w swych wyborach światopoglądowych lub wręcz niewierząca. Działalność wielu kapłanów sprawiła, że całe zbuntowane pokolenie młodzieży, nazywane czasem „pokoleniem bitych”, nie sięgnęło po broń terroryzmu, miejskiej partyzantki, choć nie brakowało takich, którzy przemocą chcieli odpowiedzieć na prymitywną nienawiść władzy.
Pod koniec lat 80., gdy zmęczone władze i mocno już osłabiona podziemna Solidarność przystąpiły do rozmów, Kościół wystąpił w roli mediatora. Może nie całkiem bezstronnego, gdyż wyraźnie sympatyzującego ze stroną społeczną, ale także temperującego co bardziej radykalne pomysły działaczy z podziemia. Tylko w takich realiach możliwy był układ Okrągłego Stołu ze wszystkimi dobrymi, ale i złymi konsekwencjami dla Polski. Zwieńczeniem tego procesu była ustawa z maja 1989 r. o stosunku do Kościoła, która wreszcie spełniała standardy demokratycznego państwa.
Okres PRL nie był dla Kościoła czasem zmarnowanym. W warunkach ograniczonej suwerenności, szykan i prześladowań przechował depozyt wiary dla kolejnych pokoleń. Zawsze ograniczał totalitarne zakusy władzy i pomagał społeczeństwu w chwilach prób. Działał w interesie ludzi wierzących, ale i tych wszystkich, którzy chcieli więcej prawdy i wolności. Razem z Janem Pawłem II przeprowadził nas przez „morze czerwone”. I podobnie jak my wszyscy stanął nieco bezradny na brzegu, gdzie zaczynała się wolność.
Autor specjalizuje się w najnowszej historii Europy Środkowej i Rosji, podejmował także zagadnienia związane z funkcjonowaniem służb specjalnych na tym obszarze. Napisał m.in. książki: „Tarcza i miecz. Rosyjskie służby specjalne 1991–1998”, „Kompleks Judasza. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”.
Andrzej Grajewski