ŚwiatMiasto, w którym wojna trwa od 20 lat

Miasto, w którym wojna trwa od 20 lat

Bojówkarze fanatycznej organizacji al-Szebab wycofali się z somalijskiej stolicy, Mogadiszu. Jeszcze rok temu prawie całe miasto - a właściwie to, co z niego zostało - było w ich rękach. Czy ostatnie wydarzenia są więc zapowiedzią ostatecznej porażki islamistów?

Miasto, w którym wojna trwa od 20 lat
Źródło zdjęć: © AFP | Mustafa Abdi

16.08.2011 | aktual.: 16.08.2011 17:19

Niewiele jest stolic tak zrujnowanych, jak Mogadiszu. Budynki bez okien, dachów, a często nawet i ścian - po prostu betonowe szkielety. Wszędzie śmieci, powyginane blachy, druty kolczaste, zasieki, strzępy opon, szyldów i szmat. A pomiędzy tym wszystkim - ludzie, którzy nauczyli się żyć w piekle. Wojna nie opuściła tego miasta od dwudziestu lat. Nie zapomniała o nim ani na chwilę.

Najpierw bili się o nie rozmaici watażkowie, później islamiści, a na końcu wmieszały się w to siły międzynarodowe. Przeciwnicy nigdy nie przebierali w środkach, nie szczędzili amunicji i nie oszczędzali infrastruktury ani cywilów, nawet dzieci. W rezultacie Mogadiszu stopniowo zamieniało się w gruzowisko. I cmentarz.

Dziś, po raz pierwszy od dawna, jego mieszkańcy mogą odetchnąć. Chociaż na moment.

Oczyszczanie

Ofensywa rządu i żołnierzy Unii Afrykańskiej (UNISOM) rozpoczęła się na dobre w maju. Cel był jasny: odbić z rąk Szebabów co tylko się da, każdą dzielnicę, każdą piędź sprażonej słońcem ziemi. Za wszelką cenę. Nawet jeśli będzie wysoka. Była.

W ciągu pierwszych czterech tygodni do zrujnowanych szpitali trafiło blisko 1600 osób, w tym 735 dzieci poniżej 5. roku życia. Wyjątkowo ciężkie boje toczono wokół zajętego przez al-Szebab targu Bakara, najważniejszego pod względem ekonomicznym punktu miasta. To tam przypadkowe kule i moździerzowe pociski najczęściej trafiały niewinnych.

Kolejne miesiące były równie krwawe. Ale wysiłki i poświęcenie przynosiły rezultaty. Strona rządowa krok po kroku odzyskiwała utracone niegdyś rejony. 6 sierpnia Szebabowie ogłosili, że opuszczają Mogadiszu. Stwierdzili przy tym, że to jedynie odwrót taktyczny, który pozwoli im się przegrupować. Eksperci uważają jednak, że sytuacja islamistów jest znacznie gorsza. - Myślę, że w obecnych okolicznościach, z szokującą klęską głodu, której nie potrafili zapobiec na swoich obszarach, (fundamentaliści - red.) stanęli w obliczu prawdziwego kryzysu - uważa specjalistka od Rogu Afryki z think-tanku Chatham Hause, Sally Healy.

Ucieczka bojówkarzy natchnęła miasto optymizmem. Ludzie chętniej wychodzą na ulice, a Bakara znów zapełnia się kupującymi. Jak grzyby po deszczu wyrastają stragany, zamknięte do tej pory kioski i butiki wznawiają działalność. - Al-Szebab ściągał podatki z czterech tysięcy sklepów, biorąc 50 dolarów miesięcznie od drobnych handlarzy po tysiące dolarów od firm telekomunikacyjnych - powiedział BBC Abdirahman Aynte, somalijski dziennikarz.

Rząd tymczasowy zapowiedział, że wkrótce bezpieczeństwem Bakary i innych miejsc w stolicy zajmie się policja, a nie jak dotychczas - wojsko. Ma to być wyraźnym dowodem, że Mogadiszu wkracza w nowy etap.

Rykoszet

W 2006 roku pogrążoną w chaosie Somalią zawładnęła Unia Trybunałów Islamskich. W krótkim czasie udało jej się wprowadzić ład, którego Somalijczycy nie zaznali od lat. Nie trwało to jednak długo. Po kilku miesiącach rządów Unia została wygnana z Mogadiszu przez etiopskie wojska wsparte przez Amerykanów. Waszyngton postrzegał somalijskich islamistów za popleczników al-Kaidy i nie chciał, by to oni rządzili Rogiem Afryki. Ale plan nie do końca się udał.

Inwazja osłabiła, lecz nie zniszczyła Unii. Część z jej bojowników postanowiła walczyć dalej. Przenieśli się na południe kraju, gdzie w 2007 roku założyli al-Szebab - organizację znacznie bardziej radykalną, wręcz fanatyczną. Szybko zdobyli poparcie ludności, której nie podobała się etiopska okupacja. Zaczęła się wojna podjazdowa. W 2009 roku Etiopczycy mieli już dość wykrwawiania się za Mogadiszu. Władzę nad kilkoma dzielnicami stolicy, które utrzymali, przekazali Tymczasowemu Rządowi Federalnemu złożonemu głównie z byłych, bardziej umiarkowanych członków Unii Trybunałów Islamskich. Uganda i Burundi wsparły nowy rząd wysyłając swoich żołnierzy. Tymczasem al-Szebab rządził już niemal całą środkową i południową Somalią.

- Chociaż Szebabowie wprowadzili drakońskie prawa, byli na swój sposób lubiani, gdyż dawali ludziom poczucie stabilności - wyjaśnił Abdirahman Aynte. - Rządowe obszary nie były bezpieczne - nawet żołnierze brali udział w plądrowaniu i grabieżach. Na terenach al-Szebab za kradzież obcinano ręce. To odstraszało - dodał.

Poczucie stabilności zaczęło się kruszyć w ostatnich miesiącach. Susza, która dotknęła całą Afrykę Wschodnią, najmocniej uderzyła w Somalię. Zwłaszcza w obszary kontrolowane przez islamistów. Dwa lata temu Szebabowie wyrzucili ze swoich ziem większość organizacji humanitarnych, oskarżając je o szpiegowania dla Zachodu. Od tych, które zostały, pobierają wysokie haracze. To dlatego brak opadów wywołał tam klęskę głodu, która, według ONZ, od maja pochłonęła życie 29 tysięcy najmłodszych.

- Al-Szebab traci poparcie. Ludzie mówią, że suszę wywołał brak deszczu, ale głód jest już winą człowieka. Pytają więc: dlaczego to ma miejsce tylko tam, gdzie rządzą Szebabowie? - powiedział inny somalijski dziennikarz, Fatuma Noor.

Kwestia podejścia do organizacji pomocowych miała doprowadzić do rozłamu wśród najważniejszych dowódców grupy. Część z nich chce zaakceptować zachodnie wsparcie w walce z głodem. Tymczasem główny lider, Ahmed Abdi Godane, odrzuca taką możliwość. Jak twierdzi anonimowe źródło BBC, przywódca obawia się utraty wpływów. W czerwcu na wojskowej blokadzie pod Mogadiszu zginął jego czołowy sojusznik, Fazul Abdullah Mohammed, szef wschodnioafrykańskiej komórki al-Kaidy. - Godane podejrzewa, że to jego wrogowie w al-Szebab skierowali Fazula na tamtą blokadę - powiedział informator. - To był cios dla Godane'a. Stał się po tym bardziej paranoiczny. Chce utrzymać ścisłą kontrolę i nie otwierać Somalii na Zachód - dorzucił.

Takie podejście mocno osłabiło organizację. Z kontrolowanych przez Szebabów terenów uciekło - do Mogadiszu i zagranicznych obozów dla uchodźców - już ponad pół miliona cywilów. A bez poparcia zwykłych ludzi trudno prowadzić wojnę domową.

Jeszcze nie teraz

Rząd Tymczasowy i Unia Afrykańska zapowiadają, że dobrze wykorzystają sukces w Mogadiszu. W pierwszej kolejności chcą zabezpieczyć miasto. W tym celu poprosili już o dodatkowe trzy tysiące żołnierzy - wtedy UNISOM miałoby siłę 12 tysięcy mężczyzn. Gdy ta część planu zostanie zrealizowana, zajmą się drugą - dobiciem Szebabów.

Ale nie będzie to takie proste. Chociaż bojówkarze utracili stolicę, nadal kontrolują wiele ważnych punktów, w tym portowe miasto Kismayo. Dzięki temu ciągle mogą sprowadzać broń z zagranicy, szczególnie z przychylnej im Erytrei.

Finansowo Szebabowie są silni - skutecznie wykorzystują nieliczne bogactwa naturalne Somalii. Regularnie eksportują do krajów Zatoki Arabskie tony węgla drzewnego. - Tylko poprzez port w Kismayo al-Szebab zarabia na tym 15 milionów dolarów rocznie - stwierdził Matt Bryden, który z polecenia ONZ rozpracowuje grupę.

Głód, podziały wewnętrzne i wojskowe porażki sprawiły, że islamiści są najsłabsi od lat. Pokazywali już jednak, że potrafią być groźni nawet wtedy, gdy nie mają przewagi. Obserwatorzy boją się, że Szebabowie mogą sięgnąć po inne metody walki, w tym zamachy samobójcze czy podkładanie bomb. A kiedy już wymęczą wroga, uderzą mocniej. - Ciągle jest za wcześnie, by spisywać ich na straty - ocenił Abdirahman Aynte.

Michał Staniul, Wirtualna Polska Czytaj również blog autora: Blizny Świata

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)