Miało być piękne polskie wesele...
To miało być letnie wesele. Paweł i Anastazja byli sąsiadami i parą od urodzenia. Dorastali, bawiąc się razem w polach, rzucając w siebie błotem przez płot, a potem kradnąc wzajemnie pocałunki w cieniu stodoły - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Jamie Stokes.
15.06.2012 | aktual.: 21.06.2012 13:30
Datę, w którym szczęśliwa para miała zostać połączona, ogłoszono już 2007 roku. Zaproszono wszystkich sąsiadów, nawet kuzyna Rusa, i zakasano rękawy, by przygotować się na ich przybycie. Było naprawdę sporo do zrobienia. Droga do domu nie była remontowana od 1964 roku, pola za domem – dzikie i zarośnięte, nikt też nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy widziano ostatnio jakieś dekoracje. Napięcie zaczęło wzrastać w miarę zbliżania się północy i poważniejszych imprezowych gier.
Przeczytaj tekst w oryginale: If Euro 2012 Was a Polish Wedding
Młodzież szalała z entuzjazmu. Malowali twarz farbami, zakładali kolorowe szaliki. Rodzice obu młodych chcieli szczęścia swoich dzieci, nie mogli jednak przestać się zamartwiać. Pamiętali, co było, gdy poprzednim razem wszyscy sąsiedzi przybyli do nich na imprezę i to, jak długo zajęło im potem wyleczenie rozbitych głów i posprzątanie całego bałaganu. Dziadek z babcią siedzieli na swych taboretach przy kuchennym piecu i poszeptywali mrocznie, oburzeni głupotą i krótką pamięcią młodych.
Wraz ze zbliżaniem się Wielkiego Dnia, zaczęto podejmować ważne decyzje. W ratuszu rozpoczęły się przesłuchania weselnych zespołów. Na wiadomość o zwycięstwie cioci Heleny i jej przyjaciół z kościelnego chóru, którzy zaśpiewali piosenkę o kurczakach, Mama Pana Młodego złapała się za głowę i zaczęła zawodzić: „Co pomyśli sobie o nas ciocia Edith i jej przyjaciele z Paryża? Wstyd!”
Rozdanie zaproszeń odbyło się w sposób tradycyjny. Para młoda, ubrana w swe najlepsze stroje, odwiedziła bliższych i dalszych krewnych, zasiadając na brzegach sofy i wymieniając informacje z kuzynami, których nie widzieli od lat. „Tak, wujku Rusie, mamy już oczywiście wódkę”, „Nie zapomnimy o herbacie, wujku Kevinie”, „Jak się miewasz, wujku Hansie, coś dawno nie dzwoniłeś!”.
Odżyły też dawne waśnie i niesnaski. Plotki zostały wymienione i noże wbite w plecy. Na końcu postanowiono: przyjedzie szesnaście rodzin i każda z nich przywiezie swych jedenastu synów. Papadopoulosowie wysłali krótki telegram: „Mało pieniędzy, jedziemy stopem. Zacznijcie bez nas jakby co.”
W ostatniej chwili zawsze muszą pojawić się jakieś kłopoty. Tata, który podjął się wypełniania dziur i reperowania dróg, spóźniał się trochę z robotą, zwłaszcza po tym, gdy jego chiński przyjaciel przestał mu pomagać i wrócił do domu. Namiot, w którym miało odbywać się przyjęcie wyglądał profesjonalnie, pod warunkiem, że nie lało. W dodatku na kilka dni przed imprezą wujek Kevin i jego synowie zaczęli domagać się zapewnień, że lokalne psy nie zaatakują ich jąder.
Ceremonia była przepiękna, a pierwszy taniec uznano za mecz zakończony remisem. Wujek Rus i wujek Lech, siedzący przy stoliku A, przesadzili trochę w wódką i przy okazji wspomnienia przedłużonej wizyty tego drugiego u tego pierwszego w 1612 roku, rzucili się sobie do gardeł. Wujek Kevin i wujek Pierre, siedzący przy stoliku D, postanowili zaś w ogóle ze sobą nie rozmawiać, siedzieli zatem w ciszy, kopiąc swe kostki pod stołem. Najlepiej bawił się stolik C. Rodziny Murrphich, Corleonich i Sanchezów nie przestawały śpiewać przez całą noc, deklarując przy tym odwieczną miłość.
Napięcie zaczęło wzrastać w miarę zbliżania się północy i poważniejszych imprezowych gier. Wszystkich interesowało jedno: kto po zakończeniu śmiesznych wygibasów na parkiecie, pocenia się śpiewaków, złapie welon i krawat, a potem odtańczy na środku najważniejszy, finałowy taniec…
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski