Media: komandosi w burkach zaatakowali w stolicy IS. Ekspert: brzmi to aż za sensacyjnie
• "Daily Star": komandosi SAS przebrani w burki przedostali się do Ar-Rakki
• Namierzyli tam centrum dowodzenia IS, które zbombardowało USA
• Doniesienia brytyjskiego tabloidu budzą jednak kilka wątpliwości
• Tomasz Otłowski: brzmi to sensacyjnie, aż za bardzo
• Ekspert przyznaje jednak, że tak operacja jest "teoretycznie możliwa"
Ośmiu uzbrojonym po zęby brytyjskim komandosom SAS i pomagającym im "syryjskim agentom" udało się przedostać do stolicy samozwańczego kalifatu, syryjskiego miasta Ar-Rakka, gdzie - według różnych wersji - namierzyli dom jednego z dowódców dżihadystów lub centrum ich dowodzenia. Jak tego dokonali? Żołnierze udawali żony bojowników Państwa Islamskiego - przebrali się w burki, pod którymi ukryli zapas karabinów i granatów. Zdobyte na miejscu namiary przekazali od razu Amerykanom, którzy wysłali tam uzbrojonego drona. Podczas nalotu wyeliminowano ponoć cel o dużym znaczeniu, ale nie podano, o kogo dokładnie chodzi. Niestety, zwrócono też uwagę na wojskowych. Komandosi w burkach wdali się więc w krótką strzelaninę z dżihadystami, ale ostatecznie żołnierzom udało się uciec.
Taką właśnie historię z pola walki w Syrii podał brytyjski tabloid "Daily Star", powołując się przy tym na bliżej nieokreślone "źródło". Za gazetą informację tę opisały także inne bulwarówki z Wysp. Pytanie tylko, czy można ją uznać za wiarygodną?
Wątpliwości
- Nie jest to całkowicie niemożliwe z punktu widzenia operacyjnego czy poziomu wyszkolenia brytyjskich służb, ale należałoby poczekać na potwierdzenie tego przez inne źródła - mówi w rozmowie z WP ekspert ds. Bliskiego Wschodu Tomasz Otłowski. Jak podkreśla, historia ta "brzmi sensacyjnie, aż za bardzo".
Ekspert poddaje w wątpliwość te doniesienia z kilku powodów. Pierwszym jest medium, które ujawniło sprawę, czyli brytyjski tabolid. Drugim jest to, że Ar-Rakka, położona w głębi kalifatu, jest pilnie strzeżona. Przedostanie się do niej drogą lądową, nawet w przebraniu, nie byłoby więc łatwą sprawą, a już na pewno bardzo ryzykowną. - Służby specjalne są szkolone po to, by mogły podejmować nawet najbardziej nieprawdopodobne scenariusze. Być może taka operacja miała miejsce, a jej celem było namierzenie punktu, w którym zbierają się liderzy IS lub nawet była to próba dekapitacji IS, czyli uzyskania informacji, gdzie przebywa sam kalif Ibrahim, ale możemy tylko spekulować - przyznaje Otłowski.
Jest jeszcze trzecia wątpliwość. Według "Daily Star" operacja ta została przeprowadzona trzy tygodnie temu. W tym czasie nie było jednak głośno o wyeliminowaniu jakiegoś wysokiego rangą dowódcy IS. Choć ekspert, z którym rozmawiała WP, zauważa, że nawet, gdyby atak okazał się prawdą i zginął ktoś ważny dla kalifatu, dżihadyści mogliby nie potwierdzić zbyt szybko takiej informacji.
Otłowski zauważa natomiast, że nie jest niczym nadzwyczajnym operowanie na Bliskim Wschodzie zachodnich komandosów. - Siły specjalne funkcjonują w obrębie Państwa Islamskiego, zwłaszcza w Iraku, praktycznie od początku ustanowienia kalifatu. Jest tajemnicą poliszynela, że mają tam miejsce różne operacje. Pytanie tylko, jaka jest ich skala? - mówi ekspert. W jego ocenie byłoby pozytywną zmianą, gdyby zachodni decydenci, którzy stawiali głównie na operacje powietrzne, postanowili też zintensyfikować działania jednostek specjalnych. - W tamtych warunkach terenowych daje to szanse na jakąś skuteczność i być może tego typu operacje staną się dość istotnym sposobem i elementem walki z IS - mówi ekspert.